Przebudzenie „Kolejorza”


Jak Lech stał się w miesiąc liderem Lotto Ekstraklasy?

13 kwietnia 2018 Przebudzenie „Kolejorza”

Poznaniacy od porażki z Legią Warszawa na początku marca wygrali cztery mecze z rzędu, co pozwoliło im zająć fotel lidera ekstraklasy po rundzie zasadniczej. Tego nikt się chyba nie spodziewał, ponieważ po tamtym spotkaniu byli na czwartym miejscu w tabeli, a do liderującej Jagiellonii tracili aż osiem punktów. Co stoi za tak nagłą przemianą zespołu Nenada Bjelicy?


Udostępnij na Udostępnij na

Czy lechitów stać w końcu na przerwanie hegemonii Legii i zdobycie mistrzostwa Polski?

Przełom

Przełomowym momentem w tym sezonie dla Lecha Poznań zdaje się być mecz ze Śląskiem Wrocław w 25. kolejce. Wtedy drużyna pokazała charakter i to, że potrafi wyjść z trudnej sytuacji. Strzeliła bramkę na dziesięć minut przed końcem spotkania, jednak wrocławianie potrafili na to odpowiedzieć za sprawą byłego gracza Lecha, Marcina Robaka. Po tym wyrównującym golu trybuny siadły, ponieważ kibice zobaczyli, że po raz kolejny po strzeleniu bramki ich zespół zbyt pewnie się poczuł i dał się zaskoczyć. Wszyscy spodziewali się, że znowu poznaniacy stracą punkty w meczu ze słabszym od siebie rywalem pogrążonym zresztą w kryzysie po niedawnej wymianie szkoleniowca.

Po kilku minutach szoku udało się jednak zdobyć zwycięską bramkę, a uczynił to najlepszy strzelec zespołu w tym sezonie, Christian Gytkjaer. Kibice przy Bułgarskiej oszaleli z radości. Udało się zmazać plamę po porażce 0:1 w Kielcach, poniesionej trzy dni wcześniej. Dzięki temu zwycięstwu drużyna na nowo uwierzyła we własne możliwości i w pozytywnych nastrojach mogła zacząć przygotowania do meczu z warszawską Legią. Niestety to spotkanie dla „Kolejorza” nie skończyło się tak szczęśliwie jak starcie ze Śląskiem. Poznaniacy przegrali po kontrowersyjnym rzucie karnym podyktowanym przez sędziego Szymona Marciniaka w samej końcówce meczu, którego pewnie wykorzystał Michał Kucharczyk.

Pomimo niekoniecznie sprawiedliwej porażki trener Bjelica miał powody do zadowolenia. Jego podopieczni zagrali bardzo dobre spotkanie, szczególnie w drugiej połowie, w której potrafili zdominować warszawiaków na ich terenie i strzelić ładną bramkę. Zabrakło trochę, po raz kolejny, pójścia za ciosem, bo grali naprawdę bardzo dobrze i gdyby nie zwolnili po strzeleniu gola, mogliby jeszcze nawet zdobyć niejednego. W każdym razie pomimo porażki poznaniacy z podniesionymi głowami podejmowali w następnej kolejce lidera z Białegostoku. Jak się ten mecz skończył, doskonale wiemy. W tamtym momencie chyba wszyscy łącznie z piłkarzami, trenerem i rywalami z czuba tabeli zdali sobie sprawę, że powrót Lecha Poznań do walki o mistrzostwo stał się faktem.

Wiking” i „Pirania”

Kluczowa w nagłym przebudzeniu „Kolejorza” jest na pewno świetna forma dwóch zawodników – Christiana Gytkjaera i Łukasza Trałki. Ten pierwszy, z racji swojego duńskiego pochodzenia nazywany „Wikingiem”, zaczął strzelać jak na zawołanie. Jeszcze do niedawna wydawało się, że bój o koronę króla strzelców stoczą między sobą tylko dwaj Hiszpanie, czyli Carlitos z Wisły Kraków i Igor Angulo z Górnika Zabrze. Duńczyk na wiosnę obudził się i zdobył siedem bramek w dziewięciu meczach, co pozwoliło mu z liczbą 17 goli wskoczyć na trzecie miejsce w klasyfikacji strzelców. W tym momencie żaden z dwójki graczy z Półwyspu Iberyjskiego nie może czuć się pewny zdobycia trofeum dla najlepszego snajpera.

Takiego właśnie Gytkjaera potrzebowali w Poznaniu. Pewnego siebie, strzelającego dużo bramek i dawającego drużynie impuls do ataku. Piłkarz świetnie gra głową, co w naszej ekstraklasie jest szczególnie cenne. Bjelica wreszcie znalazł gracza godnego miana następcy Dawida Kownackiego, bo od transferu Polaka do Sampdorii poznaniacy mieli niemałe problemy ze znalezieniem kogoś odpowiedniego. Z Marcinem Robakiem nie potrafił się dogadać trener, o Nickim Bille Nielsenie nie ma sensu nawet wspominać. Gdyby nie świetna forma byłego gracza Rosenborga Trondheim, Lech byłby w zupełnie innym miejscu.

Nie tylko Gytkjaer nagle wskoczył na wyżyny swoich możliwości. Drugi kluczowy w tym momencie gracz Lecha, bez którego nie byłoby lidera po rundzie zasadniczej, to nie kto inny jak Łukasz Trałka. „Pirania”, jak nazwał go kiedyś Leo Beenhakker, nie kojarzy się już wyłącznie z ostrą grą i kolekcjonowaniem żółtych kartek, których niedługo uzbiera 100 w ekstraklasie, ale ze strzelaniem bramek. Dziwi to tym bardziej, że jest on typowym defensywnym pomocnikiem, a na tej pozycji raczej niezbyt często zdarza się, aby zawodnicy zdobywali gole.

Mimo wszystko faktem jest, że były kapitan Lecha ma już w tym sezonie sześć trafień na koncie, z czego połowę uzbierał w czterech ostatnich kolejkach rundy wiosennej. Jednak nie samymi bramkami objawia się świetna gra tego zawodnika w ostatnim czasie. Bardzo dobrze pracuje w środku pola, odbiera wiele piłek, daje drużynie sygnał do założenia pressingu. Dobrze dyryguje również kolegami na boisku ramię w ramię z kapitanem Maciejem Gajosem. Ostatnio zaczął nawet częściej rozgrywać piłkę i próbować długich prostopadłych podań, co pokazuje, jak wzrosła pewność siebie u byłego reprezentanta Polski. Wszyscy się chyba zgodzą, że te dwie postacie są najważniejszymi ogniwami „Kolejorza” w końcówce sezonu.

Młodzież

Polityka Lecha dotycząca młodzieży to również ważny element składowy ostatnich sukcesów klubu. W zespole cały czas pojawiają się nowi zawodnicy z akademii, którzy zaczynają stanowić o sile drużyny. Klub z Poznania już od dłuższego czasu słynie ze świetnej pracy z młodzieżą, co później owocuje milionowymi transferami, ale również wzmacnia nasze reprezentacje młodzieżowe. W kontekście tego sezonu trzeba bardzo pochwalić trenera Nenada Bjelicę, który nie boi się stawiać na wychowanków akademii.

Zaczęło się od Roberta Gumnego, który ma zaledwie 19 lat, a jest praktycznie od początku sezonu podstawowym zawodnikiem pierwszej jedenastki. Nie tylko ten gracz zaistniał w obecnych rozgrywkach. Właśnie w ostatnim czasie, w którym „Kolejorz” zaczął grać zdecydowanie lepiej, szansę dostali również 19-letni Kamil Jóźwiak i 18-letni Tymoteusz Klupś. W ostatnim meczu sezonu zasadniczego trener wystawił całą trójkę w pierwszym składzie! Za to należą mu się największe brawa. Który inny trener w ekstraklasie, poza Marcinem Broszem, który nie ma za bardzo innego wyjścia, odważyłby się wystawić trzech nastolatków w składzie na tak ważne spotkanie?

Młodzi zawodnicy odpłacili się trenerowi za zaufanie w najlepszy możliwy sposób, a więc świetnym występem. Jóźwiak strzelił nawet bramkę, Klupś był tego bardzo blisko, ale piłkę z linii bramkowej po jego strzale wybił jeden z obrońców rywali. Gumny jak zwykle zagrał solidny mecz, starał się grać do przodu, czego wymaga od niego szkoleniowiec, ale nie zapominał również o obronie, gdzie dobrze sobie radził z reprezentantem Polski, Rafałem Kurzawą.

Właśnie ci młodzi piłkarze dają świeżość drużynie i szczególny pierwiastek zaangażowania. Żaden zagraniczny zawodnik nie będzie się tak starał dla swojego klubu jak jego młody wychowanek. Trzeba pogratulować z tego miejsca wszystkim, którzy się przyczyniają do rozwoju tych chłopaków, bo trzeba pamiętać, że oni nie tylko stanowią przyszłość „Kolejorza”, ale przede wszystkim przyszłość polskiej piłki. Takiemu Lechowi stawiającemu na młodzież aż się gdzieś po cichu kibicuje, podobnie jak Górnikowi Zabrze w tym sezonie.

Jak nie teraz, to kiedy?

Wydaje się, że może to być rzeczywiście ten sezon. Lech naprawdę jest w mocnym gazie, jednak trzeba przyznać, że w ostatnich sezonach zawsze były takie okresy, kiedy grali świetnie, były wielkie nadzieje, a kończyło się klapą. Wystarczy przypomnieć sobie serią zwycięstw 3:0 w zeszłym sezonie, gdy chyba wszyscy myśleli, że tak grającego Lecha nikt nie jest w stanie powstrzymać. Skończyło się, jak wszyscy wiemy, mistrzostwem dla Legii.

Tym razem sytuacja wygląda jednak trochę inaczej. Inaczej znaczy przede wszystkim, że zdecydowanie lepiej. „Kolejorz” jeszcze ani razu w erze ESA 37 nie był na pierwszym miejscu po rundzie zasadniczej i do tego w tym sezonie nie ma podziału punktów. Na dodatek dwa najważniejsze mecze z najgroźniejszymi rywalami poznaniacy grają u siebie przy zapewne 40-tysięcznej publiczności, co na pewno im pomoże. Nie muszą się na nikogo oglądać, wystarczy, że będą robili swoje. Wszystko więc układa się idealnie dla poznaniaków. Jeżeli jednak przy tak słabo grającej w tym sezonie Legii znowu nie uda się zdobyć mistrzostwa, to chyba nie uda się już nigdy…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze