Pogoń Szczecin nie przestaje zawodzić. Mimo trzeciej lokaty w tabeli w szyki brązowego medalisty zeszłego sezonu wkradło się nieoczekiwane poddenerwowanie. Nie od dzisiaj wiadomo, że z jeszcze do niedawna rewelacyjną Pogonią dzieje się coś nie tak. Szczecinianie jakoś przełknęli "zremisowane zwycięstwa" z Wartą, Lechem i Radomiakiem. Natomiast samobójcza bramka Rafała Kurzawy na wagę utraty kolejnego kompletu punktów z Cracovią przelała czarę goryczy wśród "Portowców".
Osiem kolejek nowego sezonu PKO Ekstraklasy, w których Pogoń Szczecin sześć razy jako pierwsza strzelała bramkę, i…. aż czterokrotnie nie potrafiła dowieźć prowadzenia do mety. Co więcej, we wszystkich czterech przypadkach zremisowała 1:1 po stracie bramki w końcówce spotkania. 84. min. w Grodzisku Wielkopolskim, 90+2 min. w Poznaniu, 90. min. w Radomiu i 78. min. w Szczecinie. Łącznie to już osiem punktów w plecy, które na teraz dawałyby pozycję lidera z trzypunktową przewagą.
Minimalizm siadł
Jeszcze w ubiegłym sezonie prowadzenie 1:0 podopiecznych Kosty Runjaica oznaczało w zasadzie koniec emocji tamtych wieczorów. Szczecinianie skupiali się przede wszystkim na dociągnięciu korzystnego wyniku kosztem dalszych naporów i wrażeń artystycznych widowiska. Powodowało to, że chociaż „Granatowo-bordowi” nie sprawiali lepszego wrażenia, jeśli chodzi o styl gry, względem pozostałych drużyn, to niezwykle skutecznie zbierali punkty i było to ich złotym środkiem oraz żelazną filozofią w drodze po ligowe cele.
https://twitter.com/adam_krokowski/status/1439283482426028037
Nieraz zwycięstwa ratował znakomity Dante Stipica, a nieraz tę decydującą przewagę stanowiły postacie Benedikta Zecha czy Jakuba Bartkowskiego. Kibiców Pogoni zresztą nie trzeba przekonywać, że to chorwacki bramkarz wraz z obrońcami w znacznej mierze świadczy o sile zespołu i akurat on trzeci sezon z rzędu świetnie trzyma fason. Doskonała organizacja przy multum szczęścia była powodem, dla którego szczecinianie pozostawali najprawdopodobniej najmniej przyjemnym rywalem do stoczenia otwartego pojedynku.
Regres w defensywie, brak progresu w ofensywie
Teraz jednakże w większości przypadków wystarcza pozostać cierpliwym i poczekać na moment, kiedy „Portowcy” sami sobie zafundują problemy. Tak przynajmniej wypada interpretować obecne poczynania piłkarzy ze stadionu imienia Floriana Krygiera. Czar solidnego muru po prostu prysł, a niegdyś nie do przebicia bramka „Portowców” zamieniła się w kocioł, w którym zawsze chociaż raz albo piłka odbije się lub prześlizgnie totalnie niefortunnie, albo defensorzy kompletnie stracą panowanie nad swoim ustawieniem, albo też zawodnik rywala stanie na rzęsach czy odda strzał życia.
https://twitter.com/adam_krokowski/status/1439280975700185088
Zaskakujące może być, że sam niemiecki szkoleniowiec zmartwień w tym się nie doszukuje, śmiało wysuwając stwierdzenie „taka jest piłka…” Inaczej dzieje się po drugiej stronie boiska, gdyż graczom Pogoni strzelanie goli nie przychodzi ot tak, bo bierze się zazwyczaj z dłuższych akcji i poszukiwania mniej standardowych rozwiązań. Pod tym względem podkreślić należy nieco gorszy okres Michała Kucharczyka, dla którego taka łatwość doprowadzania do dogodnych sytuacji jest od nie tak dawna pewnego rodzaju wizytówką. Warty zaznaczenia jest temat napastników, bo w końcu kto jak nie oni ma być odpowiedzialny za trafienia? Pomimo jednej bramki Luki Zahovicia, dalej nie oglądamy odmienionego Słoweńca względem premierowych występów i nasuwa się wniosek, że polskie boiska niestety nie służą 25-latkowi. Zatem ogólna ocena teraźniejszego napadu nie może przekraczać dostatecznej.
A miało być tak pięknie…
Pogoń Szczecin po swoim pierwszym, zdobytym po bardzo wielu latach medalu ma iść za ciosem i trzeba przyznać, że mocno zapracowała na to nie tyle na tę chwilę na boisku, co poza nim, ruchami na rynku transferowym i zatrzymaniem czołowych postaci. Nie da się ukryć, że klub jak najbardziej realnie potrafił ocenić stan sportowy oraz wskazać deficyty zespołu. To była przede wszystkim ofensywa. I po jej poprawie miały się skończyć wszystkie kłopoty świata „Granatowo-bordowych”. Jean Carlos Silva, Kamil Grosicki i Piotr Parzyszek zostali sprowadzeni z myślą o wzmocnieniu mocy ataku, a defensywa nieprzypadkowo została w całkowicie niezmienionym kształcie.
To właśnie słynny „Turbo Grosik” podczas prezentacji przed meczem ze Stalą Mielec zapowiadał zażarty bój o mistrzostwo Polski. Mistrzostwo, które wiele na to wskazuje, rozstrzygnie się pomiędzy całą resztą a Lechem Poznań. Na nieszczęście „Portowców” nadal odjeżdzającą lokomotywą Lecha Poznań. I to właśnie nie z „Zielonymi”, nie z „Pasami”, ani też nie remis z „Warchołami” może okazać się najbardziej opłakany w skutkach, ale właśnie spotkanie z „Kolejorzem”, gdzie Pogoń wypuściła z rąk zwycięstwo w niemal ostatnich sekundach.
To my jeszcze na chwilę wracamy do wczorajszego spotkania #LPOPOG i zapraszamy do obejrzenia #AkcjaMeczu 👀
Pedro Tiba? 🔝 pic.twitter.com/ybrawMAh8e
— Lech Poznań (@LechPoznan) August 29, 2021
Pogoń Szczecin głów nie zwiesi
Jest wciąż dużo czasu, aby naprawić to, co się wydarzyło i powtórnie nadrobić stratę do lidera, dając sobie szansę na złoty krążek. Pamiętajmy, że pierwsze poważne sygnały szczecinian podczas zeszłej wyjątkowej kampani pojawiły się w momencie zakończenia zespołowej kwarantanny w późniejszej fazie sezonu, a nie w początkowych kolejkach.
1⃣5⃣ punktów w ośmiu meczach i seria 7⃣ meczów ligowych bez porażki – tak sezon 2020/2021 rozpoczęła Pogoń Szczecin.
Pod względem liczby zdobytych punktów jest to drugi wynik od momentu powrotu do @_Ekstraklasa_ w sezonie 2012/2013.
— Pogoń Szczecin (@PogonSzczecin) November 12, 2020
Między Bogiem a prawdą, takiej ekipie, jaką tego roku zmontowała Pogoń Szczecin, seria trzech remisów jednak najzwyczajniej nie przystoi i pozostaje na Pomorzu Zachodnim liczyć, że począwszy od meczu z Wisłą Kraków takowa nie będzie miała już miejsca.