Użyty przeze mnie w tytule zwrot łaciński oznacza dosłownie „nic nowego” i szerzej znany jest jako potoczny termin konstytucji sejmowej Rzeczypospolitej z 1505 roku. W odniesieniu do ostatnich wyników Manchesteru United, a raczej może nie tyle wyników, ile jakości gry, zaczęto się zastanawiać, czy aby rzeczywiście drużyna wróciła na odpowiednie tory. Zadano pytanie: zmieniło się coś na lepsze czy na Old Trafford bez zmian? Huraoptymizm z początku sezonu, wywołany wysokimi wygranymi w lidze i pucharach, niedługo może przeistoczyć się w lamentowanie. Porównajmy, jak przedstawia się obecny status quo (pozostańmy już przy łacinie) w zestawieniu z tym z poprzedniego sezonu na tym samym etapie.
Formuła 4.0
Futbol zna całą masę takich przypadków, kiedy zwyciężała drużyna, która chociaż nie zachwycała, to była przy tym na tyle skuteczna i konsekwentna, że odnosiła sukces. Jose Mourinho należy do tych trenerów, którzy są tego przykładami. Twórca słynnej już taktyki „zaparkowanego autobusu” z całą pewnością kieruje się w swojej pracy maksymą, że cel uświęca środki. Machiavelli z dumą zasiadałby na trybunach i oglądał niektóre mecze w wykonaniu podopiecznych Portugalczyka. Zresztą taką misję otrzymał, kiedy obejmował stery w United – przywrócić blask klubowi i powiększyć zbiór trofeów w muzeum o kolejne puchary.
Jak zatem z zadania wywiązuje się szkoleniowiec? Poprzedni sezon Manchester zakończył, mając na koncie Superpuchar Anglii, Puchar Ligi Angielskiej oraz zwyciężył w rozgrywkach Ligi Europy. Całkiem nieźle, ale… Czy o to chodziło? Czy 20-krotny mistrz Anglii zadowoli się pucharem krajowym i wygraną w drugorzędnych rozgrywkach europejskich?
Mniejsza o tytuły, ale to, co najbardziej bolało w ostatnim sezonie, to poziom gry, jaki zazwyczaj prezentowały „Czerwone Diabły”. Ustanowiony rekord Premier League 14 remisów w jednej kampanii świadczy o tym aż za dobrze. Te mecze były po prostu nudne. Raził brak skuteczności i polotu w grze.
Początek tegorocznych rozgrywek rozpoczął się znakomicie. Wreszcie United zaczął strzelać bramki, akcje przypominały te za dobrych czasów Fergusona, widać było świeżość i radość w piłkarzach. Wystarczy tylko spojrzeć na wyniki. Dwa pierwsze spotkania i dwa zwycięstwa po 4:0 z West Hamem i Swansea. Zresztą wydaje się, że ten wynik przypadł do gustu zawodnikom z Old Trafford, tak samo bowiem zakończyły się spotkania z Evertonem i Crystal Palace, rozgrywane odpowiednio w 5. i 7. kolejce. We wszystkich meczach sezonu 2016/2017 tylko trzykrotnie „Diabły” wygrywały 4:0, a w tym już na początku dokonały tego czterokrotnie. Jest progres. Wydaje się, że United porzucił zeszłoroczną Formułę 1.1 (najczęściej padający wynik w poprzednim sezonie) na rzecz nowej, lepszej 4.0.
Przyjrzyjmy się temu bliżej…
W ogóle jeżeli spojrzymy na piętnaście meczów rozegranych od początku tego sezonu i porównamy to z tym samym okresem w poprzednim, to zauważymy wyraźną poprawę. Biorę pod uwagę wszystkie rozgrywki, w jakich klub bierze udział.
Sezon | Meczów | Zwycięstwo | Remis | Przegrana | Gole + | Gole – | Punkty |
2016/2017 | 15 | 9 | 2 | 4 | 24 | 16 | 29 |
2017/2018 | 15 | 11 | 2 | 2 | 37 | 7 | 35 |
Progres widoczny jest przede wszystkim w rubrykach z golami. United strzela więcej i dużo mniej traci bramek, co z pewnością cieszy. Ale warto teraz spojrzeć na całą sprawę bardziej szczegółowo. Zacznijmy przede wszystkim od tego, z kim „Czerwone Diabły” rozegrały te spotkania.
Poprzedni sezon rozpoczął się od meczu o Tarczę Wspólnoty z Leicester. Pierwszy mecz Portugalczyka na ławce trenera i od razu trofeum. Manchester wygrał 2:1 z ówczesnym mistrzem, zwycięską bramkę zdobył Ibrahimović, zaczęło się wybornie. Tylko powiedzmy sobie szczerze, że to już nie były te same „Lisy”, które zdobywały tytuł. Pamiętamy, jak wyglądał poprzedni rok w ich wykonaniu, zresztą obecny lepiej nie wygląda. I też trzeba wziąć pod uwagę fakt, że mecze rozgrywane o superpuchary, zawsze na otwarcie rozgrywek, to trochę jeszcze takie ostatnie sprawdziany przedsezonowe. Przewidywanie na ich podstawie, w jakiej formie znajduje się zespół, jest trochę jak wróżenie z fusów pozostałych po porannej kawie.
Następnych kilka meczów to istna huśtawka. Najpierw trzy wygrane w lidze, kolejno z Bournemouth, Southampton oraz Hull City. Potem trzy przegrane, z Manchesterem City i Watfordem w rozgrywkach krajowych, a pomiędzy nimi jeszcze z Feyenoordem w fazie grupowej Ligi Europy. Następny trzy spotkania to znowu zwycięstwa, z Northampton w Pucharze Ligi, z Leicester w PL i Zorią w LE.
Po tych, przychodzących jak fale, seriach zwycięstw i porażek pojawiły się pierwsze symptomy największej bolączki zbliżających się miesięcy. Dwa remisy ze Stoke i Liverpoolem, a potem wysoka przegrana 0:4 z Chelsea. Co prawda w międzyczasie zaliczyli przekonujące zwycięstwo z Fenerbahce w europejskich pucharach, ale nie miało to znaczenia w obliczu klęski na Stamford Bridge. Troszkę gorycz tej porażki osłodziło wyeliminowanie z EFL Cup „The Citizens” po skromnej wygranej 1:0, ale zespół Guardioli zagrał wówczas w nieco eksperymentalnym składzie.
Nierówną formę zespołu portugalski menedżer mógł tłumaczyć tym, że dopiero zaczął pracę, że jeszcze piłkarze nie do końca realizują jego założenia. Trzeba też przyznać, że odkąd Mourinho prowadzi United, to nie było jednego takiego momentu, kiedy mógł skorzystać ze wszystkich zawodników. Niestety kontuzje często nękają jego podopiecznych, ale też są one częścią każdego sportu i zespół z takimi aspiracjami, jak Manchester United powinien być przygotowany na taką ewentualność. Liga angielska to najbardziej wymagająca z lig, gdzie najsilniejsi rozgrywają po 50-60 meczów w sezonie. Jeżeli chce się tam odnosić sukcesy, trzeba mieć naprawdę szeroką kadrę. Co ciekawe, przyjrzałem się statystykom zawodników i okazuje się, że piłkarzem, który rozegrał najwięcej meczów pod wodzą Mourinho, nie jest De Gea czy Valencia, ale młodziutki Marcus Rashford. Anglik wystąpił w 68 spotkaniach ze wszystkich 79, w których Portugalczyk zasiadał na ławce trenerskiej Manchesteru.
Podsumowując pierwsze tygodnie z poprzedniej kampanii, widać, że United szło różnie, ze słabszymi rywalami, jak Bournemouth czy Hull, wygrywał, chociaż zdarzały się wpadki z teoretycznie słabszymi, jak w przypadku Watfordu. Boleśnie formę „Diabłów” zweryfikowała Chelsea, a remisy ze Stoke i Liverpoolem były wymęczone i nie przekonywały.
Sezon prawdy
Obecne rozgrywki rozpoczęły się dla klubu z Old Trafford od prestiżowego spotkania z Realem Madryt o Superpuchar Europy. Podopieczni Zidane’a okazali się minimalnie lepsi i wygrali 2:1. United pokazał jednak, że jest gotowy stawić czoła najsilniejszej drużynie w Europie i grać z nią jak równy z równym.
Początek Premier League w wykonaniu „Czerwonych Diabłów” był piorunujący. Trzy mecze, trzy zwycięstwa, dziesięć strzelonych bramek i ani jednej straconej. Zachwycali Lukaku i Mkhitaryan, świetne zmiany dawali Martial i Rashford. Potem co prawda zdarzył się remis ze Stoke (zwróćmy uwagę, tak jak w poprzednim sezonie), ale w następnych meczach United z łatwością radził sobie z rywalami, zawsze pokonując ich w sposób przekonujący. Zadyszkę złapał dopiero w 8. kolejce, kiedy udał się na Anfield. Podobnie jak rok wcześniej, znowu spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. I zaczęto wtedy pytać, w którym miejscu tak naprawdę jest klub? Co prawda remis z Liverpoolem przedłużył serię meczów bez porażki do jedenastu, ale styl, jaki zaprezentowała drużyna „Mou”, przypominał ten z dwóch ostatnich sezonów. Murowanie bramki i brak aktywności w ofensywie. Taką taktykę wybierać na „The Reds”, którzy ewidentnie są słabi w obronie i łatwo ich rywalom dochodzi się do sytuacji bramkowych? Słusznie po meczu zauważył Jamie Carragher, legenda Anfield, że w ten sposób United nie zdobędzie tytułu i sposób gry Mourinho może go pozbawić szans na sukces. Chodzi w szczególności o mecze z drużynami z czołowej szóstki. W ostatnich sześciu wyjazdowych spotkaniach z nimi United trzy razy przegrywał i tyle samo razy remisował. Co gorsza we wszystkich tych meczach zawodnicy z Old Trafford zdobyli tylko jednego gola.
I teraz znowu cofnijmy się do początku tegorocznych rozgrywek. Wymieńmy kluby, z którymi wygrywał Manchester United: West Ham, Swansea, Leicester, Basel, Burton Albion, Everton, Southampton, Crystal Palace. Z całym szacunkiem dla tych drużyn i ich kibiców, ale nie są to ekipy z najwyższej półki, niektóre nawet ciężko łapią się na tę średnią.
Leicester, Everton i Crystal Palace już zdążyły pozwalniać swoich trenerów za fatalne wyniki, nie tylko bowiem od „Czerwonych Diabłów” dostawały lanie. Grupa w Lidze Mistrzów, do jakiej trafił Mourinho, też nie powala, bo Benfica, CSKA i Basel to niezbyt wymagający rywale. Trzeba też przyznać, że pewnie i oni, kiedy zostali dolosowani do United, odetchnęli nieco z ulgą, mając nadzieję, że może coś uda się ugrać. I ostatnio prawie udało się to portugalskiej drużynie, ale jej plany pokrzyżował ulubieniec menedżera z Old Trafford, Marcus Rashford. Jakby tego było mało, w 9. kolejce Premier League niespodziankę sprawił beniaminek z Huddersfield i pokonał „Czerwone Diabły” na własnym stadionie 2:1.
Zatem wychodzi znowu na to, że Manchester co prawda poprawił skuteczność, ale tylko w konfrontacjach ze słabszymi rywalami, a kiedy przychodzi do poważniejszego testu, to nagle traci impet i cofa się do bramki całą drużyną. Można upatrywać zniżki formy w nieobecności kluczowych zawodników, bo jednak Pogba, Bailly czy nawet Fellaini są ważnymi elementami w układance Mourinho. Ale jak już wcześniej napisałem, musi sobie z takimi problemami radzić drużyna, która chce wywalczyć tytuł mistrzowski.
Autobus odjedzie za… (?)
W sobotę 28 października podopieczni Mourinho podejmą londyński Tottenham. To może być kolejny sprawdzian dla United i mecz ukazujący, gdzie tak naprawdę jest klub z Old Trafford. Czy zrobił krok naprzód i jest gotowy na poważnie dołączyć znów do rywalizacji o tryumf w lidze, czy dalej jest za plecami czołówki i w gruncie rzeczy za wiele nie zmieniło się przez ostatni rok. I przekonamy się, jaką taktykę na mecz przygotował portugalski szkoleniowiec. Oczywiście, dopóki będą wyniki, nikt nie będzie go krytykował za grę zespołu, a nawet może znów dostrzegany będzie pragmatyzm w jego filozofii. Co jednak w momencie, kiedy sposoby „The Special One” przestaną działać w starciach z silniejszymi rywalami? Powiedzmy otwarcie – co, jeżeli już dawno przestały działać? Wszystko kiedyś się kończy i zdaje się, że tak jak chociażby „tiki-taka” Guardioli autobus Mourinho także powinien z jego bramki już odjechać.
Najważniejsze zawsze będzie zwycięstwo, a nie styl gry, więc dopóki Mourinho będzie wygrywał to nie ma co się zastanawiać na formą.