Prawdziwa „Wisienka” na torcie, czyli słów kilka o Bournemouth


19 marca 2016 Prawdziwa „Wisienka” na torcie, czyli słów kilka o Bournemouth

Obecna kampania ligowa w Premier League przyniosła nam zarówno wiele pozytywnych, jak i negatywnych zaskoczeń. Bez dwóch zdań do tej pierwszej kategorii zalicza się postawa Leicester City, które pewnie zmierza po mistrzostwo Anglii. W cieniu drużyny Claudio Ranieriego znajduje się beniaminek z Bournemouth. Piłkarze „Wisienek” prawdopodobnie zapewnią sobie ligowy byt, gdyż na tę chwilę bliżej im do europejskich pucharów aniżeli do miejsc spadkowych. Kto stoi za sukcesem kopciuszka, który rozgrywa swój pierwszy w historii sezon w angielskiej ekstraklasie?


Udostępnij na Udostępnij na

Drugi dzień maja 2015 roku. Trwa ostatnia kolejka Championship. Powoli dobiegają końca mecze, które zadecydują o tym, kto uzyska bezpośrednią promocję do Premier League, a kto zagra w barażach. Na Vicarage Road liderujący Watford prowadzi z Sheffield Wednesday 1:0, a na The Valley Bournemouth ogrywa Charlton 3:0. Taki obrót spraw premiuje bezpośrednim awansem „Szerszenie”, lecz futbol nauczył nas już niejednokrotnie, że niemożliwe staje się możliwe. Nadszedł doliczony czas gry w meczu ówczesnego lidera. Wszystko zmierzało ku założonemu celowi, lecz całe świętowanie zepsuł Atdhe Nuhiu. Zawodnik Sheffield doprowadził do remisu, a tym samym bezpośrednio do Premier League wrzucił ekipę z Dean Court! Tak zaczęła pisać się piękna historia klubu znad kanału La Manche.

Bournemouth po raz pierwszy w swojej historii wywalczyło awans do Premier League. Historia klubu, który w sezonie 2012/2013 grał jeszcze w League One (a kilka lat wcześniej zaczynał sezon w League Two z ujemnym bilansem punktowym), pisze się na naszych oczach. To, jak ważnym dniem był 2 maja 2015 roku dla każdego kibica, zawodnika oraz człowieka związanego z „The Cherries”, pokazał nam szał radości nie tylko sympatyków, ale i ludzi wewnątrz klubu.

Przed rozpoczęciem sezonu 2015/2016 chyba nie było zestawienia przewidującego tabelę końcową z innym scenariuszem niż czerwono-czarnym kopciuszkiem w jednym z trzech ostatnich miejsc  tabeli, oznaczających spadek do Championship. Większość piłkarskich ekspertów twierdziła, że klub z hrabstwa ceremonialnego Dorset nie zagrzeje długo miejsca w Premier League. Typowano, że po zaledwie jednym sezonie zawodnicy tego niewielkiego klubu wrócą do niższej ligi. Na dzień dzisiejszy mogę pokusić się o stwierdzenie, że tak się nie stanie. Trzynaście punktów przewagi nad strefą spadkową to bezpieczny zapas, który zapewni Bournemouth ligowy byt.

Reżyser Howe

Zgrzeszyłbym, gdybym pisząc o sukcesach tego klubu, bo niewątpliwie do takiej kategorii należy zaliczać coraz bardziej prawdopodobne utrzymanie w Premier League i wcześniejsze wygranie Championship, nie wspomniałbym o osobie Eddiego Howe’a. Młody Anglik szturmem wpadł ze swoją ukochaną drużyną do angielskiej ekstraklasy, dając tym samym znać całemu światu, kim jest człowiek, który pisze własnym piórem historię beniaminka angielskiej ekstraklasy. A dlaczego ukochanej? 38-latek z klubem grającym na Dean Court związany jest od początku swojej kariery – zarówno tej menedżerskiej, jak i wcześniej piłkarskiej. To właśnie w drużynie „The Cherries” zanotował swój debiut w seniorskim futbolu. Przez cały czas trwania swojej kariery przywdziewał jeszcze tylko na krótki okres koszulki Portsmouth i Swindon Town. Howe stwierdził jednak, że Bournemouth to miejsce, gdzie czuje się najlepiej, przez co postanowił wrócić do „Wisienek”. Tak więc od początku swojej przygody z futbolem 38-letni Anglik jest częścią tego klubu. Tym samym sukcesy, jakie osiąga, znaczą jeszcze więcej.

Obecny styl gry Bournemouth odbiega od stylów reszty drużyn, które grają w Premier League. Howe nakazuje swoim zawodnikom szukania gry, wymieniania pozycji, grania piłką. Ofensywny styl gry, który zapewnił awans w poprzednim sezonie, nie za bardzo został zmieniony w obecnym czempionacie. Opiekun klubu znad kanału La Manche potwierdził tym samym, że nie należy do pragmatycznych menedżerów, którzy dobrze zapatrują się na częste zmiany stylu. Z jednej strony to pozytywnie, ale z drugiej taki schemat może bardzo szybko przestać odpowiednio funkcjonować.

Warto także odnotować, że pomimo młodego wieku Anglik potrafił zbudować sobie szacunek w drużynie. 38-latek jest doceniany przez praktycznie wszystkie media w Wielkiej Brytanii, co też jest dodatkowym plusem i pozytywem w wykonywaniu swojej pracy. Niejednokrotnie bowiem widzieliśmy, jak media potrafiły negatywnie wpływać na atmosferę panującą w klubie. Ta, po ostatnich dobrych wynikach, na Vitality Stadium jest wręcz świetna.

Główni aktorzy

O ile osoba Eddiego Howe’a jest bardzo ważna w tym, co dzieje się w Bournemouth, o tyle bez swoich kluczowych zawodników 38-latek nie osiągnąłby tak wiele. Warto w tym miejscu odnotować parę wyróżniających się nazwisk. Tę małą wyliczankę zaczniemy od Andrew Surmana. Zawodnik na tle Premier League wyróżnia się jednym – liczba celnych podań. Piłkarz urodzony w Republice Południowej Afryki do dziś wykonał 1509 dokładnie zaadresowanych piłek do swoich partnerów, co daje mu skuteczność na poziomie 85 %. Co więcej, były reprezentant angielskich młodzieżówek zajmuje w tej statystyce drugie miejsce wśród wszystkich graczy Premier League. Przed nim jest tylko Cesc Fabregas, który wykonał 137 podań więcej. Surman dotychczas wystąpił we wszystkich ligowych meczach, co pokazuje, jak ważnym elementem układanki Howe’a jest ten 29-latek.

Matt Ritchie z kolei jest zawodnikiem, który na tę chwilę zanotował najwięcej asyst przy bramkach swoich kolegów. Do tej pory sześć jego ostatnich podań było zamieniane na bramki. 26-latek do tej pory wystąpił w 29 ligowych meczach, co również utwierdza nas w przekonaniu, że jest, podobnie jak Andrew Surman, ważnym zawodnikiem w koncepcji trenera. Ritchie nie tylko podaje, ale także i strzela. Ta sztuka udała mu się już trzykrotnie, a trafienie z meczu przeciwko Sunderlandowi z powodzeniem kandydowało będzie do nagrody najładniejszej bramki sezonu. O tym, że Szkot strzela piękne bramki, przekonała się także nasza reprezentacja, kiedy to pomocnik „The Cherries” w październikowym meczu na Hampden Park w Glasgow kapitalnym strzałem zza pola karnego tuż przed przerwą doprowadził do wyrównania.

Na koniec zostawiłem sobie Charlie Danielsa. Mimo iż defensywa Bournemouth to jeden z najsłabszych punktów beniaminka, to ten pan swoją grą, szczególnie w ostatnich meczach, zasłużył na kilka ciepłych słów. Lewy obrońca „The Cherries” został już kilkakrotnie doceniany przez Premier League za swoją grę, trafiając do „Team of the week”. Rzeczywiście, trzy gole i pięć asyst oraz kilka ciekawych statystyk, jak np. średnia ponad jednego kluczowego podania na mecz (dla porównania Nacho Monreal z Arsenalu ma w tej statystyce wynik gorszy o 0,3 %), utwierdzają nas w przekonaniu, że Daniels jest kimś więcej niż ligowym szarakiem. 29-latek zaliczył kapitalny mecz na St. James’ Park, kiedy to jego drużyna pokonała Newcastle 3:1. Wtedy jedną z bramek strzelił właśnie wspominany defensor.

Przeciwności nie brakowało

Nie wszystko szło po myśli Bournemouth w tym sezonie. Warto tutaj zacząć przemyślenia od kontuzji. Te zdecydowanie nie oszczędzały beniaminka Premier League i również w tym klubie odcisnęły mocny ślad. Callum Wilson, który w meczu ze Stoke City zerwał więzadła krzyżowe, od końca września jest niezdolny do gry. Jak informują klubowi lekarze, przewidywany powrót Anglika datowany jest na początek kwietnia. Uraz 24-latka był potężnym ciosem dla klubu. Wilson zdołał zagrać siedem meczów, w których strzelił aż pięć goli, co do tej pory stawia go w pozycji najlepszego strzelca drużyny (tyle samo trafień mają Junior Stanislas – pięć goli w 21 meczach – i Joshua King – pięć goli w 27 meczach)! Będąc przy kontuzjach, należy także wspomnieć o Tyronie Mingsie. Młody Anglik zmaga się z kontuzją więzadeł w kolanie, która wykluczyła go z gry co najmniej do września. Roczna przerwa od gry lewego obrońcy, który przez pół roku był najdroższym transferem w historii Bournemouth, to duży cios nie tylko dla klubu, ale i dla samego zawodnika. Na dobrą sprawę nie wiadomo, jak Mings, za którego Ipswich Town otrzymało około 8,5 miliona £, spisywałby się w Premier League. 23-latek zaliczył końcem sierpnia zaledwie dwunastominutowy epizod w meczu z Leicester City, który niewiele nam powiedział na temat gry Anglika na poziomie angielskiej ekstraklasy.

Innym niepowodzeniem drużyny jest słaba gra w obronie. Ten problem ekipy z Vitality Stadium zauważalny jest od początku sezonu. W defensywie brakuje zdecydowanego lidera, który swoim ograniem w Premier League dawałby przykład, a także cenne rady swoim kolegom, jak skutecznie bronić dostępu do swojej bramki. Takim zawodnikiem miał być Sylvain Distin sprowadzony z wolnego transferu. Doświadczony Francuz nie sprostał jednak temu zadaniu, a kiedy Distin zaczynał mecz od pierwszej minuty, Bournemouth zachowało tylko jeden jedyny raz czyste konto. Teraz parę stoperów tworzą Cook i Francis, a po bokach grają Smith i Daniels. Bez dwóch zdań formacja defensywna nie poszła po myśli Eddiego Howe’a i zapewne bez wzmocnień w lecie się tutaj nie obejdzie.

A jeżeli jesteśmy już przy wzmocnieniach, to rzucimy szybkie dwa zdania na temat nieudanych transferów – takie zdarzają się każdej drużynie. Największe niewypały Bournemouth trafiało w formie wypożyczonych zawodników. Joe Bennett i Christian Atsu to zawodnicy, którzy mieli coś wnieść do pierwszego składu, a ani jeden, ani drugi nie zagrał żadnego meczu w Premier League. Włodarze „Wisienek” zdecydowali się odesłać zawodników do ich macierzystych klubów, a w ich miejsce … wypożyczono Juana Iturbe z AS Roma. Sytuacja jest podobna, gdyż Argentyńczyk również okazał się co najmniej nieudanym pomysłem. Różnica w tych przypadkach jest taka, że Iturbe zagrał dwukrotnie w Premier League.

Na koniec w kwestii gorszych chwil dla beniaminka Premier League wspomnę jeszcze o najgorszym okresie w tym sezonie, jaki przeżywał klub. Był taki czas, że gra drużyny z południa kraju pozostawiała wiele do życzenia. Osiągane wyniki były tak kiepskie, że klub znalazł się w strefie spadkowej. Był to okres dziewięciu meczów bez wygranej (w tym jeden mecz w Capital One Cup). W tym czasie Bournemouth remisowało z Watfordem, Swansea i Evertonem (gol Smitha z tego meczu poniżej) oraz przegrywało z Newcastle, Southamptonem, Liverpoolem, Tottenhamem, Manchesterem City i Stoke City. Najbardziej bolesne były porażki z „The Citizens” i „Kogutami” – obie w rozrachunku 5:1.

Polski statysta?

Kiedy „The Telegraph” publikował swoją najlepszą i najgorszą jedenastkę 2015 roku w Premier League, niewielu z nas spodziewało się, że w tym zestawieniu znajdzie się Polak. Niestety, nie było to wyróżnienie, a nagana dla Artura Boruca. Z bólem serca, ale zgadzałem się z tym zestawieniem. Były bramkarz między innymi Celticu jest bardzo chimerycznym zawodnikiem. Potrafi przeplatać swoje dobre występy tymi gorszymi. Tak było w przypadku między innymi meczu z Watfordem, kiedy to sprokurował gola Odiona Ighalo, podając piłkę prosto pod nogi napastnika „Szerszeni”. Boruc, który w dużej mierze przyczynił się swoją świetną postawą w bramce Bournemouth do awansu tej drużyny, miał być pewnym punktem zespołu. „The Holy Goalie” na początku sezonu nie był lubianym i cenionym zawodnikiem. Kiepskie występy przyczyniły się do niechlubnej opinii wśród kibiców:

Obecnie Artur Boruc z siedmioma czystymi kontami znajduje się na jedenastym miejscu wśród bramkarzy Premier League. To tyle samo meczów bez utraty bramki, co w przypadku Łukasza Fabiańskiego – ważna statystyka w kontekście obsady bramki na Euro 2016. Mimo kilku gorszych meczów w tym sezonie Boruc miewał też mecze, po których filmiki z jego interwencjami krążyły po całym Internecie.

http://www.dailymotion.com/video/x3m3ho2

https://vine.co/v/iZIMPQ7rPOF

Ostatnio w brytyjskich mediach pojawiły się plotki o zainteresowaniu ze strony angielskiego klubu osobą Bartłomieja Drągowskiego. Młody bramkarz Jagiellonii jest na celowniku połowy klubów Europy, lecz zainteresowanie ze strony „The Cherries” potwierdził nawet agent młodego bramkarza. Warunek do przeprowadzenia ewentualnego transferu jest jeden – Bournemouth musi utrzymać się w Premier League. Ten warunek jest już niemalże spełniony, a więc pozostaje czekać na rozwiązanie sytuacji z młodym bramkarzem. Czy to właśnie reprezentant polskich młodzieżówek ma być zastępcą Artura Boruca?

Na skróty

Borunemouth na przestrzeni całego sezonu zasłużyło na utrzymanie w Premier League. Klub nie uniknął gorszego okresu, kiedy to wylądował w strefie spadkowej, ale potrafił się podnieść i zapewnić sobie spokojny zapas punktowy. Na słowa uznania zasługuje także reakcja na kontuzję Wilsona – w zimie ściągnięto Benika Afobe, który już zapewnił drużynie kilka bramek. Zespół Eddiego Howe’a w Premier League czeka jeszcze osiem spotkań – domowe mecze z Manchesterem City, Liverpoolem, Chelsea i West Bromem oraz wyjazdowe potyczki z Tottenhamem, Aston Villą, Evertonem i Manchesterem United. Rozkład jazdy nie należy do najłatwiejszych mimo wszystko, moim zdaniem „The Cherries” , którzy świetnie spisują się w tym roku, są w stanie zdobyć kilka punktów, co w połączeniu z obecnym zapasem da drużynie ligowy byt.

Od dawna wiadomo, że za grą w Premier League idą wielkie pieniądze. Zwłaszcza od nowego sezonu, kiedy w życie wejdzie nowa umowa za prawa telewizyjne, kluby grające w angielskiej ekstraklasie będą otrzymywały kosmiczne pieniądze. Dodając do tego ewentualny spadek Bournemouth w sezonie 2016/2017, kiedy to spadkowicz z Premier League i tak zainkasuje sporą zaliczkę, śmiało można wywnioskować, że takie trzy zastrzyki gotówki z angielskiej elity mogą śmiało uczynić z klubu, który nie tak dawno rozgrywał swoje mecze na czwartym poziomie ligowym, solidnego ligowego średniaka. Wystarczy tylko wywalczyć utrzymanie, a przyszłość Bournemouth malowana będzie niezwykle barwnymi kredkami.

Komentarze
Malo (gość) - 8 lat temu

Od kiedy Iturbe jest Włochem?

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze