Pokaz antyfutbolu we Wrocławiu zwycięski dla Śląska Wrocław


"Czy to był mecz piłkarski?" - zapyta pewnie wielu kibiców. Z uścisku zatrważającego nieurodzaju wyszedł zwycięsko Śląsk. Dzięki Exposito na 2:1!

4 marca 2020 Pokaz antyfutbolu we Wrocławiu zwycięski dla Śląska Wrocław
Marcin Karczewski / PressFocus

Kiedy nadchodzi ten okres, w którym drużyny ekstraklasy grają co trzy dni, trzeba spodziewać się absolutnie niespodziewanego. Mecz Śląska z Koroną się na taki zapowiadał, choć przewidywania przed dzisiejszym wieczorem były jasne: gospodarze faworytem, a goście ekipą do ścięcia zważywszy na jej fatalny bilans spotkań wyjazdowych. Dodatkowej pikanterii dodawał fakt, że Śląsk Wrocław nie wygrał ze "Scyzorami" od trzech lat, dlatego można było spodziewać się dzisiaj czegoś więcej, niż to, co zaserwowali piłkarze. A zaserwowali zgniłą potrawę do reklamacji, choć akurat na dla wrocławskich kibiców na tyle strawną, że zwycięską.


Udostępnij na Udostępnij na

Dzisiejsze spotkanie Śląska z dwóch względów było wyjątkowe. Oto bowiem zdrowy Robert Pich zasiadł na ławce rezerwowych – co we wrocławskim klubie nie zdarza mu się prawie w ogóle – z powodu mizernej formy w świeżo rozpoczętej rundzie wiosennej. Drugą interesującą kwestią był natomiast premierowy występ Marka Tamasa, którego debiut w barwach wrocławian był wyłącznie kwestią czasu, ponieważ Vitezslav Lavicka na dobrobyt w linii defensywnej nie może ostatnimi czasy narzekać. Pytanie, czy może to zrobić po zobaczeniu w akcji swojego węgierskiego podopiecznego po starciu z Koroną? Cóż, było poprawnie, ale trudno mówić o czymś więcej, gdy wszyscy zawodnicy nie prezentują niczego specjalnego przez niemałe pełne 90 minut.

„Ligowy dżem”, który nie powinien się wydarzyć

Jeżeli jakiś potencjalny kibic Śląska przyszedł dzisiaj na wrocławski stadion po raz pierwszy w życiu, mało prawdopodobne, że powtórzy ten eksces. Mecz pod kątem widowiska stał chyba na najniższym poziomie z możliwych i oczywiście wyśmiewanie się z rozgrywek ekstraklasy zazwyczaj wyrasta ponad stan, jednak teraz… Trzeba powiedzieć wprost: to była antyreklama polskiego futbolu, którego poziom nie dość, że do wysokich nie należy, to jeszcze okraszają go takie „kwiatki”. Od pewnego czasu w gronie piłkarskim spotkania tego typu nazywa się ligowym dżemikiem. Przeterminowanym.

W pierwszej połowie „starcia” oba zespoły sprawiały wrażenie, jakby na boisku pojawiły się za karę. Bez zaangażowania, na stojąco, z prostymi błędami od defensywę po ofensywę. Kiksy, podania w aut, piknikowe tempo, brak pomysłu na rozegranie akcji pod polem karnym rywala. I o ile tego rodzaju obraz mógł jeszcze nie dziwić w przypadku Korony, o tyle sposób, w jaki zaprezentowali się piłkarze Śląska Wrocław, zakrawał o skandal. Trudno przypomnieć sobie gorszy występ WKS-u niż ten z pierwszych 45 minut dzisiejszego spotkania, co mówi bardzo wiele. A dodając jeszcze fakt, że był to występ przed własną publicznością, trudno w jakikolwiek sposób usprawiedliwiać ko-go-kol-wiek.

Jak na ekstraklasę przystało, nawet mimo siedzenia po uszy w przeterminowanym dżemiku można zrobić coś z niczego. Rzecz jasna coś pozytywnego, czyli bramkę, która była jedynym, słownie JEDYNYM momentem piłkarskim przed zejściem piłkarzy do szatni. Udało się zagrać w futbol dopiero w 44. minucie, gdy Przemysław Płacheta otrzymał świetne podanie w pole karne od Lubambo Musondy. 21-latek zachował zimną krew i idealne wykończył akcję. I… to by było na tyle – gol jest, poziomu piłkarskiego brakowało.

Przełamanie Płachety i Exposito jedynymi z niewielu pozytywów meczu

Mimo bardzo niskiego poziomu spotkania warto znaleźć chociaż kilka tych akcentów, za które dzisiejszy wieczór będziemy wspominać w pozytywnym ujęciu. Na pewno takim wydarzeniem jest bramka strzelona przez młodzieżowca czekającego na ligowe trafienie od listopada (trzeci gol w tym sezonie). Niestety lista pozytywów ze strony Śląska Wrocław na tym się kończy (pomijając wynik), bo nawet świetnie interweniujący Matus Putnocky popełnił ogromny błąd, który kosztował zespół bramkę. Jej strzelcem okazał się Erik Pacinda (czwarty gol w tym sezonie) w drugiej połowie spotkania. Połowie należącej do przyjezdnych, którzy stwarzali zagrożenie.

Co niesamowite, w końcówce spotkania bramkę na wagę trzech punktów strzelił Erik Exposito. Hiszpan nie wyrobił sobie renomy wśród wrocławskich kibiców, ale dziś to właśnie on może powiedzieć, że krytyka nie jest mu straszna. W tej chwili zamiennik Raicevicia udowodnił trenerowi, że pozycja napastnika niekoniecznie należy się Czarnogórcowi. To może być kluczowy obrót spraw dla byłego piłkarza Las Palmas.

Jeśli chodzi o Koronę, była ona bliska nawet zwycięstwa, choć jednemu z jej piłkarzy przydarzył się katastrofalny błąd obnażający tę teorię. Na szczęście dla zespołu Mirosława Smyły w sytuacji „sam na sam” Filip Marković okazał się nieskuteczny, czym tylko potwierdził, że WKS grał naprawdę bardzo słabo. Przez niemal całe spotkanie nie funkcjonował cały zespół i szczere mówiąc, nie ma takiej możliwości, by wyróżnić najgorszych aktorów tego widowiska.

Dla Korony porażka we Wrocławiu oznacza, że będzie trzeba cudu, by przybliżyć się do wyjścia ze strefy spadkowej jeszcze w rundzie zasadniczej. Dla Śląska natomiast jest to kolejna cegiełka do umocnienia się nie tylko w górnej ósemce, ale również do potencjalnej walki o coś więcej. Kto by pomyślał, że skreślony przez niemal wszystkich dziennikarzy Erik Exposito zagwarantuje drużynie niezwykle ważne trzy punkty. Punkty, które niemal na pewno pozwolą Śląskowi w sposób spokojny myśleć o rundzie finałowej.

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze