Przyjemne czytanie


8 grudnia 2012 Przyjemne czytanie

Długie wieczory już dawno nastały. Przez najbliższe kilka miesięcy jesteśmy skazani na wczesne ciemności. Każdy ma swój własny przepis, jak z tym walczyć. My po ostatniej kolejce angielskiej ekstraklasy polecimy banałem. Koc, herbata bądź ewentualnie ciepłe piwo i... dobra książka. Oto nasza recepta na zimową chandrę...


Udostępnij na Udostępnij na

Po tym mało piłkarskim wstępie pewnie większość z Was pomyśli o jakiejś niezłej książce. Ostatnio na rynek wyszedł Ferguson, ponoć całkiem niezły, ale z góry uprzedzamy, że tekst nie będzie o nim. Co może być dalej… To prawda, że niektórym prowadzącym angielskie teamy przydałyby się pewne pozycje z półki coachingowej, coś w stylu: „Jak wygrać bez zbędnych wydatków”, „Obrońcy tytułu, czyli faza pucharowa naszym marzeniem”, lub podobne. Nie, nie będzie o książkach. Premiership, czytanie… to może być tylko jedno: Reading!

Zawód i żal to najczęstsze uczucia towarzyszące Reading w tym sezonie
Zawód i żal to najczęstsze uczucia towarzyszące Reading w tym sezonie (fot. Skysports.com)

Sam doskonale pamiętam, jak we wczesnej młodości udało mi się zapunktować wśród znajomych, wymyślając ten błyskotliwy żart, suchar. Teraz niekiedy jeszcze jest powtarzany z podobną satysfakcją, ale już wystarczy. Przechodzimy do piłki.

Zacznę również od historii… Czyste szaleństwo – właśnie tak pomyślałem, gdy w czasie jedzenia obiadu włączyłem transmisję spotkania Reading z Manchesterem United w ubiegłą sobotę. Niespełna 25 minut i pięć goli. Insane. Oczywiście, skończyło się zgodnie z porządkiem natury. Gospodarze ukarani za zuchwalstwo. Specjalnie zajrzałem później do pomeczowych wywiadów. Menedżer „The Royals”, Brian McDermott, promieniał i miotał pochwałami na prawo i lewo, natomiast piłkarze „Czerwonych Diabłów” srodze żałowali kiepskiego, jak na ich standardy, występu. W szczególności po golu Rooneya było widać, że mimo bramkowego zrównania się z przeciwnikiem myśl o sławnej suszarce w przerwie nie napawała graczy szczęściem. Dopiero bramka van Persiego częściowo zdjęła blady strach z kolegów.

Ciekawostkę, jak zwykle, opowiedział nasz ulubiony statystyk Martin Tyler. Tylko dwa razy w historii Premier League widzieliśmy co najmniej siedem trafień w pierwszej odsłonie – Bradford przeciwko Derby County w 2000 roku i Leeds vs Blackburn trzy lata wcześniej.

Oczywiście, to nie był pierwszy raz „The Royals”, za którym przysłowiowo boli najbardziej. W tym sezonie gracze w pasiastych niebiesko-białych strojach cierpieli zawsze, gdy wychylali się przed szereg – tak jak pies szczerzący kły na swojego pana, który zawsze obrywa. Już w drugim meczu sezonu najsłabszy z beniaminków prowadził po 20 minutach na Stamford Bridge 2:1. Skończyło się potwornie, bo przyjezdni dostali jeszcze trzy ciosy i bez sensacji wyłożyli się na deskach.

Im głębiej w terminarz, tym większą można było zaobserwować mobilizację wraz z rosnącą rangą przeciwnika. Futbolowe konwenanse zostały brutalnie zgwałcone, piłkarze Reading bez oporów strzelili trzy bramki najpierw Fulham, a chwilę potem dublet dostało Newcastle.

Fenomen najsłabszego z kopciuszków, bez powalających nazwisk, ujawnił się podczas meczu Capital One Cup z Arsenalem. Mecz życia wielu kibiców, historyczne spotkanie dla klubów. Reading pokazało, że da się pogrążyć „Kanonierów” bez przysłowiowego mydła. Mimo że wielu podstawowych graczy nie wyszło wtedy na trawę, to i tak potencjał zawodników Wengera kazał określić to spotkanie mianem niedzielnego spacerku dla stołecznych. Jak się skończyło, pewnie pamiętacie. Brawurowy come back „The Gunners” i ostateczne ich zwycięstwo 7:5 na boisku rywala. Po raz kolejny gracze Reading doznali upokorzenia, chociaż od nieba dzieliło ich naprawdę niewiele.

Po spotkaniu menedżer gospodarzy przyznał się, że w szatni zapanowała iście pogrzebowa atmosfera. Już wtedy Reading śmierdziało trupem, a takie grzebanie i powstawanie z martwych w tym sezonie okazało się mottem drużyny z Madejski Stadium.

Później było podobnie jak po Chelsea. Piłkarze właściciela o polskim naziwsku na ziemię sprowadzili dubletem „The Toffees” i następnie ciepło ugościli Manchester United. Zwycięstwo nad Evertonem pozostaje jedynym w obecnej kampanii.

Analizując postawę drużyny z Madejski Stadium, dochodzimy do smutnej prawdy. Piłkarze Reading prócz wielkiego zamieszania i strachu nic więcej nie są w stanie zaoferować i wielkim zaskoczeniem byłoby ich utrzymanie w lidze. Już jutro podopiecznych McDermotta czeka walka o sześć punktów z Southampton. Czasami to nudne i wymęczone 1:0 jest więcej warte niż szalona strzelanina zakończona wieloma dziurami we własnym ciele.

Drużyna Reading wspaniale wpisuje się w rozrywkową ideę futbolu. Miła, radosna gra bez grama odpowiedzialności cieszy każdego kibica. W każdym meczu zespół walczy o pełną stawkę, nie uznaje kompromisów, rzuca rękawicę każdemu rywalowi bez względu na jego status czy potęgę. Mimo przytoczonych wyżej aktów śmiałości czy totalnego szaleństwa i brawury „The Royals” nie liczą się z potencjalnymi kosztami, a przecież w ich sytuacji każdy punkt ma wartość dwóch. Czas mija, zabawa trwa, a rachunek prędzej czy później trzeba będzie zapłacić…

Artykuł ukazał się na Pod Pressingiem

Komentarze
~ole! (gość) - 11 lat temu

Właściciel Reading z Polskim nazwiskiem (John
Madejski) odziedziczył je po polskim ojczymie, tak
więc Polakiem dokładnie to nie jest.

Odpowiedz
~ole! (gość) - 11 lat temu

Właściciel Reading z Polskim nazwiskiem (John
Madejski) odziedziczył je po polskim ojczymie, tak
więc Polakiem dokładnie to nie jest.

Odpowiedz
~... (gość) - 11 lat temu

Dlaczego ciągle piszesz "i see potato"???

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze