Przemiana Lecha Poznań – 180 stopni w pięciu aktach


Od kompletnej katastrofy, przez wątpliwości po mistrzowski tytuł? Niels Frederiksen wykonał przez pół roku w Lechu Poznań świetną robotę

2 grudnia 2024 Przemiana Lecha Poznań – 180 stopni w pięciu aktach
Lech Poznań // lechpoznan.pl

Piątkowe starcie Lecha Poznań z Piastem Gliwice nie może zatrzeć obrazu przemiany, jakiej przez pół roku swojej pracy dokonał w „Kolejorzu” Niels Frederiksen. Gdy pojawił się w klubie, krajobraz, który zastał przypominał pobojowisko. Wśród sympatyków Lecha nie było żadnej nadziei, a nastroje były najgorsze od wielu lat. Jednak Ddo grudnia Duńczyk zdołał nie tylko przywrócić nadzieję w to, że Lech może powalczyć w tym sezonie o mistrzostwo. Sswoją pracą pokazał, że Lech może być jednym z głównych faworytów do tytułu. Mimo fatalnej gry w Gliwicach „Kolejorz” na półmetku sezonu wciąż jest liderem Ekstraklasy. To była bardzo długa droga…


Udostępnij na Udostępnij na

Akt I – destrukcja, marazm i apokalipsa

Sezon porażek, klęsk i rozczarowań

Latem 2023 roku dyrektor sportowy Tomasz Rząsa z dumą ogłaszał, że zbudował w Lechu Poznań najdroższą kadrę w historii klubu. Miała ona zapewnić Lechowi skuteczne łączenie gry w Lidze Konferencji Europy z walką o mistrzostwo Polski. Drużyna Johna van den Broma miała za sobą doświadczenie w postaci ćwierćfinału we Florencji i sezon 2023/2024 miał być dobry w obu tych aspektach. Wszystko jednak poszło nie tak, jak pójść powinno.

Najdroższa kadra w historii klubu najpierw skompromitowała się w Trnawie. Na stadionie na Słowacji poznaniacy roztrwonili przewagę wypracowaną w meczu domowym i odpadli z walki o Ligę Konferencji Europy. Była to pierwsza z klęsk, które tak bardzo naznaczyły sezon 2023/2024 Lecha Poznań. Kadra, dla której walka w fazie grupowej Ligi Konferencji i zdobycie mistrzostwa Polski miało być obowiązkiem, zakończyła sezon na piątym miejscu w tabeli wygrywając wiosną jedynie 5 spotkań.

Wśród tak wielu klęsk Lech Poznań przegrał 5:0 na wyjeździe z Pogonią Szczecin, potrafił podarować 3 punkty Puszczy Niepołomice, a wisienką na torcie rozczarowań „Kolejorza” były dwa samobóje w domowym meczu z Legią Warszawa, w którym drużyna Mariusza Rumaka pozbawiła się szans na grę w europejskich pucharach.

Zwolnienie Johna van den Broma zimą 2023 roku było nieuniknione, ponieważ pomysł Holendra na drużynę ewidentnie się wyczerpał. Natomiast zastąpienie go Mariuszem Rumakiem było jedną z najgorszych decyzji włodarzy poznańskiego klubu ostatnich lat. Płomień, który zaczął unosić się nad kiepsko grającym Lechem, za kadencji Mariusza Rumaka najpierw zmienił się w poważny pożar, a cały sezon zaczął zakończył się pożogą.

Rozpacz i żałoba

Lech Poznań kończył sezon 2023/2024 serią pięciu meczów bez wygranej. Grał w fatalnym stylu i nie tworzył sobie sytuacji. Zawiedli liderzy, jak i zawodnicy z dalszego planu. Sprowadzeni Ali Gholizadeh i Dino Hotić przez większość sezonu byli niedostępni z powodu urazów. Kristoffer Velde bardziej frustrował niż zachwycał swoim dryblingiem, Afonso Sousa nie zanotował żadnej bramki, a Filip Marchwiński po tylu latach w pierwszej drużynie Lecha wciąż wydawał się być piłkarzem niezdefiniowanym.

Obrona była wyjątkowo dziurawa. Daleki od optymalnej dyspozycji znajdował się Antonio Milić z widoczną gołym okiem nadwagą, a po wracającym Bartoszu Salamonie można było poznać, że przez wiele miesięcy nie mógł trenować z zespołem i był bez rytmu meczowego. Ich duet w niczym nie przypominał partnerstwa, które w sezonie 2021/2022 zapewniła kibicom Lecha mistrzostwo Polski na stulecie istnienia klubu. Dostatecznej jakości nie był w stanie zapewnić Miha Blazić, a daleki od formy był nawet sam Joel Pereira. Dramatycznie wyglądał Alan Czerwiński, a Eliasa Anderssona przed mianem najgorszego transferu Lecha w poprzednim sezonie ratowało tylko to, że był zdrowy.

„Wstyd”

W ten sposób na koniec sezonu kibice „Kolejorza” musieli wyrazić swoje zażenowanie postawą Lecha Poznań wielką oprawą z hasłem „Wstyd”, którą podziwiać mogły pełne trybuny poznańskiego stadionu przed meczem z Legią Warszawa. Natomiast w ostatnim akcie poprzedniego sezonu sympatycy poznańskiego zespołu zrezygnowali z dopingu na rzecz plażowania. Z trybun niosły się najpierw wesołe melodie, najgłośniej śpiewany był refren piosenki Lady Punk „Mniej niż zero”, a postawa piłkarzy była po prostu wyśmiewana.

Ale puenta tamtego meczu była wyjątkowo smutna. Upadały pomniki piłkarzy, którzy napisali w Poznaniu piękną historię. Jesper Kalstrom nazywany niegdyś „szefem” stał się symbolem „sytych kotów”. Kristoffer Velde zamiast błyszczeć zachowywał się jak piłkarz, który odlicza w kalendarzu dni do odejścia z klubu. Podobne zarzuty można było kierować w stronę prawie wszystkich zawodników. Lech nie spełnił żadnych oczekiwań swoich kibiców. Źle wyglądał styl, fatalne były również wyniki. W związku z tym na koniec meczu z Koroną Kielce z trybun popłynęła melodia kompozycji marsza żałobnego Fryderyka Chopina, a fani pożegnali piłkarzy gwizdami. To był najbardziej rozczarowujący sezon od wielu lat. Sezon zmarnowanych szans.

Brak nadziei i bierność

Po takiej kompromitacji kibice domagali się stanowczych działań. Przede wszystkim atakowani byli dyrektor sportowy Tomasz Rząsa oraz właściciel klubu Piotr Rutkowski, który zdecydował się zimą na zatrudnienie Mariusza Rumaka. Szczególnie głośno wyrażana była dezaprobata wobec pracy dyrektora sportowego i działu skautingu, których działania doprowadziły drużynę do stanu totalnego rozkładu. Skalpów nikt się jednak nie doczekał. Na spotkaniu Piotra Rutkowskiego z mediami właściciel klubu wyraźnie zaznaczył, że długofalowo ocenia pracę dyrektora sportowego pozytywnie.

Rutkowski podkreślał również, że transfery wzmacniające zespół nie zależą od liczby sprzedanych graczy. Drużyna miała zostać znacznie odmłodzona, a Lech miał zyskać odpowiednie komponenty, dzięki którym nowy trener Niels Frederiksen będzie mógł grać szybką piłkę. Po takiej kompromitacji kibice oczekiwali głośnych ruchów i znaczących nazwisk. Ale z każdym dniem odliczania do rozpoczęcia nowego sezonu Ekstraklasy rozczarowanie, złość i frustracja rosły w zastraszającym tempie. Z klubem pożegnali się Barry Douglas, Alan Czerwiński, Nika Kvekveskiri i Artur Sobiech, niemal pewni odejścia byli Marchwiński oraz Velde, a coraz więcej plotek pojawiało się wokół odejścia Jespera Kalstroma. Problem w tym, że w tym samym czasie, na horyzoncie nie pojawiały się żadne nowe nazwiska.

Niegotowi

W poprzednich latach „Kolejorz” dokonywał wzmocnień jeszcze przed oficjalnym otwarciem okna transferowego, by trzon zespołu był gotowy do pracy już na początku przygotowań. Joel Pereira czy Afonso Sousa sprowadzeni byli jeszcze w czerwcu. W tym roku jedynym wzmocnieniem Lecha Poznań na obozie przedsezonowym we Wronkach był Antoni Kozubal wracający po świetnym wypożyczeniu w GieKSie. Młody pomocnik spisuje się obecnie naprawdę dobrze, ale nie takiej rewolucji oczekiwali kibice. Niels Frederiksen przez dużą część przedsezonowych przygotowań nie mógł pracować z asystentem. Obóz zakończył się 8 lipca, a Sindre Tjelmeland, który stał się tak ważną postacią w sztabie szkoleniowym, ogłoszony został dopiero 6 lipca.

Lech Poznań na początku sezonu absolutnie nie wyglądał na nowy zrewolucjonizowany projekt. Drużynę zasilił obrońca beniaminka ligi szwedzkiej oraz napastnik rezerw Realu Sociedad. Tomasz Rząsa przeczesywał rynek skandynawski, ale drugi poziom rozgrywkowy w Norwegii absolutnie nie przekonywał kibiców. Kadra wyglądała na absolutnie niegotową na walkę o mistrzostwo Polski. Z Adrielem Ba Louą na skrzydle i bez jakiejkolwiek głębi na żadnej pozycji nie da się walczyć o mistrzostwo Polski. Miał być twardy reset, „nowe rozdanie”, a na inaugurację sezonu atmosfera wokół klubu wciąż była gęsta.

Akt II – intensywność, rozwiewanie wątpliwości i mistrz lata

Miłe zaskoczenie, gra na 100% możliwości

Mimo tego, że okres między sezonami nie został przepracowany najlepiej, początek sezonu w wykonaniu Lecha Poznań zaskakująco pozytywny. W pierwszej kolejce z Górnikiem Zabrze kibice przy ulicy Bułgarskiej zobaczyli swoją drużynę w zupełnie nowej odsłonie. Duńczyk zdecydował się bowiem na system hybrydowy, w którym to Lech w fazie budowania akcji przechodził na formację z trójką środkowych obrońców. Dobrze w wyprowadzeniu piłki spisywali się Michał Gurgul i Alex Douglas, a Antonio Milić znowu był ostoją defensywy, jak za swoich najlepszych miesięcy z sezonu, w którym zdobywał mistrzostwo Polski.

Dzięki tej zmianie odżył ofensywnie nastawiony Joel Pereira, a dużo przestrzeni po lewej stronie boiska miał Afonso Sousa, który po dwóch rozczarowujących latach miał coś do udowodnienia. Fenomenalne wrażenie zrobił Antoni Kozubal, a Mikael Ishak ponownie wyglądał jak napastnik, który prowadził swój zespół do sukcesów w Lidze Konferencji.

Zmiany, zmiany… przemiana?

Lech jakościowych zawodników miał również na ławce rezerwowych. Na początku sezonu pozytywny impuls potrafił dać Dino Hotić, który podobnie jak przed rokiem doskonale wszedł w nową kampanię. Od spotkania z Rakowem Częstochowa coraz lepiej wyglądał wchodzący Ali Gholizadeh. Dobra forma tych dwóch skrzydłowych oraz sprowadzenie Daniela Hakansa z Norwegii pozwoliło Lechowi zbudować na flankach naprawdę jakościową rywalizację. Pozostawienie poza wyjściowym składem albo Hoticia, albo Gholizadeha można było postrzegać jako potencjalną stratę jakości. No i z podstawowej jedenastki wyleciał absolutnie bezproduktywny Adriel Ba Loua.

 

Najważniejszą zmianą była jednak intensywność. Końcówka sezonu w wykonaniu drużyny Mariusza Rumaka naznaczona była absolutnym brakiem polotu i dynamiki. Za Nielsa Frederiksena piłkarze Lecha Poznań wreszcie zaczęli biegać. Znakiem rozpoznawczym zespołu Duńczyka stał się pressing. „Kolejorz” ustawiony był bardzo wysoko i absolutnym priorytetem stało się odebranie piłki. Początek sezonu był w porównaniu z panującą atmosferą zaskakująco dobry.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia

Mimo pozytywnego pierwszego wrażenia Lech Poznań wciąż miał swoje braki. Kadra nie była do końca kompletna i znaczna większość obserwatorów była przekonana, że Niels Frederiksen nie dysponuje kadrą zdolną do walki o mistrzostwo Polski. Oprócz wspomnianych wcześniej redukcji kadrowych, Odszedł jeszcze Jesper Kalstrom. Był w poprzednich latach kluczowym piłkarzem, więc środek pola miał jeszcze mniej głębi. Dodatkowo na lewej obronie dostępny był jedynie Michał Gurgul oraz Elias Andersson, który okazał się być totalną transferową klapą. Podium to miało być maksimum na co stać Lecha Poznań z lipca 2024 roku. Wygrana z Górnikiem, a potem przegrana z Widzewem Łódź. Styl gry napawał optymizmem, ale wyniki wciąż były przeciętne.

Ale rezultaty zaczęły się poprawiać, Lech wygrywał w coraz bardziej przekonywującym stylu, a jednocześnie aktywniej działać zaczął Tomasz Rząsa na rynku transferowym. „Kolejorza” zasiliło kilka ciekawych nazwisk. Środek pola wzmocnił Filip Jagiełło, a na flance pojawił się Patrik Walemark. Lech Poznań wyglądał coraz lepiej na papierze, jak i na boisku.

Niepokonani

Od 27 lipca „Kolejorz” zanotował serię ośmiu spotkań bez porażki. Bartosz Mrozek w tym okresie sześciokrotnie zachowywał czyste konto. Lech z każdym meczem wyglądał coraz lepiej. Fantastycznie układała się współpraca Afonso Sousy z Mikaelem Ishakiem, a Ekstraklasę zachwycał duet Antoni Kozubal – Radosław Murawski.

Perłą w dorobku zmieniającego Lecha Poznań były dwa spektakle rozegrane na Enea Stadionie. 25 sierpnia Lech rozbił zupełnie Pogoń Szczecin i pokazał, że potrafi całkowicie zdominować swojego rywala i mimo nieskuteczności wygrać spotkanie. Natomiast spotkaniem niemal idealnym był mecz z Jagiellonią Białystok. „Kolejorz” pozbawił mistrza Polski wszystkich atutów i urządził sobie trening strzelecki. Wydawało się, że drużyna Nielsa Frederiksena złamała swoim kibicom serca. Wygrana 5:0 z „Dumą Podlasia” była tak perfekcyjna, że Lech miał już nigdy nie zagrać tak dobrze. W niecałe 3 miesiące marzenie o mistrzostwie Polski ze zwykłej mrzonki stały się jak najbardziej realne. Lech Poznań był zdecydowanie najlepszą drużyną pierwszej części sezonu.

Akt III – płomień, pożar, kłopot?

Utrata kontroli

Po pierwszych kolejkach ligowych Lech stworzył sobie wizerunek drużyny, która po prostu nie przegrywa. Porażka z Widzewem została nieco wyparta z pamięci, ponieważ Lech był wówczas jeszcze w fazie budowy. „Kolejorz” hurtowo wygrywał, bo każdą fazę spotkania miał pod kontrolę. Piłkarze Nielsa Frederiksena błyskawicznie odzyskiwali piłkę. Wobec tego rywale po prostu nie tworzyli sobie sytuacji bramkowych. Na dodatek w ofensywie Lech wreszcie przestał być schematyczny. Wszystko się zgadzało, ale nic nie może przecież wiecznie trwać.

Ogień niepokoju zaczął się żarzyć w czwartek 26 września, gdy Lech mierzył się w Pucharze Polski z drugoligową Resovią. Drużyna z Rzeszowa występowała dwa poziomy rozgrywkowe niżej, a na dodatek była w dość dużym kryzysie. Wygrana miała być formalnością, więc na rzeszowski stadion „Kolejorz” wyszedł w nieco rezerwowym składzie. Mikael Ishak i Dino Hotić znaleźli się poza kadrą meczową, a duża część podstawowych zawodników rozpoczęła spotkanie na ławce rezerwowych. Ich brak był aż nadto widoczny. Resovia zablokowała środek pola „Kolejorza” i Lech był bezradny. Brakowało szybkości budowania akcji i stabilności przy asekuracji kontrataków. Ospała drużyna Nielsa Frederiksena przegrała i odpadła z Pucharu Polski.

Resovia zasiała wśród kibiców Lecha ziarenko niepokoju, a inne drużyny otrzymały sygnał, że Lecha da się pokonać. I faktycznie coś się zaczęło w „Kolejorzu” psuć. Ze Śląskiem Wrocław drużyna Frederiksena bardzo długo męczyła się przebijając mur postawiony przez defensywę Śląska. Natomiast na wyjeździe w Kielcach Lech Poznań po raz pierwszy od wielu tygodni stanął przed sytuacją, w której musi gonić wynik. Korona na długimi fragmentami dominowała w tym starciu, a Lecha uratowała skuteczność Patrika Walemarka. Żar z Rzeszowa zmienił się w Kielcach w delikatny płomień.

Lech Poznań nie lubi jesieni

Wobec takich problemów pierwsza porażka musiała kiedyś nadejść. Los chciał, że Lech Poznań 5 października poniósł pierwszą porażkę na własnym stadionie, a z Poznania 3 bardzo cenne punkty wywiózł Motor Lublin. Mateusz Stolarski wyciągnął wnioski z poprzednich spotkań „Kolejorza” i jego zespół wyszedł na Lecha Poznań bez kompleksów i potrafił odrobić straty. Jednocześnie wyłączył z gry największy atut drużyny Nielsa Frederiksena, czyli środek pola. Miejsca nie mieli Afonso Sousa i schodzący bliżej środkowych sektorów skrzydłowi. Lech był zmuszony do oddawania dośrodkowań i to się nie sprawdziło. Motor wykorzystał również kiepski stan murawy w Poznaniu i kibice Lecha znowu mieli trochę powodów do zmartwień. Patent na Lecha Poznań został znaleziony.

Lech w bardzo dobrym stylu pokazał się po porażce. Wygrał z bardzo silną Cracovią 2:0, a w końcówce meczu pokazał, że nadal potrafi zdominować rywala i odebrać mu możliwość konstruowania akcji własnym posiadaniem piłki. Ale wciąż postawa „Kolejorza” nie była tak klarowna, jak we wrześniu po triumfie nad Jagiellonią. Widać było bowiem wyraźnie, że drużyna Nielsa Frederiksena jest uzależniona od postawy Afonso Sousy. Odcięcie od gry Portugalczyka sprawia, że Lech tworzy sobie znacznie mniej sytuacji.

Nie ma już miejsca na błędy

Na dodatek w Poznaniu pojawił się nowy problem – „Kolejorz” nie potrafił zamykać spotkań i utrzymywać prowadzenia. W spotkaniu z Koroną Kielce Lech stracił kontrolę nad meczem i musiał gonić wynik. W meczu z Radomiakiem kibice Lecha znowu długo musieli drżeć o korzystny rezultat, bo ich drużyna nie potrafiła wykorzystać swojego momentum. Na początku listopada przyszła porażka w fatalnym stylu z Puszczą Niepołomice. Michał Gurgul został napomniany niesłuszną czerwoną kartką, ale nie usprawiedliwia to tego, że Lech przeprowadzał tak wiele bezkształtnych i nieproduktywnych ataków w meczu z będącą w strefie spadkowej Puszczą.

Jesień zdecydowanie nie była dla „Kolejorza” udana. Potwierdziły się obawy o to, czy Lech będzie umiał radzić sobie z głęboko cofniętymi rywalami. Przeciwnicy poznaniaków, którzy wychodzili na nich wysoko byli brutalnie karceni. Wobec tego Lech musiał być gotowy na atakowanie tak ustawionych zespołów. „Kolejorz” przegrywając z Puszczą stracił swoją wypracowaną wcześniej przewagę w tabeli, więc w listopadzie miejsca na błędy już nie było.

Akt IV – triumf, wnioski i zimny prysznic

Powoli, lecz spektakularnie do celu

Gdy margines pomyłek zmniejszył się niemal całkowicie do zera, Lech dobitnie udowodnił, że jesienią był w Ekstraklasie po prostu najlepszą drużyną. 10 listopada „Kolejorz” mierzył się na własnym stadionie z Legią Warszawa. To pojedynek, który od wielu lat elektryzuje fanów obu tych zespołów. To powinna być piękna klamra półrocznej pracy Nielsa Frederiksena w Lechu Poznań. Nie było idealnie w stu procentach, bowiem drużyna Duńczyka dwukrotnie traciła w tym meczu prowadzenie. Znacznie więcej było jednak pozytywów. Lech był w meczu z Legią spektakularny, solidny i po prostu lepszy od swojego przeciwnika.

Fenomenalna spisała się ofensywa złożona ze współpracujących ze sobą Mikaela Ishaka oraz Afonso Sousy. Ten duet świetnie dopełniali skrzydłowi. Pod koniec rundy ze świetnej strony pokazywał się Ali Gholizadeh, który po wielu miesiącach w Lechu, zaczął się w końcu spłacać. Natomiast grający po przeciwnej stronie boiska Patrik Walemark z każdym meczem wyglądał coraz lepiej i nie znikał już podczas meczów. Szwedzki skrzydłowy jest coraz aktywniejszy i poza dawaniem liczb, zaczyna również brać ciężar gry na siebie. Ale to nie atak jest największą siłą Lecha Poznań w tym sezonie.

Najważniejszym aspektem pracy Nielsa Frederiksena jest to, że w Lechu odrodziły się fundamenty. Lech ma liderów w każdej formacji na boisku, o których bardzo często się nie mówi ze względu na ofensywne popisy całej drużyny. Przez cały sezon świetnie spisuje się Radosław Murawski, który nie jest już tylko rozbijaczem akcji przeciwnika. Daje od siebie bardzo dużo również w ofensywie. Niezwykle solidny był Antonio Milić, rolę podstawowych piłkarzy pierwszego zespołu doskonale unieśli Michał Gurgul i Antoni Kozubal i wraz z Bartoszem Mrozkiem zasłużyli w oczach Michała Probierza na powołanie do reprezentacji Polski.

Formalności

Wygrana w fenomenalnym stylu z największym ligowym rywalem przy pełnych trybunach własnego stadionu mogłaby być fantastycznym zwieńczeniem rundy w wykonaniu Lecha Poznań. Ale po meczu z Legią Warszawa „Kolejorz” miał jeszcze kilka spotkań do rozegrania. Wydawało się, że najtrudniejsze drużyna Nielsa Frederiksena ma już za sobą, ale tzw. „logika Ekstraklasy” wszechobecna w polskiej piłce sprawia, że w naszej lidze nic nigdy nie jest oczywiste. Mecze z GKS-em Katowice oraz Piastem Gliwice miały być tylko formalnością. Po pokazach siły z Legią, Cracovią, Jagiellonią czy Pogonią Szczecin w dwóch ostatnich meczach rundy jesiennej „Kolejorz” miał spokojnie utrzymać fotel lidera.

Z GieKSą Lech pokazał, że wciąż jest świetną drużyną, która jest gotowa na batalię o mistrzostwo Polski. Mimo gorszej dyspozycji Antoniego Kozubala „Kolejorz” potrafił wygrać z beniaminkiem, a wynik 2:0 to najniższy wymiar kary. Lech tworzył sobie sytuacje bramkowe, grał z polotem i potrafił doskonale zdominować swojego rywala. Stare demony wydawały się być już dawno zażegnane, ale w poprzedni piątek przytrafił się poznaniakom mecz w Gliwicach. Bezbramkowy remis wywalczony w kiepskim stylu był dla rozochoconych kibiców „Kolejorza” kubłem zimnej wody wylanym na gorące głowy. Był też sygnałem, że upragniony „Majster” to wciąż odległa przyszłość i do jego zdobycia potrzeba jeszcze wiele pracy całego zespołu. Tragiczne spotkanie drużyny Nielsa Frederiksena przywołuje jedną z piosenek duetu Łony i Webbera o tytule „Miej wątpliwość”.

Klamra

Lech Poznań nie jest idealny. W wielu spotkaniach kiepska dyspozycja jednego lub dwóch liderów „Kolejorza” miała marginalne znaczenie ze względu na to, że o postawie zespołu z Wielkopolski decydowała postawa naprawdę wielu piłkarzy. W Gliwicach zawiedli jednak wszyscy i efekty były tragiczne. Lech utrzymał fotel lidera, ale dał swoim kibicom sygnał, że mistrzostwo Polski poprzedzi naprawdę trudna walka. Niels Frederiksen zaapelował do swoich kibiców, że „gdy wszyscy równiuteńko idą, ty bądź uprzejmy mieć wątpliwość”. Od wątpliwości zaczynała się ta runda i wątpliwościami się również kończy. Latem dywagowano jednak: „czy będzie chociaż trochę lepiej?”. Natomiast teraz pytania rodzi kwestia – „gdzie może być lepiej?” Niels Frederiksen odmienił Lecha Poznań o 180 stopni.

Akt V – jeszcze może być pięknie

Piąty akt historii Nielsa Frederiksena w Lechu Poznań dopiero nadchodzi. Wiosna będzie na pewno bardzo trudną przeprawą. Raków Częstochowa ma patent na wygrywanie w ostatnich minutach spotkań, a Jagiellonia Białystok nie przegrała żadnego meczu od 14 września. Bezpośredni rywale w tabeli zdecydowanie nie odpuszczą walki o mistrzostwo Polski. Z drugiej jednak strony Lech również może być zdecydowanie lepszy. Trudno bezgranicznie wierzyć działaczom „Kolejorza” w to, że będą aktywni na rynku transferowym. Załatania wymagają pozycje rezerwowych bocznych obrońców, bowiem Ian Hoffmann i Elias Andersson zdecydowanie nie spełniają wymogów, które stawia piłkarzom Ekstraklasa.

Mimo braku potencjalnych wzmocnień na rynku transferowym Lech Poznań i tak może być jeszcze lepszym zespołem. Niels Frederiksen mówił na konferencji prasowej po meczu z GKS-em Katowice, że Patrik Walemark jeszcze nie znajduje się w swojej najlepszej dyspozycji. Duńczyk tłumaczył dziennikarzom, że szwedzki skrzydłowy będzie grał najlepiej jeśli obędzie wraz z całą drużyną pełny okres przygotowawczy. To samo tyczy się całej reszty letnich transferów. Filip Jagiełło, mimo dobrej zmiany w Gliwicach, wciąż może być lepszy. Podobnie Daniel Hakans, który przez urazy nie otrzymał jeszcze poważnej szansy w dłuższym wymiarze czasowym.

Epilog

Lech Poznań przez pół roku przeszedł naprawdę długą drogę. Od fatalnej atmosfery po realną walkę o mistrzostwo Polski. Od marsza żałobnego żegnającego piłkarzy po spotkaniu z Koroną Kielce w „Kolejorzu” zmieniło się bardzo wiele. Obecnie wokół Lecha nucić można numer Łony pt. „Miej wątpliwość”. Nic się bowiem jeszcze nie wyjaśniło. Kibice klubu z Poznania mogą wprawdzie patrzeć w przyszłość z dużym optymizmem.  Nie wiadomo tylko czy na ostatnim meczu w sezonie będą mogli świętować z „We Are The Champions”.

To było dla „Kolejorza” naprawdę udane pół roku.

Chapeau bas trenerze Frederiksen.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze