Media, bukmacherzy i eksperci mówią jednym głosem. Dzisiejszy mecz wygra warszawska Legia. Zanim przyłączycie się do tego chóru, zastanówcie się, czy aby na pewno „Kolejorz” musi ten mecz przegrać. Stając w opozycji do powszechnej opinii, chcemy Wam przedstawić pięć powodów, dla których Lech wygra ten mecz.
Nawet najbardziej zagorzali kibice Lecha mają problem, żeby wymienić pięć powodów, dla których dzisiejszy mecz nie będzie jednym z tych, o których będzie się chciało szybko zapomnieć. Mając jednocześnie nadzieję, że przy kolejnym ligowym spotkaniu kibice rywali nie zechcą go przypomnieć. Faworyt tego meczu jest tylko jeden i ma w tabeli 15 punktów przewagi nad Lechem. Po co więc jutro iść na mecz i oglądać porażkę „Kolejorza”? Kazimierz Górski mawiał: Piłka jest okrągła, a bramki są dwie.
Pocieszanie się sloganami to trochę za mało. Jeśli jednak spojrzymy bardziej szczegółowo na dzisiejszy szlagier, znajdziemy także argumenty, które dają nadzieję kibicom z Poznania.
Legia nie pierwszy raz odgraża się poznaniakom
Nie pierwszy raz ma ich zmieść z powierzchni ziemi i udowodnić przepaść, która istnieje pomiędzy warszawskim zespołem a resztą ligi. Przed jesiennym meczem w Warszawie dziennikarze spierali się tylko o ilość bramek, które Legia zaaplikuje czerwonej latarni ligi – Lechowi Poznań. Skończyło się 0:1 i niesmakiem na trybunach. Warto zaważyć, że „Wojskowi” od dość dawna nie potrafią wygrać w lidze z Lechem. Ostatni raz udało im się to 1 czerwca 2014 roku. Nie każdy mecz wypada jednak w Dzień Dziecka. Skoro już tyle czekali, co miałoby stać na przeszkodzie, żeby zaczekali jeszcze pół roku. Skoro nie udało się odegrać za odebrane na ostatniej prostej mistrzostwo, to skąd pomysł, żeby dziś przyszło przełamanie. Lech pod wodzą Jana Urbana potrafi wygrywać mecze, w których nikt nie daje mu szans. Tak było we Florencji i tak było jesienią w stolicy.
Czego najbardziej boją się w Warszawie?
Największe obawy budzi demotywujące znaczenie ewentualnej porażki. Dziś coraz częstsze będą głosy, że rywalem Legii są Piast i Cracovia, że to tylko jeden mecz. Wbrew temu, co pokazuje tabela, to Legia musi wygrać, a Lech tylko może. A „musieć” potrafi mocno spętać nogi.
Co tam sie dzieje w Poznaniu? Zamieszanie straszne, a tu mecz jak co tydzień…moze chodzi o to ze obserwujemy 2 zawodników z Poznania?😉
— B(L)1916 (@BL_1916) March 18, 2016
Mimo że to Legia musi wygrać, bardziej zmotywowani będą gracze Lecha. Swoje zrobi pełen stadion, liczba wychowanków i ludzi mocno związanych z klubem w składzie, chęć utarcia nosa liderowi i paradoksalnie „szpital” w drużynie. Zestawienie pierwszej jedenastki może być zaskakujące i sporo miejsc w niej mają szansę zająć ci, którzy rzadko mają okazję zagrać. Ogromną motywację będzie miał także Jan Urban, chcący kolejny raz udowodnić prezesowi Leśniodorskiemu, że pomylił się w jego ocenie.
Nie taki Lech słaby, jak go malują
Poza argumentami natury mentalnej i meandrami psychologii sportowej spójrzmy jeszcze na twarde argumenty. Wprawdzie w tabeli pomiędzy drużyną z Warszawy a tą z Poznania jest aż 15 punktów różnicy. Ta przepaść w pełni pozwala na stwierdzenia ekspertów, iż Legia przerasta ligę o głowę. Jeśli jednak będziemy trochę przewrotni i spojrzymy na tabelę tylko od dnia, gdy Jan Urban objął stery Lecha Poznań, okaże się, że różnica punktowa pomiędzy świetnie grającą Legią a tym fatalnym i topornym Lechem wynosi trzy punkty. Może więc wynik dzisiejszego meczu nie jest tak oczywisty?
Arkadiusz Malarz na Bułgarskiej
Na co mogą jeszcze liczyć kibice Lecha? Na Arkadiusza Malarza. To nie jest i nie będzie pewny punkt defensywy Legii. Nie dziwi więc walka o jak najszybsze pozyskanie Radosława Cierzniaka. Jeśli liczyć dziś na czyjś błąd, to zdecydowanie na bramkarza Legii. Szczególnie że kibice nie omieszkają mu przypomnieć czerwonej kartki podczas ostatniego meczu w Poznaniu. W jego wypadku „klątwa Bułgarskiej” może się powtórzyć. Mało prawdopodobne, żeby pięciokrotnie wyciągał piłkę z siatki, jak wtedy, gdy przyjechał do Wielkopolski w barwach GKS-u Bełchatów. Tyle że w tym meczu może wystarczyć jedna niepewna interwencja.
Duński rewolwerowiec
Żeby Arkadiusz Malarz mógł popełnić błąd, Lech potrzebuje napastnika. Patrząc na to, że zdecydowaną większość sezonu grał bez niego, Lech ma szokująco wysoką pozycję w tabeli. Denis Thomalla spalił się psychicznie i odbywa kurację w 2Bundeslidze, leczy się Marcin Robak – niedoszły poznański golleador, a nastoletni Dawid Kownacki nigdy nie potrafił zdecydować o obliczu zespołu. Jest jednak Nicki Bille Nielsen. Człowiek, który o 20.30 powinien zacząć czuć się jak ryba w wodzie. Pełen stadion, wszystkie oczy zwrócone na niego i stawka meczu spowodują, że będzie to jego mecz. Wydaje się, że jego w przeciwieństwie do Nemanji Nikolica oczekiwania i presja uskrzydlają. Jeśli chce zostać bożyszczem tłumu, to do swoich ostrych wypowiedzi dołoży wieczorem bramkę przechylającą szalę zwycięstwa.
Nicki Bille: Gol z Termalicą lepszy niż seks. Z Legią? Nie wiem, w tej sytuacji pewnie jak orgia
No zaczął grubo— Radosław Nawrot (@RadoslawNawrot) March 18, 2016
Na początku tego tekstu wydawało się, że trudno będzie znaleźć pięć powodów, dla których Lech wygra ten mecz. Po tym, jak już padły, okazuje się, że są przecież jeszcze Jevtic, Linetty i Kadar, który w pierwszym meczu tych drużyn całkowicie zneutralizował najlepszego strzelca warszawiaków. Zaczekajmy jednak spokojnie na mecz i niech wygra lepszy, nawet jeśli sprawdzi się dalsza część wiersza Słowackiego:
O tym, dlaczego w dzisiejszym meczu lepsza okaże się Legia, przeczytacie tutaj.