Przykład może mało wychowawczy jak na sportową publicystykę, ale kariera Michaela Owena przypomina krótką, parominutową egzystencję palącego się papierosa. Zaczęło się od wielkiego płomienia, który rozpalił życie świeżego papierosa, pozwalając mu błyszczeć na salonach. Z czasem jednak kariera Owena zaczęła przypominać tlący się ledwie niedopałek, pozostawiony gdzieś na skraju popielniczki i czekający, by ktoś go wreszcie zgasił. Pod koniec tego sezonu popielniczka zostanie wyczyszczona.
Karierę Michaela Owena podzielić można na dwa etapy. Pierwszy to liverpoolski, kiedy talent piłkarza eksplodował z niespotykaną wcześniej siłą, czyniąc młokosa numerem jeden na liście przebojów angielskiej Premier League. Owen rozbłysnął niczym supernowa, zajmując obok Davida Beckhama miejsce na tronie brytyjskich królów piłki nożnej. Drugi etap był (de facto dalej jest) dużo smutniejszy, znaczony grzaniem ławy w Realu Madryt i powolną degradacją w barwach Newcastle, Manchesteru United i Stoke.
Był rok 1998, II runda mistrzostw świata we Francji, Anglia grała z Argentyną. To wtedy świat tak naprawdę usłyszał o cudownym dzieciaku z Merseyside Red. 18-latek dostał piłkę, przedryblował dwóch graczy i schodząc na prawą stronę – będąc już praktycznie sam na sam z Carlosem Roą – strzelił nie do obrony w przeciwległe, lewe okienko bramki. Piłkarska planeta oszalała na punkcie młodziana, a on sam wysłał światu jasny sygnał, że oto na firmamencie piłkarskim rodzi się nowa gwiazda.
Wszystkie późniejsze losy Owena – te bardziej lub mniej udane – nie odbiorą mu jednego, na zawsze pozostanie bowiem legendą Liverpoolu. To właśnie klub z Anfield Road ukształtował go jako goleadora, dając mu szansę debiutu w wieku zaledwie 17 lat. Rok później piłkarz był już najmłodszym królem strzelców w historii Premier League. Był niczym dorodny, młody owoc. Soczysty na murawie, słodki poza nią. Nie robił problemów natury wychowawczej, był ułożony. Słowem – idealny młody kawaler, którego każda matka w Anglii chciałaby na męża dla swojej córuni.
Owen jest jednak tylko człowiekiem. Plotki głosiły, że nie stroni od hazardu (obstawianie wyścigów konnych) i pokera, zwłaszcza na zgrupowaniach angielskiej kadry, podczas których grano ponoć o skandalicznie wysokie sumy. Prawda to czy nie, karty to jedynie niewinne grzeszki,jeśli spojrzymy na inne pozaboiskowe „dokonania” angielskich gwiazd. Pewne jest za to jedno. Owen szybko zawładnął piłkarskim światem.
Tak jak na zawsze zapamiętamy go jako strzelca „tego gola” przeciwko Argentynie, tak musimy pamiętać także o „tym meczu”, kiedy Anglicy rozbili Niemców 5:1, a Mike ustrzelił hat-tricka. Całe Monachium płakało, gdy Owen raz po raz mijał niemieckich defensorów jak tyczki, dziurawiąc siatkę bramki prawdziwego bramkarskiego terminatora tamtych czasów, czyli Oliviera Kahna. To po tym meczu prasa angielska ochrzciła Owena mianem „natural born goalscorer”, parafrazując tytuł kultowego filmu Olivera Stone’a.
W barwach „The Reds” Mike ustrzelił 118 ligowych goli w 216 spotkaniach, a całościowo (łącznie z pucharami) 179 bramek w 306 grach. Dorobek ten sytuuje go w jednym rzędzie z takimi legendami Liverpoolu, jak: Ian Rush, Kenny Dalglish czy Robbie Fowler. Pod względem trofeów najlepszy był dla niego rok 2001, kiedy to „The Reds” wygrali Puchar Anglii, Puchar Ligi, Puchar UEFA, Tarczę Dobroczynności oraz Superpuchar Europy. Dyspozycja Michaela nie pozostała niezauważona i w roku 2001 został on nagrodzony Złotą Piłką plebiscytu magazynu „France Football” dla najlepszego gracza świata. Świat leżał u stóp Owena.
Na Anfield Road występował do roku 2004, kiedy nagle gruchnęła wiadomość, iż za 9 milionów funtów (plus Antonio Nunez) przechodzi do Realu Madryt. Tym samym Michael stał się jednym z ostatnich ogniw gasnącego powoli projektu pod nazwą „Los Galacticos”. Cudowne dziecko angielskiej piłki natrafiło jednak na ścianę nie do przebicia pod nazwą Ronaldo i Raul, musząc zadowolić się rolą dżokera w klubie z Santiago Bernabeu. Nie szło mu źle, 13 ligowych bramek zdobytych głównie z ławki to nie jest zły wynik. Owen powiedział jednak dość i po sezonie wrócił na Wyspy.
Wtedy zaczął się koszmar. Napastnik dołączył do Newcastle, jednak w barwach „Srok” przez cztery lata rozegrał zaledwie 71 meczów. Strzelił co prawda 26 goli, jednak głównie się leczył, a fani z St. James’ Park nie mieli o nim najlepszego zdania. Wiadomo – kibice piłkarscy bywają krewcy, zwłaszcza „Geordies” znad rzeki Tyne. To za czasów występów w klubie z północno-wschodniej Anglii Owen zerwał więzadła i złamał palec u nogi, nie liczę innych drobniejszych urazów.
Następne trzy lata to znów chroniczne problemy ze zdrowiem, niekończące się rehabilitacje i zaledwie 31 meczów ligowych w barwach Manchesteru United. Dorobek bramkowy także pozostawiał wiele do życzenia – jedynie pięć trafień. Co prawda Mike strzelił arcyważnego, zwycięskiego gola w 96. minucie gry w derbach Manchesteru 20 września 2009 roku (4:3), ale to trochę mało jak na dwukrotnego króla strzelców Premier League i triumfatora Ballon d’Or, nieprawdaż?
Obecny sezon to ciąg dalszy dogorywania, tym razem na Britannia Stadium. Owen ma w dorobku zaledwie jednego gola, a kontuzje jak go nękały, tak nękają, powiedział zatem pas. Jak go zapamiętamy? Przez pryzmat pierwszych lat na pewno jako geniusza poruszającego świat piłki swoją pasją, talentem i młodością. Kolejne lata były trudne, nie można odmówić jednak Michaelowi jednego – zawsze był twardy, zawsze wracał. Niejeden by się złamał, nieustannie lądując w gabinecie lekarskim, będąc pod presją fanów zawiedzionych jego zdrowiem i wynikami sportowymi.
Michael Owen zdobył 40 goli w historii swoich występów w kadrze Anglii, tylko trzech piłkarzy zdobyło od niego więcej bramek. To Bobby Charlton, Gary Lineker oraz Jimmy Greaves. Towarzystwo iście doborowe i z całą pewnością „Saint Michael” ma prawo być wymienianym obok nich, i to jednym tchem. Owen zrobił swoje i zasłużył na godną, sportową emeryturę. Zapamiętajmy go zatem jako tego napastnika, który uciszył Monachium, wbijając Niemcom trzy bramki, a nie tego, który później jedynie biegał od jednego gabinetu lekarskiego do drugiego.
Złośliwi twierdzą, iż powinien był zakończyć karierę dużo wcześniej, oszczędzając nerwów fanom, a sobie zdrowia i wstydu. W porządku, ale czyż to nie prawem zawodowca jest próbować i ciągle próbować, aby wrócić na szczyt, na którym już się kiedyś było? Spójrzmy na to tak: gdyby nie kontuzje, Owen pobiłby wszelkie rekordy i nie musielibyśmy jego kariery rozpatrywać pod kątem niedopałka smutnie gasnącego gdzieś w rogu popielniczki na Britannia Stadium.
owen to prawdziwy fachowiec, bardzo błyskotliwy i
miał niebywały instykt strzelecki. Prawdziwa duma
liverpoolu. Szkoda tylko że ci jak zwykle pozbywają
się swoich gwiazd, np. Alonso, arbeloa. Ale owen
był bardzo kontuzjogenny. Te kontuzje pokrzyżowały
połowe jego kariery, podobnie jak kiedyś
nieszablonowy niemiec deisler.
bylby legenda gdyby zostal w liverpoolu.
A ja się nie zgodzę. Robbie Fowler też odchodził
z Liverpoolu, a czyż nie jest legendą klubu z
Anfield?
Legendą tak ,ale ludzie bardziej go kojarzą z Man
Utd i Rep. Anglii niż z Liverpoolem :( Oprócz tego
fajny tekst :)
Jeśli masz 13 lat to nie dziwie się że takie masz
zdanie. I mów za sb. Owen to dawna ikona Live.
Przykro mi ,ale patrząc na to ,że niezbyt Ci
wychodzi czytanie oraz na bardzo zbulwersowany styl
pisania i dobór epitetów , no to tak sądzę ,że
chyba pomyliłeś osoby do których to kierujesz...
Tak czy tak i tak Owen najbardziej kojarzyć mi się
będzie z Newcastle i Anglią (rep.) Co innego ,że
pozostali ludzie sądzą inaczej...
Pozdrawiam - nie jestem fanem Man Utd.!
Nie obsypuj mnie mięsem. I nie "epitetuj" mi tu , bo
podejżewam, że nie bardzo masz pojęcie co oznacza
te słowo. Zbulwersowany styl pisania? Co? Jeśli
już to bezpośredni. Chyba, że wg Ciebie moje
komentarze się... bulwersują? Nie, nie.
Bulwersujesz się Ty czytając je. I nie rób
zbędnej spiny, bo stwierdziłem, że Owen, ikona
Liverpoolu marnie wypada w roli kogoś kto by się
kojażył z ich rywalem. Chyba, że masz te 13 lat,
to zwracam honor. Bez odbioru.
Wybacz ,ale mało kto piszę ,że druga osoba posiada
13 lat - właściwie tylko 13 - latek. Epitet?
Proszę cię, skoro szanowny poseł Niesiołowski to
wie ,to dlaczego ja bym miał nie wiedzieć? Jak dla
mnie i tak będzie kojarzył się z Rep. Anglii ,a
nie Liverpoolem ,który bez dwóch zdań nie po raz
pierwszy wyrzuca talent w piach...