Już dawno Liga Europy nie serwowała nam takich meczów jak dzisiaj. Po wspaniałym popisie Borussii Dortmund w spotkaniu z Tottenhamem przyszedł czas na angielski szlagier, czyli rywalizację dwóch najbardziej utytułowanych drużyn w Premier League, Liverpoolu i Manchesteru United. Tym razem emocji było co niemiara, lecz od początku do końca mecz kontrolowali „The Reds”. Podopieczni Kloppa zwyciężyli 2:0 i zrobili spory krok w stronę awansu do ćwierćfinału Ligi Europy.
Obie drużyny wyszły dziś na Anfield w możliwie najsilniejszych zestawieniach. W ekipie Louisa van Gaala co prawda wciąż brakuje między innymi kontuzjowanego Wayne’a Rooneya, lecz i bez niego ofensywa „Czerwonych Diabłów” na czele z Matą, Rashfordem, Deepayem i Martialem wydawała się wyglądać bardzo imponująco. Jak się jednak okazało, to atakujący ich odwiecznych rywali z Liverpoolu pokazali w tym meczu znacznie więcej jakości.
Samba 🇧🇷 pic.twitter.com/GTJmTsnZK9
— Liverpool FC (@LFC) March 10, 2016
Początek spotkania był ostry i wyrównany. Piłkarze „The Reds” stosowali wysoki pressing, górowali w indywidualnych pojedynkach i szybko zyskali niewielką przewagę. Nic nie zwiastowało jednak tego, co zdarzyło się w 19. minucie meczu, gdy wbiegający za piłką w pole karne United Nathaniel Clyne był lekko pociągany za rękę przez Memphisa Deepaya, a arbiter zdecydował się podyktować „jedenastkę”. A tę – nie bez problemów – wykorzystał Daniel Sturridge i strzałem, który otarł się o ręce Davida de Gei, wyprowadził „The Reds” na jednobramkowe prowadzenie.
W dalszej części pierwszej połowy wciąż zdecydowanie przeważali podopieczni Kloppa, lecz hiszpański golkiper United miał już znacznie więcej szczęścia. Chwilę po wyjęciu piłki z siatki obronił strzał z najbliższej odległości oddany przez Coutinho, parę minut później stanął na drodze mocnego uderzenia Daniela Sturridge’a, a pod koniec pierwszej części gry popisał się świetnym refleksem po strzale Adama Lallany. Po 45 minutach meczu na Anfield wynik 0:1 był dla Manchesteru możliwie najmniejszym wymiarem kary, a gra „Czerwonych Diabłów” nie zwiastowała nic dobrego przed drugą częścią spotkania.
Jednak już pierwsze minuty po po przerwie przyniosły niewielką zmianę w przebiegu rywalizacji. Przebywający przy piłce w pierwszej połowie meczu jedynie 30% czasu gry zawodnicy Manchesteru zaczęli sobie radzić znacznie śmielej, a ich akcje zdecydowanie nabrały płynności. Parę okazji do interwencji miał nawet golkiper „The Reds”, Simon Mignolet, lecz z biegiem czasu to podopieczni Juergena Kloppa znów zaczęli dyktować warunki gry. W 74. minucie w polu karnym United wydarzyła się istna katastrofa, która ostatecznie przekreśliła marzenia piłkarzy Manchesteru o osiągnięciu korzystnego rezultatu.
Wprowadzony na murawę na początku drugiej połowy za młodziutkiego Rashforda Michael Carrick najpierw fatalnie wybił piłkę po dośrodkowaniu w „szesnastkę” jego zespołu, a następnie przepuścił ją pomiędzy nogami po zagraniu Lallany do Firminho i tym samym sprezentował „The Reds” drugie trafienie w tym spotkaniu. Chociaż bramka ta padła po koszmarnym wręcz błędzie gracza „Czerwonych Diabłów”, to należy uczciwie przyznać, że podopieczni Kloppa w pełni na nią zasłużyli.
Liverpoolczycy byli w tym meczu lepiej zorganizowani, dokładniejsi, a także świeżsi i bardziej waleczni. Przeważali praktycznie w każdym aspekcie gry i z pewnością zapracowali sobie na bardzo obfite pochwały. Najbardziej wyróżniali się nie tylko strzelcy bramek, Sturridge i Firminho, ale także asystujący przy drugim trafieniu Adam Lallana czy aktywny w ofensywie i bezbłędny w obronie Nathaniel Clyne.
Wśród graczy United należy za to wyróżnić bramkarza Davida de Geę, który spokojnie może zostać uznany wręcz za zawodnika meczu. Po świetnych paradach w pierwszych części gry także i w drugich 45 minutach Hiszpan wybronił dwa znakomite uderzenia z dystansu, po raz kolejny dobitnie udowadniając swoją ogromną klasę. O ile jeśli chodzi o graczy z pola Liverpool zdawał się dziś dysponować znacznie lepszymi indywidualnościami niż United, o tyle takiego bramkarza jak de Gea klub z Anfield z pewnością może Manchesterowi pozazdrościć. Problem w tym, że nawet najlepszy golkiper w pojedynkę meczu nie wygra.
Zwycięstwo podopiecznych Juergena Kloppa było bardzo okazałe i absolutnie bezdyskusyjne. Przed rewanżem na Old Trafford „The Reds” znajdują się w niezwykle komfortowej sytuacji i naprawdę trudno sobie wyobrazić, by mogli zaprzepaścić wypracowaną dziś przewagę. Trener ich rywali, Louis van Gaal, z pewnością będzie miał przed drugim spotkaniem niemały ból głowy i spróbuje wymyślić coś wyjątkowego, lecz wydaje się, że jeśli Liverpool zaprezentuje się za tydzień równie dobrze jak dzisiaj, to podopieczni Holendra nie będą mieli najmniejszych szans na awans do ćwierćfinału Ligi Europy.