Piłkarska egzotyka – australijska A-League


Na skutek problemów, jakie nawiedziły Europę, na zainteresowaniu zyskać może futbol w Australii. Postanowiliśmy do niej zajrzeć

22 marca 2020 Piłkarska egzotyka – australijska A-League

Piłką nożną w wydaniu państwa słynącego z kangurów i koali europejczycy raczej dotychczas się nie interesowali. Z pewnością kibiców tychże odległych choćby dla Polaków rozgrywek nie brakowało, choć trzeba przyznać, że ci wraz ze swoimi rozgrywkami byli prawie nie dostrzegani. Teraz z uwagi na kryzys m.in. w piłkarskim świecie A-League może zyskać wielu kibiców. W dużej mierze również dzięki transmisjom jednej z najlepiej wyposażonych telewizji sportowych.


Udostępnij na Udostępnij na

Nie dość, że piłkarskie spotkania prosto z Australii pokazywane są w Polsce, to w dodatku wielu polskich kibiców dysponuje większym zasobem czasu niż miało to miejsce przed ostatnimi wydarzeniami spowodowanymi atakiem wirusa.

Poza tym skoro nie ma, co się lubi, trzeba zatem lubić, co się w ogóle ma. Nadeszły niestety takie czasy, w których angielska, hiszpańska, włoska, niemiecka czy polska piłka musiały stanąć. A jakby tego było mało, nie wiadomo tak naprawdę, kiedy wymienione rozgrywki powrócą do grania na pełnych obrotach.

Polski rodzynek

Najlepszym sposobem na zainteresowanie polskiego fanatyka futbolu jest fakt, że w danych rozgrywkach występuje rodak. Dzięki temu, że A- League posiada wielu naszych piłkarzy, również Polaka daje pewne plusy, które mogą odbić się pozytywnie na oglądalności. W jednym z australijskich klubów bramkarzem jest Filip Kurto.

28-letni bramkarz mający na swoim koncie wiele występów w drużynach europejskich dotychczas był raczej mało znanym golkiperem we własnym kraju. Po pierwsze sam zawodnik, choć zdołał zadebiutować na boiskach polskiej ekstraklasy, raczej przebywał w niej zbyt krótko, by dać się kibicom bardziej zapamiętać. Urodzony w Olsztynie bramkarz trafił do krakowskiej Wisły z Promienia Opalenica, lecz w barwach „Białej Gwiazdy” zaliczył ledwie dwa spotkania na poziomie ekstraklasy. W dodatku jedno z tych spotkań można uznać za typowy epizod, gdyż w jednym z nich (w meczu z Jagiellonią Białystok) perspektywiczny wówczas bramkarz zaliczył jedynie kwadrans gry.

Zdecydowanie lepiej wiodło mu się natomiast poza granicami Polski. Poważne szlify zaczął zbierać w holenderskiej Eredivisie i choć nie trafił do największych klubów tychże rozgrywek, może pochwalić się wieloma występami w barwach SBV Excelsioru Rotterdam, Rody JC Kerkrade czy FC Dordrecht.To wystarczyło, by jego osobą zainteresowały się kluby z dalekiej Australii. Kurto postanowił zaryzykować i wyjechał do Wellington Phoenix w 2018 roku. Wystarczył rok, by podpis Polaka na kontrakcie wywalczył Western United, czyli klub obecnie będący pracodawcą polskiego bramkarza.

Co ważne, Kurto na obecną chwilę jest na swojej pozycji numerem jeden. Mający doświadczenie zdobyte w kilkudziesięciu spotkaniach ligi australijskiej może być dumny robionych przez siebie postępów. To pewnego rodzaju ambasador polskich pilkarzy w A-League.

Śmiać się nie wypada

Z pewnością jednym z najbardziej zapamiętanym z Polaków, którzy mieli styczność z A-League, jest Adrian Mierzejewski. Pomocnik pozostający przed laty postacią, która ocierała się o reprezentację Polski, był gwiazdą tamtejszej ligi. W Polsce niestety przyjęło się, że liga australijska to poziom zbyt niski, by móc dzięki niej wskoczyć w koszulkę z orłem na piersi.

Jakby nie patrzeć, A-League (podobnie zresztą jak zyskująca dopiero na popularności amerykańska MLS) nie była do końca poważnie traktowaną ligą. W oczach wielu kibiców tkwi stereotyp, że do tej ligi trafiają piłkarze chcący sobie dorobić do emerytury, otoczeni zawodnikami z Oceanii, którzy przecież do najlepszych na świecie się nie zaliczają. Rzeczywiście trudno się z tym nie zgodzić. Mało który Australijczyk podbijał europejskie stadiony, zyskując przy tym rzesze kibiców. Niewielu europejskich, czy po prostu polskich kibiców, jest w stanie wymienić zawodnika pochodzenia australijskiego. Dlatego trudno było obalić mity o słabej piłce rodem z Australii.

O czym jednak innym przekonywał swego czasu Adrian Mierzejewski. Krytykowany z wielu stron ofensywny pomocnik z Polski miał inne poglądy i prawdziwą ocenę co do poziomu A-League względem choćby polskiej ekstraklasy. Ta (australijska liga) już od dawna ponoć stała na wyższym poziomie i wielce prawdopodobne, że podniosła go o szczebel wyżej.

Sydney FC broni tytułu

Jednym z największych klubów w Australii jest Sydney FC, które aktualnie broni tytułu mistrzowskiego. Założony w 2004 roku zespół obecnie ma przewagę ośmiu punktów nad goniącym go Melbourne City FC, które ma dwa mecze więcej do rozegrania. Zatem wszystko wskazuje na to, że status mistrza z Sydney nigdzie się w tym roku nie wybiera. Steve Corica (będący trenerem tego klubu) po raz kolejny zatem może być dumny z osiągnięć, jakie funduje mu jego zespół. Duża w tym zasługa stabilnej gry w defensywie. Ta może pochwalić się najmniejszą stratą bramek w całej lidze, ponieważ w 20 spotkaniach zespół stracił jedynie 16 goli! Również i w ofensywie drużyna ma powody do zadowolenia, choć przewaga pod tym względem nie wynosi tak dużej różnicy jak w przypadku skuteczności w destrukcji.

Czterokrotny mistrz Australii w obecnym sezonie radzi sobie jeszcze lepiej niż w poprzednim, gdy po rundzie zasadniczej zajmował drugie miejsce tuż za Perth Glory. Wówczas na ostatniej prostej udało się wywalczyć  trzeci tytuł mistrzowski. Gwiazdą zespołu jest znany z angielskich boisk Adam Le Fondre, który strzela gole jak na zawołanie. 33-latek zdobył w tym sezonie 17 trafień, dokładając jedną asystę, co stanowi połowę zdobytych goli przez cały zespół.

Jak się gra?

Australisjka A-League podzielona jest na dwie rundy, czyli zasadniczą i finałową. Można więc przejść do wytłumaczenia tego, jak to działa w tej 11-zespołowej lidze.

Na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w największym kraju Oceanii gra 11 drużyn, w tym jeden zespół z Nowej Zelandii, którego reprezentantem jest wspomniany wcześniej Filip Kurto. W trakcie rundy zasadniczej zespoły grają 27 kolejek, po czym do rundy finałowej dostaje się sześć najlepszych zespołów. Zespoły z dwóch pierwszych miejsc zaczynają zmagania od półfinałów, natomiast cała reszta zmuszona jest grać z poziomu eliminacji. Następnie zwycięzcy półfinałów spotykają się w wielkim finale, w którym wyłaniany jest mistrz Australii.

Co ciekawe, A-League w odróżnieniu od wielu innych lig nie ma w przepisach spadków czy awansów do rozgrywek. Inną z ciekawostek jest fakt, że rozgrywki te należą do dość młodych. Wystartowały dopiero w drugiej połowie lat 70′.

Gwiazdy

Być może Australia to wciąż egzotyczny kierunek dla wielu piłkarzy, nawet nie biorąc pod uwagę tych z największego topu. Próżno tu szukać wielkich nazwisk, choć z drugiej strony bywali tu zawodnicy, o których w Europie słyszano. Tu właściwie swoją karierę rozpoczynała jedna z największych gwiazd Manchesteru United – Dwight Yorke, który pod koniec swojej kariery reprezentował barwy Sydney FC.

Na dodatek do Australii przyleciał również David Villa, niegdyś piłkarz FC Barcelona. W A-League grali również Keisuke Honda czy Harry Kewell, znani także z europejskich stadionów. Można jednakże stwierdzić, że największym wydarzeniem w historii tej ligi było przybycie Alessandro Del Piero, który w sezonie 2011/2012 postanowił przywdziać barwy tamtejszego mistrza Australii.

Obecnie większe wrażenie mogą robić osobistości pracujące jako trenerzy. Niegdyś świetny napastnik (m.in. Liverpoolu) Robbie Fowler prowadzi Brisbane Roar. Markus Babbel do niedawna prowadził Western Sydney, z którym pożegnał się jednak w styczniu tego roku. Natomiast w Adelaide United pracuje dziś holenderski szkoleniowiec – Gertjan Verbeek.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze