Pogrom ManU, wpadka The Reds


5 grudnia 2009 Pogrom ManU, wpadka The Reds

„Czerwone Diabły” w trudnym spotkaniu przeciwko West Ham wręcz zdeklasowały stołecznego rywala, pewnie wygrywając aż 4:0. Inne drużyny z czołówki, jak Arsenal i Aston Villa także sięgnęły po komplet punktów. Jedynie Liverpool zanotował bezbramkowy remis ze słabym Blackburn i po raz kolejny pojawia się pytanie, ile na swoim stanowisku wytrzyma jeszcze Rafa Benitez?


Udostępnij na Udostępnij na

Sir Alex Ferguson już od pierwszych minut zaskoczył wszystkich taktyką, wystawiając zaledwie trzech nominalnych obrońców. Mało tego, jeszcze w pierwszej połowie murawę opuścił Gary Neville, a jego miejsce zajął kolejny pomocnik – Michael Carrick. Dodatkowo w bramce mogliśmy obejrzeć Tomasza Kuszczaka, którego ostatnimi czasy sytuacja na Old Trafford bardzo się poprawiła i to on teraz jest namaszczany na następcę Edvina van der Sara.

Gibson znowu zgarnie bramkę kolejki?
Gibson znowu zgarnie bramkę kolejki? (fot. the independent)

Pierwsza połowa spotkania pozostawiła jednak wiele do życzenia i gdyby nie 99. bramka w lidze Paula Scholesa, strzelona już w doliczonym czasie gry, nie trzeba by nawet o tych pierwszych 45 minutach wspominać. „Czerwone Diabły” rozkręciły się za to po przerwie, kiedy to zdobyły kolejne trzy bramki. W 60. minucie Darren Gibson pokazał, że jest specjalistą od pięknych trafień, kiedy to posłał piłkę prosto w okienko prostokąta strzeżonego przez Paula Greena. „Młoty” całkowicie zostały dobite pomiędzy 71. a 72. minutą, kiedy to goście zdobyli jeszcze dwie bliźniaczo podobne do siebie bramki. Rozmiary zwycięstwa pokazują, że pogłoski o słabej grze Manchesteru United były mocno przesadzone. Tomasz Kuszczak nie miał wiele pracy, ale spisał się bez zarzutu.

Wcześniej od innych spotkań rozpoczął się pojedynek pomiędzy Portsmouth a Burnley, co było idealną okazją dla gospodarzy na odmienienie swojego losu. „The Pompeys” długo jednak nie potrafili trafić do siatki beniaminka, a co gorsza, rzut karny w pierwszej połowie zmarnował Aruna Dindane. Po raz kolejny cierpliwość kibiców pogrążonego w kryzysie sportowym i finansowym klubu została wystawiona na ciężką próbę. Miejscowi odetchnęli jednak z ulgą w 65. minucie, kiedy składną akcję drużyny wykorzystał obrońca Hreidarsson. Kiedy pod koniec spotkania zrehabilitował się Aruna, podwyższając na 2:0, stało się jasne, że Portsmouth wreszcie zgarnie pełną pulę punktową. To zwycięstwo nie pozwoliło im się jednak odbić od ostatniego miejsca w tabeli, do Boltonu, który także przegrał sobotnie spotkanie, brakuje im jeszcze dwóch oczek.

„Kanonierzy” wreszcie wygrywają

Z ogromnymi problemami kadrowymi przystąpił do spotkania ze Stoke Arsenal. Arsene Wenger wystawił tylko jednego i to bardzo umownego napastnika, którym był Andrij Arszawin. Reszta po prostu leczy kontuzje. Przeciwnik nie wydawał się jednak zbyt wymagający, dlatego też przewaga od początku należała do gospodarzy. U „Kanonierów” jak zwykle szwankowała skuteczność, a wszystkich zaskoczył jeszcze Cesc Fabregas, który w 21. minucie przestrzelił rzut karny. Hiszpan na naprawę swoich szkód potrzebował tylko pięciu minut, kiedy to zagrał idealną piłkę do Arszawina, a Rosjanin ładnym strzałem umieścił futbolówkę w siatce, dając skromne, ale pewne prowadzenie swojej drużynie.

Były piłkarz Zenitu rozgrywał zresztą sobotniego popołudnia bardzo dobre spotkanie, nękał rywali rajdami i groźnymi strzałami. To on także asystował przy bramce młodziutkiego Aarona Ramseya, który zaledwie 25 minut po wyjściu na boisko zdobył decydujące trafienie dla swojej drużyny, co było już drugim golem Walijczyka w sezonie. „Kanonierzy” po dwóch porażkach z rzędu i kompromitacji przeciwko Chelsea wreszcie wygrywają, ale raczej nie mają co myśleć o mistrzostwie.

Liverpool marnuje kolejną szansę

„The Reds” po wygraniu arcyważnych derbów z Evertonem mieli powrócić na dobrą drogę i zacząć piąć się w górę tabeli. Niezwykle umotywowany miał być Steven Gerrard, który rozgrywał dziś swój 500. ligowy występ. Kapitan Liverpoolu może jednak tylko powiedzieć o swoim jubileuszowym występie, że uczcił go wymuszeniem rzutu karnego i bardzo przeciętną grą. Z powodu braku Xabiego Alonso drużyna ma problem z konstruowaniem akcji. Pod nieobecność Torresa gołym okiem widać, że Benitez nie ma żadnych innych alternatyw w przodzie. Bo za takich nie można uważać N’Goga, który nie potrafi trafić do bramki, stojąc dwa metry od niej, czy El Zhara, który niczym Wojciech Łobodziński zapomina, co oznacza termin „celne dośrodkowanie”. Blackburn jest ewidentnym „chłopcem” do bicia, o czym świadczą spotkania z Arsenalem (2:6) czy Chelsea (0:5). Niestety, dzisiejszy Liverpool zaledwie aspiruje do miana czołowej drużyny Premier League.

Jego miejsce może zająć Aston Villa, która w dobrym stylu pokonała przed własną publicznością Hull City 3:0. Znowu świetny występ ma za sobą Jame Millner, który strzelił bramkę, a także asystował przy trafieniu Richarda Dunne’a. Trzecie trafienie z rzutu karnego dołożył wprowadzony po przerwie John Carew. „The Villans” nie awansowali jednak do czołowej czwórki. Mają wprawdzie tyle samo punktów co ich bezpośredni rywal Tottenham, ale gorszy bilans bramkowy. Do tego „Koguty” swój mecz rozgrywają dopiero jutro.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze