Wybitny ligowiec, symbol Odry Wodzisław, reprezentant Polski, uczestnik mundialu w Korei i Japonii. Paweł Sibik, bo o nim mowa, to trener, a wcześniej również prezes Lechii Dzierżoniów. Jak obecnie wygląda jego życie? Co mówi na temat powołania na MŚ, rozpatrywanego w kategorii sensacji? Zapraszamy do lektury.
W historii Polskiej piłki znajdziemy postaci nietuzinkowe, takie które wszystkim piłkarskim sympatykom utkwiły w pamięci. Jedną z nich jest na pewno Paweł Sibik, wieloletni zawodnik Odry Wodzisław, który z Górnego Śląska trafił do reprezentacji Polski i co więcej, pojechał z nią na rozgrywane w Korei i Japonii mistrzostwa świata w 2002 roku.
Wychowanek Argony Niemcza swoją karierę piłkarską kontynuował także na Cyprze, gdzie z drużyną Apollonu Limassol wywalczył mistrzostwo tego kraju. Od 2006 zajmuje się trenerką i nie tylko… bo pełnił także funkcję prezesa Lechii Dzierżoniów, z którą obecnie już jako szkoleniowiec pragnie powrócić do III ligi. Ponadto, mimo 49 lat na barkach, nie tak dawno temu świętował swój kolejny sukces: mistrzostwo Polski. Paweł Sibik tytuł zdobył w rozgrywkach „Retro Ligi”, w której reprezentuje barwy Lechji Lwów, drużyny powstałej na fundamentach Grupy Rekonstrukcji Historycznej 58. Pułku Piechoty.
Zapraszamy na bardzo ciekawą rozmowę z legendą polskich boisk!
***
Jak obecnie wygląda życie Pawła Sibika?
Powiem tak: jestem zapracowany. Mam dużo zajęć, ale jestem zadowolony, ponieważ cały czas działam, obracam się w strukturach piłki nożnej. Robię to, co lubię, a życia nie wyobrażałem sobie inaczej. Przez większą jego część zajmowałem się futbolem i dzisiaj zostawić to wszystko i robić coś innego nie byłoby w moim stylu.
A jak wspomina Pan te starsze piłkarskie czasy?
Miło jest wrócić do tego, gdzie się było, do znajomych czy przyjaciół. Do tych czasów Odry Wodzisław, w której spędziłem wiele lat. Na pewno wspominam ten okres bardzo miło, ale cały czas idę do przodu. Nie rozpamiętuję tego. Było, minęło, a życie toczy się dalej.
Przy Odrze musimy się zatrzymać. To klub, którego jest Pan symbolem. Jak on wyglądał, gdy był Pan jego częścią?
Odra to był taki rodzinny klub. Dlaczego tak twierdzę? Przede wszystkim przez specyfikę Górnego Śląska. Byłem wtedy pod ogromnym wrażeniem tamtejszej kultury. Ten sam kraj, a całkowicie inne obyczaje i język. Uczyłem się go, choć do dziś mało umiem. Nie rozumiem jeszcze wielu słów.
A sam klub?
Był miejscem, w którym znaleźli się ludzie, którzy chcieli coś osiągnąć. Tacy, którzy byli głodni sukcesów i chcieli coś w tej piłce zdziałać. Nie mówię tylko o piłkarzach, ale i o działaczach czy całym środowisku.
Czuł się Pan tam dobrze?
Bardzo dobrze – dlatego też spędziłem tam tyle lat, nie ciągnęło mnie nigdzie. Nie musiałem robić nie wiadomo czego, wybudowałem tam dom i chciałem tam żyć.
Niestety w późniejszym okresie rozstał się Pan z Odrą…
Wyszło jak wyszło. Wspominam bardzo dobrze czas spędzony w Wodzisławiu, zresztą chyba nie tylko ja. Proszę zobaczyć: Grzesiu Rasiak, Łukasz Sosin, Marek Saganowski… Wielu, wielu innych chłopaków, którzy jeszcze wtedy nie byli jakimiś wielkimi zawodnikami. Dzięki temu klubowi wybili się, stawali się reprezentantami Polski. O sobie też mogę tak powiedzieć, ale tych chłopaków było dużo więcej, takich, którzy przychodzili z białą kartką i sami zapisywali dalej swoje dokonania, a później zostało to docenione. Ja ten klub naprawdę bardzo miło wspominam. Żałuje tylko, że dziś są dwie Odry, że cały czas tam się kotłuje.
Gdzie Pana zdaniem leży problem?
Proszę zauważyć: kto z byłych zawodników, którzy tyle lat reprezentowali Odrę w ekstraklasie, tam pracuje? Kto jest tam dopuszczony do tego, żeby to odtworzyć i poukładać? To tak, jakbyśmy dziś patrzyli na Real Madryt i Zinedine’a Zidane’a. To był wybitny zawodnik i czy z Realu Madryt ktoś go wyrzucał? Oczywiście wszystko w odpowiedniej skali.
Ma Pan na myśli działaczy?
Nie wiem, dlaczego w naszej polskiej mentalności, my – byli zawodnicy – jesteśmy zagrożeniem dla innych ludzi, którzy chcą tam coś robić. Zamiast z nami współpracować, ponieważ mamy większą wiedzę od nich… No ale tak to już bywa i nie zawsze wszystko zależy od nas samych.
Wracając stricte do boiska, to Odra jest klubem, który Pana piłkarsko ukształtował?
Tak, oczywiście. Ja dzisiaj bardzo ubolewam nad tym, że odeszły od nas dwie ważne postaci z tamtej Odry: Piotr Jegor, wcześniej Mirosław Staniek. Ludzie odchodzą tak szybko, nie wiadomo kiedy i dlaczego, a ja się właśnie od nich bardzo dużo nauczyłem. Będę im wdzięczny do końca życia, że mogłem z nimi być. Przyjeżdżając do Odry Wodzisław, nie byłem w pełni ukształtowanym graczem, przeszedłem ciężką szkołę u trenera Bochynka, a to mi dało bardzo dużo siły i w olbrzymim stopniu ukształtowało mój charakter.
Mógłby Pan powiedzieć coś więcej na temat relacji z tym trenerem?
Nie byłem przez niego zbytnio lubiany. Cały czas walczyłem, udowadniałem mu, że nie ma racji w ocenie mojej osoby. Gdy się już spotkaliśmy po wielu latach, to pogadaliśmy sobie tak szczerze i on powiedział mi, że cisnął mnie tak mocno, bo widział wielki potencjał, chciał go wydobyć. Żeby z kogoś ten potencjał wydobyć, nie można go głaskać, trzeba podchodzić twardszą ręką. To się trenerowi udało i mnie również. Przetrwałem, nie dawałem się, postawiłem sobie poprzeczkę wysoko i do niej doskoczyłem. Odra na pewno mnie ukształtowała.
I to z tego klubu trafił Pan do reprezentacji Polski. Jak wspomina Pan mistrzostwa świata 2002 i mecz z USA?
Spełnienie marzeń. Zawsze marzyłem o tym, żeby pojechać na mistrzostwa świata, żeby być reprezentantem Polski i udało mi się to osiągnąć – przy odrobinie szczęścia. Mecz z USA to piękna sprawa, szkoda, że grałem tak krótko, choć czuję, jakbym spędził na murawie dużo czasu. Pojechałem do Korei z marszu, dostałem chociaż taką szansę na pokazanie się i bardzo się z tego cieszę. Wiadomo, że dziś możemy rozpatrywać to czy tamto, ale w moim CV mam zapisany udział w mistrzostwach, spełniłem swoje marzenie.
Pan nie mógł czuć się przegranym tych mistrzostw, chyba tak można powiedzieć? Nie zawiódł Pan, choć wcześniej wielu ówczesnych opiniotwórców podnosiło larum na temat powołania.
Nie, nie, nie. Ja się czuje tak samo winny porażek jak każdy inny. Tylko… czy tak naprawdę byliśmy winni? Dzisiaj z perspektywy czasu można stwierdzić, że tak naprawdę tamten mundial to był… jeden z najlepszych wyników w tamtych latach. Jeżeli jest się w drużynie i nawet nie zagra minuty, to i tak się człowiek z tą drużyną utożsamia i bierze odpowiedzialność za wszystko.
A to, że jacyś ludzie podnosili larum po moim powołaniu… kto chce, może sprawdzić, ile miałem rozegranych meczów w lidze, czy jaki miałem sezon. Byłem najlepszym pomocnikiem w Polsce, a że reprezentanci, którzy grali wcześniej, akurat borykali się z różnymi problemami, to trener postąpił właściwie. Postawił na tego, który był ograny i w najlepszej dyspozycji. To, że nie byłem już najmłodszy nie miało żadnego znaczenia. Na mundialu liczy się aktualna forma.
Wracając do ligowej piłki, to miał Pan jakiegoś dużego rywala z boiska, szatni?
Nie miałem rywali na boisku. Podchodziłem do tego tak, że gdy był ktoś na moje miejsce i jeśli trener wybrał jego, to oczywiście zaciskałem pięści i zagryzałem zęby, złościłem się, że nie gram, ale jakoś później to mijało. Muszę powiedzieć, że od kiedy zacząłem grać, od samego początku w Lechii Dzierżoniów, to zawsze… grałem ja. Bardzo dużo zawsze biegałem, byłem nieustępliwy i waleczny, wiec może dlatego. Po za tym rozwijałem się dzięki temu, stawałem lepszym zawodnikiem. Nie pamiętam, żebym toczył z kimś jakąś szczególną rywalizację.
A jak Pana zdaniem ewoluowała piłka i ekstraklasa od tamtych czasów?
Myślę, że ewoluowało wszystko. Przede wszystkim mieliśmy w klubach problem – moim zdaniem – organizacyjny. Panowała taka niepewność i zawsze mi to doskwierało. Jestem perfekcjonistą, zawsze, gdy sobie coś zaplanuję, to dążę do tego, by to zrealizować, a w tamtych czasach trudno było cokolwiek zaplanować. Grałem w przełomowych latach, po upadku komunizmu, po przejściu na inną strukturę. Kluby też wyglądały kiedyś inaczej, dotowane przez zakłady pracy, a później zmieniło się zupełnie wszystko i wszystko tak właściwie ewoluowało.
Może jakieś przykłady?
Dzisiaj się cieszę, że piłkarze są chronieni. Kiedyś klub, jeśli nie chciał zapłacić, to nie zapłacił, po prostu. Takich przypadków było mnóstwo. Nic nie mogłem zrobić i byłem niewolnikiem tego zespołu. To się pozmieniało i piłka poszła mocno do przodu. Widzimy dzisiaj choćby wiele systemów gry. Co mnie cieszy, to również fakt, że wydłużyła się żywotność piłkarzy. Można popatrzyć na przykład na kilometry przebiegane przez zawodników. Nie wiem, czy my wykręcaliśmy podobne liczby.
Grał Pan jeszcze na Cyprze, rozegrał wiele meczów w ekstraklasie. Dla mojego pokolenia jest Pan legendą, ale… jak Pan ocenia swoją przygodę z piłką? Czuć trochę niedosyt?
Tutaj chciałem powiedzieć, że to nie była przygoda. Ja miałem karierę. Zawsze chciałem żyć z tego, co lubię, a piłkę lubię bardzo. W ekstraklasie rozegrałem 196 spotkań, większość z nich w całości, wiec tych minut na boisku też rozegrałem mnóstwo. Nie czuję niedosytu, spełniłem swoje marzenia. Jestem mistrzem Cypru, z Odrą grałem w europejskich pucharach. Jako piłkarz czuję się spełniony i jestem zadowolony z tego, co osiągnąłem.
Chcę zapytać jeszcze o Cypr. Coś Pana tam zaskoczyło?
Dostrzegłem tam różne rzeczy, które wtedy w polskiej ekstraklasie nie miały miejsca. W latach 2001-2003 u nas był trener Wieczorek, trener bramkarzy – jako kierownik, później doszedł osobny kierownik i koniec. Sztab szkoleniowy. Na Cyprze natomiast dziesięć osób w tym sztabie… Myślałem: coś tutaj się nie zgadza, coś tu jest nie tak, a okazuje się, że dzisiaj tak jest i u nas. Cypr wyprzedzał nas o lata.
Zapomniałbym. Chcę wrócić ostatni raz do przeszłości. Miał Pan oferty z topowych polskich klubów?
Tak, i tutaj ja muszę wrócić do tego, co mówiłem wcześniej. Kiedyś człowiek nie wiedział nawet, że ma jakąś ofertę. Do klubu coś przychodziło, klub odrzucał. Wiem, że miałem z Legii Warszawa, bo później mówił mi o tym pan dyrektor, Edward Socha. Legia mocno za mną pukała. Pewnie inaczej ułożyłaby się moja kariera, ale nie dało się. Dowiedziałem się o tym już po fakcie. Szkoda, że się nie udało, ale potem poszedłem do Apollonu Limassol. Tak widocznie miało być i to tyle, co wiem.
Jak obecnie wiedzie się Panu w Lechii? Na ławce czuje się Pan jak ryba w wodzie, czy ciągnie jeszcze na boisko?
Na boisku jestem cały czas w Retro Lidze, gdzie udało mi się nawet zdobyć mistrzostwo Polski, więc ruszam się jeszcze na co dzień. Pracuję z dziećmi i seniorami, to jest moje życie. Fakt, też podoba mi się zarządzanie klubem.
Tu uprzedził Pan moje kolejne pytanie. Jak odnajdywał się Pan w roli prezesa Lechii?
Od 2006 roku pracuję jako trener i robię to nieustannie. Po powrocie do Dzierżoniowa objąłem zespół Victorii Tuszyn w lidze okręgowej. Udało nam się w trzy lata zrobić bardzo dużo dla tego klubu, łącznie z awansem do IV ligi. W międzyczasie pełniłem funkcje wiceprezesa, a później prezesa Lechii Dzierżoniów. Powiem szczerze, że zawsze chciałem być z tej drugiej strony, chciałem zobaczyć, jak się zarządza.
I co Pan o tym sądzi?
Nie jest to łatwa sprawa. Naprawdę mentalność ludzi się niesamowicie zmieniła. Może inaczej postrzegam klub, relacje między nim a zawodnikiem, a teraz to całkowicie się pozmieniało. Dzisiaj ci zawodnicy maja wygórowane żądania – nie mówię o finansowych.
Mógłby Pan rozwinąć?
Dochodzi do takich sytuacji, że przychodzi zawodnik i mówi mi, że on nie ma z kim grać i nie będzie grał w tym klubie. Odpowiadam: „a ty gdy byłeś młody, to mogli tak samo o tobie powiedzieć ci, którzy byli w zespole dłużej”. Dalej słyszę: „no, ale tu nie ma z kim grać, chcę odejść”. Nie wyobrażałem sobie takich sytuacji.
Ale ogólnie chyba dobrze się Pan w tej roli czuje?
Ta rola zarządzającego bardzo mi się podoba. Mnóstwo godzin rozmów, mnóstwo spędzanego czasu. To nie jest płatna funkcja, ale robi się to społecznie, poświęcając się. Widzę się w tym miejscu.
Mógłby Pan zdradzić plany Lechii, powiedzmy, na najbliższe dwa lata?
Przede wszystkim chcemy odbudować stadion. Walczymy. Tutaj miasto bardzo nas wspiera finansowo i jeśli chodzi o funkcjonowanie na co dzień, chce także przeprowadzić inwestycje dotyczące tego stadionu – on w takim stanie pamięta czasy mojej gry, albo nawet wcześniejsze. Nic się tu nie zmieniło oprócz budynku klubowego, który jest naprawdę wspaniały. Trzeba natomiast zrobić trybuny, oświetlenie, podnosić standardy. Obecnie gramy w IV lidze, a przez kilka sezonów występowaliśmy w III i wydaje mi się, że ta III jest jak na nasze miasto najlepszym rozwiązaniem. Na trzecioligowe boiska zaglądają agenci, dużo trenerów innych klubów, a ta IV to jednak bardziej okręgowe rozgrywki. Nasze plany są zatem takie, żeby do tej III ligi wrócić.
Jak wygląda teraz budowa drużyny Lechii?
W tej chwili całkowicie przebudowujemy zespół, odmładzamy skład. Układamy to tak, żeby miało perspektywy. Pracujemy bardzo mocno nad młodzieżą, po to, żeby te talenty z Lechii szły dalej, żeby z tego tytułu do klubu wpływały profity.
W Lechii obecnie wygląda to bardzo ciekawie, a jej byli zawodnicy krążą po świecie…
Trzeba powiedzieć, że klub na taki talent jak Krzysztof Piątek czeka 50, 60 czy 70 lat. Jarosław Jach to kolejny przykład. Mamy teraz dobry okres, bo ktoś kiedyś coś zrobił, a dziś kolejni czerpią z tego korzyści i my nie możemy postępować inaczej. Musimy podążać tą samą drogą. Musimy szkolić, szkolić i jeszcze raz szkolić. Po to, by wypuszczać chłopaków do lepszych klubów. W Lechii Dzierżoniów zawodnik nie zarabia nie wiadomo jakich pieniędzy, w Lechii się promuje i idzie dalej, tam gdzie się się żyje i spełnia. My mamy tylko nauczyć i dać możliwości.
Wszystkie plany komplikuje jednak epidemia koronawirusa. Jak wpływa to na klub taki jak Lechia?
Myślę, że podobnie jak na wszystkie. Tu nie ma Lechii, Legii, Lechii Gdańsk czy Polonii Świdnica. Każdy dostanie po tyłku, i nie ma co tego ukrywać. To nie jest dobra sytuacja dla nikogo. Przypomnę, że my od 8 stycznia rozpoczęliśmy przygotowania do rozgrywek, w ramach których 14 marca mieliśmy grać pierwszy mecz. Mnóstwo czasu spędziliśmy na przygotowaniach.
A jak te przygotowania przebiegają w tej niecodziennej sytuacji? Zawodnicy mają treningi w domu?
Zawodnicy maja rozpiskę, trenują indywidualnie, a gdy dojdzie w końcu do tego, że będziemy mogli rozegrać jakiś mecz, to ja nie daje gwarancji za to, jak zawodnicy będą funkcjonować. To się odbija sportowo niesamowicie. To jest amatorski klub i świadomość chłopaków jest różna. Jeden wie, drugi nie wie, a ja nie będę chodził za nikim i sprawdzał, bo nie na tym rzecz polega. To się odbije na poziomie sportowym całej ligi. Nie robiąc nic, nie można dobrze grać. Nie ma co ukrywać.
aaaaaaaaaaaa przypomniały się takie koszulki w kratę biało czerwone Odry :D
a gdzie hajto i pedro pauleta?