Podbeskidzie spada z ekstraklasy – za błędy się płaci


Podbeskidzie po bardzo słabym w ich wykonaniu sezonie w ekstraklasie po roku przerwy wraca do 1. ligi!

16 maja 2021 Podbeskidzie spada z ekstraklasy – za błędy się płaci
Krzysztof Dzierżawa / Pressfocus

Drużyna Podbeskidzia Bielsko-Biała żegna się z ekstraklasą w słabym, żeby nie powiedzieć fatalnym, stylu. Przed sezonem miała być najlepszym beniaminkiem, tymczasem okazała się najsłabsza. Spośród 16 zespołów to właśnie "Górale” okazali się bowiem najgorsi w lidze i jako jedyni z niej spadają. No właśnie, ile było "Górali" w "Góralach", czy Podbeskidzie musiało spaść i co teraz? O tym wszystkim poniżej. Zapraszamy! 


Udostępnij na Udostępnij na

Nie da się ukryć, że drużyna spod Klimczoka była w przekroju całego sezonu najsłabszym zespołem całej ligi. Oprócz kilku pomniejszych zrywów Podbeskidzie nie prezentowało swojego stylu – bo go po prostu nie było – do tego masa straconych bramek (60!) i niewiele zdobyczy z przodu. Tak wygląda mieszanka, która mogła skończyć się tylko jednym – degradacją. Gdy dodamy do tego tylko trzy punkty zdobyte na wyjazdach, wiemy, dlaczego, chociażby Stal Mielec okazała się od bielszczan po prostu lepsza. 

Błędy transferowe zimy i lata

Żeby być precyzyjnym i wskazać problemy Podbeskidzia, trzeba by cofnąć się nawet do zimowego okienka transferowego sezonu 2019/2020. To wtedy, kiedy Podbeskidzie podczas zimowej przerwy w rozgrywkach zajmowało 3. miejsce w tabeli, popełniono pierwsze błędy w dobrze piłkarzy. Już wtedy było wiadomo, że Podbeskidzie będzie walczyć o awans, jeśli nie bezpośredni, to poprzez baraże. Do klubu sprowadzono dwóch zawodników, Mateusza Marca i Kamila Bilińskiego. Ten drugi odpalił dopiero w ekstraklasie, ale odpalił. Za to pierwszy, Mateusz Marzec, nie odpalił do dzisiaj. Choć po pierwszych meczach kontrolnych wydawało się, że to dobre wzmocnienie.

Wspomnianej zimy nie stworzono niezwykle ważnych w przypadku awansu podwalin pod przyszły sezon. Nie zdecydowano się na ruchy transferowe „na przyszłość”. Postawiono na tu i teraz, co w późniejszym rozrachunku mogło okazać się kluczowe. Bo przy niezwykle krótkim okresie przygotowawczym praktycznie niemożliwe jest dobre wprowadzenie do zespołu nowych zawodników sprowadzonych w lecie. I to właśnie w przerwie pomiędzy sezonami zdecydowano się sprowadzić do Bielska-Białej zawodników, którzy mieli podnieść jakość Podbeskidzia. Czy tak było? Klub z Bielska-Białej latem dokonał transferów sześciu zawodników, z czego trzej to młodzieżowcy. I jak do ich postawy w ciągu całego sezonu nie można mieć jakichś szczególnych zastrzeżeń, to do postawy pozostałych już jak najbardziej tak. Zarówno Gergo Kocsis, Serhij Miakuszko, jak i Milan Rundić nie wnieśli do drużyny z Bielska absolutnie nic. Co do postawy tego ostatniego należy jednak zaznaczyć, że zaczął on grać na poziomie ekstraklasy dopiero w rundzie wiosennej.

Zarówno w okienku poprzedzającym awans, jak i przedsezonowym popełniono błędy. Nie postawiono na zawodników, którzy mieli na boiskach ekstraklasy jakiekolwiek doświadczenie – oprócz Kamila Bilińskiego. Tym sposobem Podbeskidzie przystępowało do rozgrywek z kadrą, która miała znikome doświadczenie w najwyższej klasie rozgrywkowej. A pierwsza jedenastka z ostatniego meczu 1. ligi i pierwszego ekstraklasy różniła się tylko dwoma nazwiskami, i to były nazwiska zawodników, którzy w klubie już byli. Wtedy ówczesny trener mówił, że to nagroda za awans. Szkoda tylko, że ta nagroda trwała bardzo, bardzo długo. Podbeskidzie, które miało nie iść drogą ŁKS-u z poprzedniego sezonu, podążyło tuż za Łódzkim klubem Sportowym. 

Zwlekanie z decyzją

Podbeskidzie zaczęło ten sezon od wysokiej porażki, a następnie tylko dwa razy wygrało i trzy razy zremisowało. Do końca rundy dało to wynik absolutnie tragiczny, czyli dziewięć punktów w 14 meczach. Słabe wyniki skutkować musiały zwolnieniem dotychczasowego trenera Krzysztofa Bredego. Zawsze w takich sytuacjach pojawia się pytanie, czy można było zareagować szybciej. I wydaje się, że w tym przypadku absolutnie tak. Było widać, że drużyna pod wodzą tego szkoleniowca nie robi postępów, gra nie ulega poprawie. Wręcz przeciwnie, w końcowym okresie pracy trenera Bredego zespół popadał w coraz większy marazm i zaczął zakopywać się w swoich własnych błędach. W trzech końcowych spotkaniach 40-letniego trenera w Bielsku-Białej beniaminek stracił aż 11 bramek i nie zdobył nawet jednej. Wydaje się więc, że decyzja o zakończeniu współpracy była podjęta po prostu o kilka kolejek za późno.

Kto wie, co wydarzyłoby się, gdyby nowy trener miał kilka spotkań więcej. Jedno jest pewne, gorzej by nie było. A Podbeskidzie mogłoby mieć szanse na uratowanie ekstraklasy, bo nie ulega wątpliwości, że runda jesienna miała bardzo duży wpływa na końcowy rezultat. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że jesień o spadku zadecydowała w 60%, a wiosna w tylko, albo aż, 40%.

Zima nie pomogła

W przerwie pomiędzy rundami pod Klimczokiem doszło do wielu przetasowań. W miejsce Krzysztofa Bredego przyszedł dobrze znany w Bielsku-Białej Robert Kasperczyk, który miał podjąć się misji ratowania ekstraklasy dla Podbeskidzia. Jak wiadomo, Robert Kasperczyk nie był pierwszym wyborem klubu z województwa śląskiego. Tym numerem jeden był Tomasz Tułacz z Puszczy Niepołomice, ten jednak odmówił ze względów rodzinnych. Do tego zmianie uległa kadra „Górali”, klub opuścili m.in. Aleksander Komor, Bartosz Jaroch czy Tomasz Nowak. W ich miejsce, jak to w takich przypadkach bywa, postanowiono zaczerpnąć trochę zagranicznych piłkarzy. Słabych zagranicznych piłkarzy.

Warto zwrócić też uwagę na fakt, że trener Robert Kasperczyk w swoim pierwszym wywiadzie mówił, że przy doborze piłkarzy kluczowe dla niego będą cechy mentalne. Cechy, które będą decydować o tym, że piłkarz będzie walczył za Podbeskidzie. Problem jednak w tym, że tylko jeden taki piłkarz dołączył do zespołu, jest nim Rafał Janicki. Pozostali to głównie obcokrajowcy ściągnięci w zimie, którzy nie pozostawili serca za „Górali” na boisku. A i jakości też nie podnieśli. W sumie trudno też od nich wymagać, żeby „umierali za klub”, skoro dzisiaj są w tym klubie, jutro mogą być w innym. Tylko po co tak mydlić kibicom oczy, że chce się stworzyć drużynę, która będzie walczyć i – jak to się mówi – będzie miała góralski charakter?

Robert Kasperczyk mimo wszystko dał nadzieję

Początek rundy w wykonaniu Podbeskidzia wyglądał naprawdę dobrze. W pierwszych czterech meczach zdobyło ono bowiem osiem punktów, ogrywając chociażby Legię Warszawa. Niestety z perspektywy Bielska im dalej w las, tym było gorzej. W obronie znów zaczęły przytrafiać się proste błędy, które skutkowały stratą kolejnych goli, a w ofensywie brakowało dokładnych podań. Nie pomogła w rozwiązaniu tych bolączek zmiana ustawienia. Choć to właśnie może ona przyczyniła się do kolejnych porażek i w konsekwencji do spadku. Bo po co było mieszać w ustawieniu, które dawało jako takie punkty? W systemie gry z czwórką obrońców Podbeskidzie zdobyło dziewięć punktów, za to w ustawieniu z trójką stoperów tylko siedem punktów – różnica niby niewielka, ale dla „Górali” jakże istotna.

Gdy nawet zdecydowano się zmienić ustawienie, to zdecydowanie za często dochodziło do zmian personalnych. Wiadomo, że zawodnicy byli zawieszeni lub też kontuzjowani, ale mimo to nawet mogący grać piłkarze często wskakiwali do składu na jeden mecz, a w następnym już ich nie było. To, co było atutem Podbeskidzia na początku rundy, czyli stabilna jedenastka, w dalszej części zaczęło się rozmywać. Mimo wszystko to właśnie Robert Kasperczyk wlał w serca kibiców Podbeskidzia nadzieję na to, że jeszcze nic nie jest stracone, że ekstraklasę można jednak uratować. Niemniej jednak w ostatecznym rozrachunku to właśnie on spada z drużyną do Fortuna 1. Ligi.

Podbeskidzie – co teraz?

Podbeskidzie czeka nieunikniona rewolucja. Nie tylko jeśli chodzi o piłkarzy, bo tym w znacznej większości po sezonie wygasają kontrakty i oprócz kilku pojedynczych przypadków trudno sobie wyobrazić, żeby zostały one przedłużone – z drużyny może odejść aż piętnastu zawodników. Z pozostałymi sytuacja zaś jest niepewna, ponieważ niektórzy mają w kontrakcie zapis o rozwiązaniu umowy w przypadku spadku z ligi, a jeszcze inni mimo umowy po prostu się nie nadają. Zmiany dosięgnąć mają również trenera Kasperczyka, który jak sam zapowiadał, w klubie zostanie tylko w przypadku utrzymania. Niepewna jest również sytuacja w zaciszu gabinetów. Raczej nie uda się zatrzymać Jana Nezmara – doradcy do spraw sportowych. A sama konstrukcja całego działu sportowego w TSP stoi pod znakiem zapytania. Z kolei w bielskim ratuszu rozstrzygnąć ma się kwestia prezesa Podbeskidzia Bogdan Kłysa – informuje o tym Bartłomiej Kawalec z Bielsko.biala.pl.

***

Podbeskidzie samo sobie tego piwa nawarzyło i samo musi je wypić. Spadek z ekstraklasy jest wypadkową błędów i czasami wręcz zlekceważenia niektórych aspektów. Nie dokonano odpowiednich transferów i nie zareagowano w porę na sytuację późną jesienią. W zimie zaś nie poprawiono wszystkich błędów z lata. W ten sposób Podbeskidzie będzie musiało szykować się na walkę w 1. lidze. Z mniejszym budżetem, z nową kadrą i nowymi problemami.

Czy Podbeskidzie musiało spaść z ligi? Nie, ale nie zrobiono wszystkiego, żeby nie spaść. W klubie zimą ostało się co najmniej dwóch zawodników, których nie powinno być w ekstraklasie. I dziś „Górale” płacą za to najwyższą cenę – to ich nie ma już w ekstraklasie!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze