Potomkowie Janosika obnażają braki cudownej reprezentacji Polski


Po tragicznym meczu „Biało-czerwoni” przegrywają ze Słowacją

15 czerwca 2021 Potomkowie Janosika obnażają braki cudownej reprezentacji Polski
Rafał Rusek / PressFocus

Miało być pięknie. Miały być sukcesy. Miało być tak, jak sobie tego wszyscy życzyli. Reprezentacja Polski miała w końcu zostać tą drużyną, która nawiąże do historycznych wyczynów poprzedników i osiągnie na europejskiej arenie jakiś bardziej znaczący wynik. "Miało" to słowo klucz, bo wyszło jak zawsze, czyli właściwie nic nie wyszło. Po bardzo słabym meczu reprezentacja Polski uległa mocarnym – jak widać – Słowakom.


Udostępnij na Udostępnij na

W styczniu bieżącego roku ogłoszono nowego selekcjonera kadry. Został nim wszem wobec znany Portugalczyk, pracujący wcześniej w Girondins Bordeaux Paulo Sousa. Decyzja władz polskiego związku dziwna, podjęta w nie najlepszym momencie, choć wydaje się, że nieunikniona, bo ogólnie wiadomo, że sympatyczny Jerzy Brzęczek czarodziejem raczej nie był, a dodatkowo co rusz pojawiały się jakieś pomniejsze problemy czy dylematy. Stało się i do zbliżającego się szybkimi krokami Euro zaczęliśmy przygotowania właściwie od zera, według nowej koncepcji i z nowymi planami (trenera oczywiście). Selekcjoner urzekł piłkarskie środowisko. Snuł cudowne wizje, świetnie się prezentował, a co najważniejsze – kupił także piłkarzy, bo ci w rozmowach potwierdzali, że takich zgrupowań jeszcze nie było. Takich, czyli świetnych, na których buduje się piłkarska jakość i wykuwa drużyna. No… wszystko fajnie, tyle tylko, że mimo cudownych zapowiedzi wyszło jak zwykle: tragicznie. Słowacy, grając toporną, ale skuteczną piłkę obnażyli wszystkie braki zespołu z orzełkiem na piersi. W pierwszym meczu mistrzostw Europy zawiedli wszyscy polscy liderzy, a to przecież od nich wymagać należałoby najwięcej, tego, że pociągną ekipę w trudnych momentach, a zupełnie tego nie zrobili. Życie. Właściwie to powinniśmy być do tego przyzwyczajeni, ponieważ jak dobrze wiemy, zmienia się wszystko: trenerzy, władze, zawodnicy, ale niezmienne pozostaje jedno: wyniki.

Paweł Andrachiewicz / PressFocus

O dziwo do rozpoczętego niedawno turnieju naród podszedł z niespotykanym spokojem. Nie było tego co zwykle, niepotrzebnie nie pompowano balonu, a to wyłamanie się ze znanego schematu zwiastować mogło, że a nuż będzie lepiej. Kadra przygotowywała się spokojnie pod wodzą portugalskiego magika, bawiła się, budowała jedność, bo ta ostatnia miała okazać się tym, co zaprowadzić może na szczyt, ewentualnie może pozwolić na to, aby uwolnić drzemiący w tej kadrze potencjał (tego akurat nie ma co ukrywać: ta drużyna potencjał ma, dysponuje indywidualnościami i umiejętnościami). Teraz już śmiało można napisać jedno: ani jedność, ani drużyna czy indywidualni piłkarze nie zaprowadzą nas nigdzie. To droga donikąd. Przy pierwszej lepszej okazji przeszkodą nie do przejścia okazali się piłkarscy potomkowie Janosika (i tu nie umniejszając: całkowite i słuszne gratulacje za ten wyczyn. Słowacy: chapeau bas! niziutko).

Liderzy? Raczej ich brak

Oglądając wczorajsze popisy reprezentacji Sousy, można było dojść do wniosku, że to drużyna bez jakiegokolwiek pomysłu lub zupełnie nieumiejąca wprowadzać go w życie. Co z tego, że fajnie wyglądają zmiany ustawienia. Czwórka z tyłu w defensywie, dobre przejścia do ofensywy i granie trzema obrońcami. Co z tego?! Jak ci obrońcy nie potrafią wyprowadzić porządnie piłki wtedy, kiedy tego właśnie się oczekuje. Przecież taki Bereszyński załatwił stratę pierwszej bramki, to było chwilę przed tragedią, a wystarczyło podwojenie i mocniejszy pressing w wykonaniu słowackich oponentów.

Szczęsny? Nie ma się co pastwić akurat nad bramkarzem, ale podkreślić trzeba, że akurat on szczęścia nie ma. Co turniej, to jakiś dramat, ale może Marina ma rację: pograć, 90 minutek i relaksik. To tylko sport, nic się nie stało i trzeba być dumnym. Kolejny występ w narodowych barwach zaliczony, odbębnione i do domciu. Wiadomo, że człowiek strzegący naszej bramki z przypadku się nie wziął, ma umiejętności, ale… Czy Wojtek rozegrał jakiś fantastyczny sezon w Juventusie? Czy wyróżniał się niesztampowymi interwencjami? Ratował „Zebrom” tyłek w rozgrywkach? Raczej nie, a taki Gikiewicz? Fajny sezon w Bundeslidze, spokój – przecież tego potrzeba w newralgicznych momentach. A. Przecież nie został powołany. Krychowiak? Wszystko dobrze. Najlepszy pomocnik rosyjskiej ligi, mocny jak na tamtejsze standardy klub, ale im bliżej Polski, tym – chyba – więcej myśli o garniturach i modzie, ewentualnie wakacjach. Czym wyróżnił się w pojedynku z naszymi południowymi sąsiadami? Zejściem z boiska. Lewandowski? Yyy… a to on grał?

Paweł Andrachiewicz / PressFocus

Brakło charakteru, woli zwycięstwa. Polacy atakowali, robiąc to tak nieudolnie, że nic z tego nie wychodziło. Nikt we wczorajszym meczu nie kwapił się do tego, żeby wziąć odpowiedzialność za rezultat na siebie. Zabrakło liderów, tych, na których można liczyć. Wypadek przy pracy? Chwilowe rozkojarzenie? Wątpię, bo przecież te mecze za kadencji Paulo Sousy były podobne, więc czego można było spodziewać się tym razem. Niczego więcej. Kadra Słowacji obnażyła wszystkie braki naszej drużyny, prezentując prosty, czasami toporny futbol. Przynajmniej wszystko dzieje się konsekwentnie i teraz możemy liczyć na mecz o wszystko. Z Hiszpanami. Na nich! Wygramy. Emocje gwarantowane.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze