– Jesteśmy aktualnie na 3. miejscu w lidze, dlatego sytuacja Pogoni to nie jest jakiś dramat. Tak naprawdę jakbyśmy to dowieźli, bylibyśmy liderem ekstraklasy. Wiemy, że musimy to zmienić, bo posiadamy jakość piłkarską. Teraz trzeba tylko wyciągnąć wnioski i będziemy po tym wszystkim jeszcze silniejsi – mówi nam Piotr Parzyszek.
Jeżeli chcecie dowiedzieć się, jak aktualny napastnik Pogoni odnalazł się ponownie w polskich realiach piłkarskich oraz jesteście ciekawi jego spojrzenia na bieżącą sytuację szczecinian w lidze, a także chcecie posłuchać więcej o zagranicznych wojażach, to koniecznie powinniście przeczytać poniższą rozmowę, w której jest jeszcze więcej wątków.
***
Jesteś nowym zawodnikiem w Pogoni Szczecin. To dla Ciebie nowe miejsce. Czy czujesz, że proces aklimatyzacji w stolicy Pomorza Zachodniego jest już za Tobą zarówno w mieście, jak i klubie?
Tak, uważam, że jest on już za mną. Bardzo dobrze czuję się wraz z rodziną w Szczecinie. W samym zespole „Dumy Pomorza” również już uważam się za pełnoprawnego członka. Potrzebowałem trochę czasu, żeby osiągnąć odpowiednią formę. Teraz gram regularnie, naprawdę czuję się świetnie i jestem bardzo zadowolony z aktualnego swojego położenia w drużynie.
Bardziej jednak znany (na razie) jesteś z występów w Piaście Gliwice, z którym wygrałeś mistrzostwo Polski. Jednak te kluby są do siebie dość podobne. Chodzi mi tutaj o otoczkę lokalną, długo pracujący już jak na warunki ekstraklasy trenerzy. Czy Ty widzisz w tym momencie więcej podobieństw pomiędzy tymi dwoma drużynami, a może wręcz przeciwnie?
Są na pewno podobieństwa pomiędzy Piastem a Pogonią, jednak ja nie chciałbym porównywać ich ze sobą. Gdybym mimo wszystko musiał poszukać jakichś różnic, to wskazałbym na stadion oraz cały ośrodek treningowy. Wydaje mi się, że te dwa elementy są bardzo na plusie. Kiedy ja byłem w śląskim klubie, tam już był stadion, ale nie było ośrodka treningowego. Tu w Szczecinie według mnie przygotowuje się naprawdę bardzo profesjonalny klub, który będzie co roku walczył o czołówkę ligową.
A możesz mi coś opowiedzieć na temat akademii piłkarskiej Piasta? Bo tak jak mówiliśmy, niby oba projekty jako kluby są dość podobne, ale to szczeciński model szkolenia młodzieży jest aktualnie na samym szczycie. Wystarczy wymienić chociażby Kacpra Kozłowskiego czy Smolińskiego. Dlaczego tam na Śląsku czegoś takiego nie udało się stworzyć? To są preferencje klubu czy stadium, na którym znajdują się te dwa projekty?
Dokładnie, wydaje mi się, że jest to kwestia, na jakim etapie znajduje się aktualnie dane przedsięwzięcie. Plany były ambitne, ale do dzisiaj z tego, co słyszałem, jeszcze nie zostały zrealizowane. Ja widzę, jak pracuje się z młodzieżą w Pogoni. Tu naprawdę trzeba ściągać czapki z głów. Możesz mi nie wierzyć, jednak nawet w Holandii w niektórych klubach nie ma takich ośrodków dla młodzieży, jakie posiada „Duma Pomorza”, oraz takiego profesjonalizmu pracy z nią.
Umiałbyś porównać tę akademię Pogoni z holenderskimi? Dużo jej jeszcze brakuje? Czy to inaczej wygląda?
Nie mogę tego dokładnie porównać, bo aż tak tego nie widziałem, ale w moim odczuciu to jest już wszystko tak profesjonalnie przygotowane i zarządzane, że można powiedzieć o poziomie takim jak w Holandii w profesjonalnych klubach, i to tych z TOP 5, a więc ligowej śmietanki.
Będąc przy młodzieży, muszę zadać to pytanie: Kacper Kozłowski jest największym talentem piłkarskim, który widziałeś?
Zdecydowanie. Nic więcej dodać, nic ująć.
Chciałbym, żebyś coś opowiedział nam na temat obecnego swojego szkoleniowca, czyli Runjaicia, i byłego, a więc Fornalika. W odczuciu wielu kibiców są do siebie bardzo podobni. Obaj są warsztatowcami, którzy potrzebują czasu, by zespół grał to, czego wymagają. Czas pracuje z reguły na ich korzyść.
Powiem tak, każdy trener, którego miałem, był inny i nie chciałbym tych dwóch ze sobą w żaden sposób porównywać. Dla mnie oni są na innych etapach zarówno w karierze, jak i życiu. Trener Fornalik ma już duże doświadczenie życiowe oraz w pracy jako szkoleniowiec. Mój obecny opiekun też ma długą karierę, ale w moim odczuciu on cały czas jest jeszcze przed triumfami, tytułami, nie przeszedł jeszcze tyle co były trener reprezentacji Polski. Życzę, aby Kosta Runjaić miał właśnie taką karierę z osiągnięciami, jaką ma Waldemar Fornalik.
Oczywiście również dołączam się do tych życzeń, ale muszę zadać Ci to pytanie. Co się dzieje aktualnie z Pogonią? Ostatnio ciągle powtarza się stały schemat. Wychodzicie na prowadzenie, wszystko wygląda bardzo dobrze do 60. minuty, a potem przychodzi gorszy okres w grze. Nie potraficie dowieźć prowadzenia do końca. Czy to jest jakiś problem mentalny?
Nie, absolutnie nie. W zeszłym sezonie to moja drużyna często wygrywała różnicą jednej bramki. Najczęściej było to 1:0. Teraz tego nie ma, ale nie robiłbym z tego dramatu. My dalej robimy swoje. Dalej wychodzimy na prowadzenie, tylko nie możemy tego dowieźć do końca, jak było to w zeszłorocznych rozgrywkach. Jedna bramka stracona dość pechowo w ostatniej minucie, z Cracovią miało to miejsce trochę wcześniej.
W moim odczuciu jest to po prostu taki moment, w którym aktualnie nasza drużyna się znajduje, ale z pewnością z niego wyjdziemy. Jesteśmy aktualnie na 3. miejscu w lidze, dlatego sytuacja Pogoni to nie jest jakiś dramat. Tak naprawdę jakbyśmy to dowieźli, bylibyśmy liderem ekstraklasy. Wiemy, że musimy to zmienić, bo mamy jakość piłkarską. Teraz trzeba tylko wyciągnąć wnioski i będziemy po tym wszystkim jeszcze silniejsi.
Słyszałeś to? Jesteś rekordzistą pod względem liczby zmian w jednym sezonie – 35 występów i 34 razy trener Fornalik ściągał Cię z boiska. Czy wytłumaczył Ci, dlaczego tak robił?
(Śmiech) Tak, wiem, słyszałem, znam to, ale nie chcę do tego wracać. Mogę powiedzieć tyle, że mój były opiekun mi to wytłumaczył, a ja mam teraz trenera, który regularnie na mnie stawia i daje grać całe spotkanie bez zmian.
W takim razie zamknijmy wątki piłki krajowej i przejdźmy do trochę innych tematów. Nie ukrywam, że dla mnie jesteś trochę unikatowym piłkarzem. Ciebie nie wychowała piłkarsko Polska, tylko Holandia. Oprócz tego grałeś na boiskach angielskich, belgijskich i włoskich. Czy możesz powiedzieć, gdzie było najtrudniej i dlaczego była to Anglia? Tylko trzy minuty przez dwa lata i nie zdobyłeś żadnej bramki. Patrząc na Twoje statystyki, jest to pewnego rodzaju ewenement.
Wiesz, po paru latach teraz mogę to w końcu powiedzieć – byłem zbyt młody, by tam trafić. Ja chciałem wtedy przejść z De Graafschap do klubu z Eredivisien. Taki był pierwotny plan. Jednak doszedłem do takiego miejsca w swoim wtedy ówczesnym klubie, gdzie były problemy z pieniędzmi… Żaden zespół w Holandii nie chciał za mnie zapłacić tyle, ile wymagał mój pracodawca za takiego młodego piłkarza w końcówce okienka transferowego. Ja zaś tej zimy bardzo chciałem odejść. Prawie byłem już we Francji i wtedy pojawiła się oferta z Charlton Athletic i tak naprawdę ten transfer był zwyczajnie na siłę.
Rozumiem, z perspektywy czasu patrzysz na to, że nie byłeś gotowy do grania na Wyspach Brytyjskich, a gdyby teraz trafiła się oferta z tamtejszych klubów, skorzystałbyś z niej? Czy jednak nie chciałbyś już podjąć wyzwania w tych klimatach?
Nie, nie chciałbym już udawać się w tamtym kierunku.
A jak to wszystko wyglądało we Włoszech? Początek wydawał się znakomity. Niestety im dłużej trwał sezon, tym było tylko gorzej. Ja gdzieś próbowałem sobie to wytłumaczyć roszadami na ławce trenerskiej, a Twój punkt widzenia jak wygląda?
Wiesz co, tu wcale nie chodziło o zmiany szkoleniowców. Od początku do końca mojego pobytu we włoskim klubie byłem bardzo szanowany. Praktycznie od razu dostałem szansę gry. Oczywiście potrzebowałem chwili, by przyzwyczaić się do innych realiów czysto piłkarskich. Muszę tutaj podkreślić: tam miałem całkiem inne treningi i ich intensywność. Po paru miesiącach zacząłem grać regularnie. W listopadzie udało mi się strzelać regularnie bramki oraz sięgnąć po nagrodę zawodnika miesiąca w klubie.
Jednak gdzieś musiał być ten punkt zwrotny na Twoją niekorzyść.
Wszystko było dobrze i nagle przychodzą trzy mecze, w których trener zmienia mnie tak naprawdę bez powodu. Potem już w ogóle nie grałem. Następnie przyszło zimowe okienko transferowe, doszli nowi zawodnicy, nowy dyrektor sportowy, który chciał sprzątać i upychać swoich. Ściągnął, w tym napastnika, i on musiał grać. Mój zespół grał na dwóch napastników, a ja siedziałem na ławce. Raz wygrywaliśmy, ale była też seria, że na osiem gier uciułaliśmy tylko cztery oczka, a skład się nie zmieniał. Nie było rotacji. Mogłem nie wiadomo jak zasuwać na treningu, a i tak nie dostałem szansy powąchania murawy.
Po jednym z meczów w końcu klub zwolnił trenera Nestę i przyszedł nowy opiekun, czyli Grosso. I powiem Ci, że nie mogę o nim złego słowa powiedzieć. W moim odczuciu jest to bardzo uczciwy i sympatyczny człowiek. On naprawdę wszystko widział. Jeżeli ktoś zrobiłby przy nim coś złego, to on z pewnością by powiedział – musisz się ogarnąć.
Co do naszych relacji, to pierwsze trzy mecze u niego nie grałem. Tłumaczył mi to potrzebą czasu poznania się. Potem przyszedł taki moment, że graliśmy w piątek i poniedziałek. Po tym piątkowym spotkaniu mówił mi: w sobotę trening i w następnym meczu na 95% będziesz grał. Pomyślałem sobie wtedy: zobaczymy, jak to będzie. Ja miałem w głowie to, że od trzech czy czterech miesięcy nie grałem. W poniedziałek on przyszedł, zmienił dziesięciu piłkarzy względem ostatniego spotkania oprócz mnie.
A możesz coś więcej powiedzieć o trenerze, jakim jest Alessandro Nesta? Wszyscy wiemy, że był znakomitym środkowym obrońcą. Czy on pomógł Ci coś udoskonalić w swojej grze?
Miał swój pomysł taktyczny, tylko nie zawsze przełożysz go na zawodników, którymi dysponujesz. Wszyscy wiemy, w jakim zespole i z jakimi piłkarzami on grał, a jaki klub trenował jako trener. To taką trochę przepaść. Nie da się wymagać więcej od chłopaków, którzy nigdy takiego poziomu nie powąchali nawet. Tu po prostu zabrakło chemii. Jako człowiek był świetny, ale jako szkoleniowiec nie miał chemii z zespołem. Sam więcej wyciągnąłem od Fabio Grosso w trzy miesiące.
To jest ciekawe, co mówisz o trenerze Grosso. Wielu ekspertów od Serie A w Polsce uważa, że to jest bardzo słaby trener. Właściwie mając go na pokładzie, można w ciemno obstawiać dramat.
Wiesz, to są ludzie, którzy patrzą z boku. Ja z nim pracowałem na co dzień i naprawdę uważam go za dobrego fachowca. Nawet teraz jak rozmawiam z kolegami z Frosinone, to oni też myślą o nim bardzo pozytywnie. Wracając jeszcze do Grosso, dopowiem, że jak wtedy nie dał mi szansy, to dwa tygodnie później w meczach już o utrzymanie ją dostałem. Strzeliłem bramki i grałem do samego końca.
Z pewnością wielu będzie zaskoczonych tym, co teraz powiedziałeś. Pozostając przy Półwyspie Apenińskim — jak tam się żyło? Czy lepiej niż np. w Holandii albo Polsce? Gdzie najlepiej czułeś się, mieszkając jako Piotr Parzyszek?
Tak naprawdę trudno coś powiedzieć mi o życiu we Włoszech. Ja z rodziną mieszkaliśmy tam rok w czasie pandemii, gdy życie było mocno ograniczone. Czuliśmy się tam dobrze. Ta końcówka sezonu powodowała, że mogłem tam zostać, ale nie czułem się dobrze ze świadomością, że dyrektor sportowy nie jest moim największym fanem, a najchętniej by się mnie pozbył. Szkoda było mi odchodzić, bo jak regularnie grałem, to strzelałem. Mimo wszystko chyba najlepiej czuliśmy się w Polsce. Zarówno na Śląsku, jak i teraz w Szczecinie.
Wróćmy jeszcze do Holandii. Czy Ty, kształtując się jako piłkarz w tamtejszych realiach i później występujący w Polsce, widzisz jeszcze jakieś różnice w wychowaniu młodego piłkarza? A może jednak dogoniliśmy już Zachód.
Mnie wydaje się, że doganiamy te kraje bardziej rozwinięte piłkarsko. Mamy już sporo akademii piłkarskich i zdolnej młodzieży. Według mnie nie mamy już czego się zbytnio wstydzić. Z pewnością wkrótce polska piłka skorzysta na tych wszystkich naszych młodych talentach. Zobacz Kacper Kozłowski czy Nicola Zalewski. Jakość i talent naprawdę w polskich zawodnikach jest. Trzeba im dać tylko szansę.
Jak wspominasz swoją piłkarską naukę w Holandii?
Ja ogólnie w piłkę zaczynałem grać w wieku sześciu lat, czyli będąc już na obczyźnie w klubach amatorskich. Tam już wszystko było gotowe — drużyny, ligi, ale z wiekiem też dostrzegałem, że im bardziej profesjonalny klub, tym lepsze akademie i całe zaplecze. Będąc na testach chociażby w Nijmegen, widziałem, że tam wszystko jest gotowe. Od odbierania dzieciaków ze szkół na trening do odwiezienia ich po nim do domu. W Holandii po prostu najczęściej te akademie są ważniejsze niż klub. To one przynoszą poważne dochody, bo to one przynoszą potężne zyski do klubowej kasy.
Trudne jest życie emigranta? Powiedz mi, jak wspominasz swoje początki w Holandii? Ja sam na co dzień aktualnie żyję w Anglii i wiem, że niejeden nasz rodak ma problemy z życiem na obczyźnie.
Dla mnie nie było to jakoś zbytnio uciążliwe. Ja bardzo szybko opanowałem tamtejszy język. Zajęło mi to miesiąc. Nie miałem tam żadnych problemów. Mogę nawet powiedzieć w drugą stronę: kiedy przyjeżdżałem na młodzieżówkę do Polski, wtedy byłem bardziej odbierany jako obcokrajowiec.
Marzysz jeszcze w takim razie o dorosłej reprezentacji?
Każdy marzy, ale ja jestem realistą i umówmy się, jest to wykluczone w tym momencie. Zobacz, jakich mamy w tej formacji zawodników.
Robert Lewandowski to najlepszy napastnik na świecie, ale Piotr Parzyszek to też jest dobry napastnik. Gdybyś mógł mu podebrać jeden element piłkarskiego rzemiosła, co byś wybrał?
Oczywiście skuteczność. Pod tym względem jest niesamowity.
Z racji, że jesteś już ukształtowanym piłkarzem, to w moich rozmowach zawsze staram się zadać jedno stałe pytanie, które brzmi: co powiedziałby dzisiaj Piotr Parzyszek 15-letniemu Piotrkowi po tym wszystkim, czego już w życiu doświadczył.
Żeby ciężko pracował i zbyt dużo nie myślał, bo wiem, że to ciągłe rozmyślanie zablokowało niejedną szansę w karierze.