Ligowy Bigos #25: polscy juniorzy zamiast drogich obcokrajowców?


Kontrakty wielu graczy o wątpliwej jakości wygasają wraz z końcem czerwca. Czy to idealna okazja, by polscy juniorzy otrzymali szansę w PKO BP Ekstraklasa?

10 kwietnia 2020 Ligowy Bigos #25: polscy juniorzy zamiast drogich obcokrajowców?
Rafał Rusek / PressFocus

Poziom polskiej ekstraklasy nie zachwyca i nie skłania do uczęszczania na trybuny. Wielu ekspertów problemu upatruje w polityce transferowej większości klubów z najwyższego poziomu rozgrywkowego. Opartej na pozyskiwaniu wątpliwej jakości obcokrajowców zamiast stawianiu na wychowanków. Wygasające z końcem czerwca umowy części z zagranicznego, sportowo ubogiego, zaciągu to jednak idealna okazja na wprowadzenie zmian. Czy polscy juniorzy otrzymają kredyt zaufania od klubów PKO BP Ekstraklasy?


Udostępnij na Udostępnij na

Ligowy Bigos to seria felietonów, w których skupiamy się na najważniejszych wydarzeniach minionej serii gier. Z racji że rozgrywki zostały wstrzymane, tym razem pochylimy się jednak nad kwestią wygasających z końcem czerwca umów 138 graczy. Kontraktów, które w dobie kryzysu spowodowanego pandemią tworzą niepowtarzalną okazję do zmian w większości klubów PKO BP Ekstraklasy. Dlaczego? Cóż, niektóre z umów wiążą polskie kluby z zawodnikami o wątpliwej jakości sportowej.

Joonas Tamm i inni, a płacić trzeba

Efektywna polityka transferowa to w realiach klubowego futbolu w kraju znad Wisły niestety rzadkość. W zdecydowanej większości przypadków filozofia budowania zespołu jest tylko populistycznym hasłem, które ma kupić zarządowi czas i uspokoić kibiców. Rzeczywistość okazuje się zazwyczaj brutalna. Polskie kluby na transferowym rynku często poruszają się po omacku, licząc na szczęśliwy traf. Na to, że z morza przeciętności wyłowią kolejnego Airama Cabrerę czy Igora Angulo. Tyle tylko, że zwykle na przynętę zarzucaną przez polskie kluby zamiast graczy wspomnianego kalibru łapią się zawodnicy pokroju Joonasa Tamma.

Od lat gracze „klasy” Estończyka, którzy czasem coś w karierze niby osiągnęli, ale obecnie nie gwarantują odpowiedniego poziomu sportowego, zalewają kluby naszej ekstraklasy. Sami jednak na polskie boiska nie trafili. Zła ocena możliwości zawodnika to niestety bardzo częsty błąd osób odpowiedzialnych za transfery w klubach PKO BP Ekstraklasy. Przoduje w tym Korona Kielce, która od lat opiera zespół na graczach pozyskanych z różnych zakątków świata. Zawodnikach dla szerszej publiczności anonimowych, którzy co istotniejsze, w zdecydowanej większości nie spełniają minimalnych wymagań.

Pierwszą i fundamentalną odpowiedzią na zarzuty nieudanych ruchów transferowych zawsze jest brak pieniędzy. Skoro jednak udało się pozyskać, zostając przy kieleckim klubie, Airama Cabrerę czy Djibrila Diawa, to dlaczego na Suzuki Arenę trafili wspomniany już Joonas Tamm czy Ivan Djuranović? Z prozaicznego powodu, polityka transferowa Korony to loteria. Podobnie jednak jest także w wielu innych klubach z PKO BP Ekstraklasy.

Kontraktowanie graczy z niższych lig hiszpańskich przez polskie kluby miało być według niektórych przepisem na sukces. Źródełko szybko się jednak wyczerpało, a pozyskani zawodnicy nie zawsze gwarantowali i gwarantują wymagany poziom. Podobnie jak piłkarze z ekstraklasy Kazachstanu czy Bałkanów. Nowym nabytkom trzeba jednak płacić, a że do Polski przylecieli głównie za pieniędzmi, to najczęściej kwoty nieadekwatne do posiadanych umiejętności piłkarskich. To istny przepis na smutny finał, który w dobie kryzysu spowodowanego pandemią może szybko się urzeczywistnić. Na horyzoncie pojawiła się jednak szansa na ratunek. Wraz z końcem czerwca sporej grupie „niewypałów” inkasujących pokaźne pensje wygasają umowy z klubami polskiej ekstraklasy.

Polscy juniorzy zamiast wynalazków?

To idealna okazja, by zmienić niechlubny trend kontraktowania (często) kotów w worku. Graczy, których ktoś polecił, ale jak ostatecznie zweryfikowało boisko, nie miał na uwadze dobra klubu. Już teraz przedstawiciele polskiej ekstraklasy liczą straty, a każdy kolejny miesiąc bez futbolu sprawi, że będą one stale rosły. To w końcu skłoni włodarzy do głębszych przemyśleń. Obcinanie pensji o połowę to tymczasowy środek zaradczy, który w dalszej perspektywie może nie wystarczyć. Trzeba będzie szukać kolejnych oszczędności, by utrzymać się na powierzchni. To odbije się na kształcie kadr klubów PKO BP Ekstraklasy. Musi. Pytanie czy negatywnie.

Odpowiedź wydaje się wręcz przeciwna. Polskie kluby jeszcze uważniej (jeżeli dotąd to robiły) będą oglądały każdą złotówkę. Telefon od menedżera, który ma zdolnego zawodnika, nie wystarczy, by podpisać kontrakt ze sporą liczbą zer. Przychylniej kluby będą za to spoglądały w stronę wychowanków. A na pewno zespoły, które dotąd opornie podchodziły do dawania szans nastoletnim graczom.

Przepis o młodzieżowcu oczywiście otworzył drzwi do pierwszej drużyny juniorom, lecz powszechnie wiadomo, iż niektóre kluby zamiast postawić na wychowanków kandydata na młodzieżowca szukały na transferowym rynku. Wszystko, by problem rozwiązać w obecnym sezonie. Dalsza perspektywa stała się mniej ważna. A to właśnie przecież myślenie krótkofalowe skłoniło kluby do pozyskiwania graczy, jak się później okazało, o wątpliwych umiejętnościach. Teraz w obliczu pandemii nadeszła pora na przebudzenie i spojrzenie w kierunku akademii.

Historyczny dzień dla Kielc. Korona zaczyna walkę w Lidze Mistrzów

Niektórym klubom, jak np. Legii Warszawa czy Lechowi Poznań, nie można jednak zarzucić opieszałości w stawianiu na młodych graczy. W obu zespołach polscy juniorzy grywają regularnie i to z pozytywnym skutkiem. Irracjonalny wydaje się za to przypadek Korony Kielce. Klubu, który zwyciężył w zeszłej edycji Centralnej Ligi Juniorów U-18. Mimo wielu obiecujących talentów i drużyny, która bardzo pozytywnie zaprezentowała się w rozgrywkach Ligi Młodzieżowej UEFA, drzwi do pierwszego zespołu dla mistrzów Polski pozostają zamknięte. W dobie strat finansowych wywołanych pandemią najwyższa pora otworzyć jednak wspomniane wrota. Szczególnie że z początkiem lipca Korona Kielce może zostać pozbawiona ponad połowy dotychczasowej kadry pierwszego zespołu.

Nie ksenofobia, tylko konieczność

To olbrzymia szansa dla klubu z Suzuki Areny, by w końcu zmienić kierunek „polityki transferowej”. Najpierw zajrzeć na własne podwórko (czyt. do drużyn młodzieżowych), dopiero potem ruszać na zakupy do Kazachstanu czy na Bałkany. Utalentowani polscy juniorzy, za których obecnie płaci się milionowe kwoty, to skarb, którego w kieleckim klubie jakby na siłę się nie zauważa. Choć wielu z nich trenuje z pierwszym zespołem, to szanse na występy w PKO BP Ekstraklasie mają iluzoryczne. Nawet po kolejnych rozczarowujących występach Ivana Marqueza czy Mateja Pucko.

Wybór, a raczej pominięcie nastoletnich graczy, jest zazwyczaj argumentowany słabym przygotowaniem fizycznym młodzieżowców lub innym irracjonalnym uzasadnieniem. Nikt już tego nie kupuje – kibice, media i eksperci. Niechęć do stawiania na młodych (nie tylko w Kielcach) minie jednak sama. Dlatego, że kluby w obliczu strat będą zmuszone postawić na wychowanków. Dla wielu przedstawicieli PKO BP Ekstraklasy może okazać się to decyzją, która przyniesie olbrzymie korzyści. Głównie finansowe, bo mimo że nie chodzi o rodowód, to w ostatnich latach polscy juniorzy są szczególnie bacznie obserwowani i kupowani za milionowe kwoty przez włoskie kluby. Najwyższa pora, by włodarze przeliczyli, co się opłaca. Kryzys spowodowany pandemią jest ostatnim i chyba najlepszym momentem, by podjąć się diametralnych zmian.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze