Pakerzy i frajerzy po 3. kolejce Premier League


Liverpool nie do zatrzymania, Tottenham słabo zaczyna sezon

26 sierpnia 2019 Pakerzy i frajerzy po 3. kolejce Premier League
liverpoolecho.co.uk

Trzecia seria gier w Premier League obfitowała, tak jak wszystkie, w sporą ilość emocji i interesujących wrażeń. Oczywiście głównym wydarzeniem tej kolejki było starcie na Anfield, gdzie zmierzyły się ze sobą dwie ekipy z kompletem ligowych zwycięstw – Liverpool i Arsenal. Jednakże nie można się skupiać tylko na tym jednym starciu, bo w miniony weekend działo się sporo ciekawego na angielskich boiskach. Trzecią kolejkę podsumujemy w naszym standardowym zestawieniu pakerów i frajerów.


Udostępnij na Udostępnij na

To była kolejka gości! Na dziesięć rozegranych spotkań aż siedem zakończyło się zwycięstwem drużyny przyjezdnej, a ta liczba byłaby wyższa, gdyby Wolverhampton nie doprowadził rzutem na taśmę do remisu w starciu z Burnley. Była to również kolejka niespodzianek, bo za takowe należy uznać zwycięstwa Newcastle nad Tottenhamem, Crystal Palace nad Manchesterem United czy nawet Aston Villi nad Evertonem. Jednakże kto wyróżnił się pozytywnie, a kto wręcz przeciwnie?

Pakerzy

David Silva rozpoczyna swoje pożegnalne tournee z angielską piłką. Jak wiadomo, Hiszpan po sezonie odejdzie z Manchesteru City. Nie ma się co czarować – Silva jest legendą „The Citizens”. Na Etihad Stadium zawitał trochę niespodziewanie w 2010 roku. O zawodnika Valencii walczyły wówczas Real Madryt czy Barcelona, jednak on wybrał zespół, który dopiero budował swoją potęgę.

Przez te wszystkie lata, kiedy reprezentował klub z błękitnej części Manchesteru, nigdy nie schodził poniżej pewnego poziomu. Cały czas czarował wszystkich obserwatorów swoją bajeczną techniką i szkoda, że jego wspaniała przygoda z Manchesterem City pomału dobiega końca.

Jednakże to, że David Silva ma już swoje lata i przymierza się do odejścia z klubu, wcale nie znaczy, że teraz będzie grał jedynie ogony. Pep Guardiola wciąż w pełni ufa Hiszpanowi i daje mu szanse do gry, mimo że ma w kim wybierać, jeśli chodzi o zawodników ofensywnych. Silva odpłaca się za zaufanie takimi występami jak w niedzielę na stadionie Bournemouth. Kapitan Manchesteru City pokazuje, że wciąż jest w najwyższej dyspozycji i wczoraj znów czarował. Zaliczył dwie asysty i był głównodowodzącym „Obywateli”, którzy odkuli się po stracie punktów ze Spurs i awansowali na pozycję wicelidera.

Okienko transferowe w Crystal Palace nie wyglądało najlepiej. Pieniądze za Aarona Wan-Bissakę nie zostały należycie wydane. Do tego doszła cała ta telenowela z Wilfriedem Zahą w roli głównej. Wszystko to spowodowało, że „Orły” stały się jednym z głównych kandydatów do spadku z ligi. Kto w tej sytuacji może być nadzieją Palace na lepsze jutro? Roy Hodgson!

Były selekcjoner reprezentacji Anglii nigdy nie ukrywał, że Crystal Palace to klub bliski jego sercu. Hodgson z niejednego pieca jadł chleb, ale w jego przypadku idealnie sprawdza się powiedzenie, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Anglik czuje się świetnie na Selhurst Park, kibice go kochają.

Anglik nie jest oczywiście menedżerem, który gwarantuje, że jego drużyny będą grały pięknie dla oka, ale w Palace nikt od niego tego nie wymaga. W poprzednim sezonie „Orły” nie musiały się specjalnie martwić o utrzymanie. Dla fanów to już powód do radości.

W trzeciej kolejce szczwany lis Hodgson przechytrzył dużo mniej doświadczonego menedżera, jakim jest Ole Gunnar Solskjaer. Oczywiście gdyby „Czerwone Diabły” wykorzystały rzut karny i w ogóle gdyby były bardziej skuteczne, to pewnie sięgnęłyby po trzy punkty. Jednak Palace należy się szacunek za odważną postawę na Old Trafford.

Podopieczni Hodgsona nie przestraszyli się 20-krotnego mistrza Anglii i nie skupiali się wyłącznie na uprzykrzaniu życia rywalom. Tego gospodarze się nie spodziewali. Właśnie w takich chwilach wychodzi kunszt trenerski Roya Hodgsona. Nawet po stracie gola w końcówce meczu gracze Palace nie stracili rezonu i to oni strzelili zwycięską bramkę w doliczonym czasie gry. Hodgson po Euro 2016 został okrzyknięty nieudacznikiem, ale pracą w klubie z Selhurst Park skutecznie zamyka usta swoim krytykom.

Liverpool nie zwalnia tempa. Fanów „The Reds” mogła martwić postawa zespołu w presezonie, ale znowu potwierdziło się, że sparingi nijak mają się do meczów o stawkę. Liverpool zdążył już zdobyć w tym sezonie Superpuchar Europy, dzięki czemu został najbardziej utytułowanym angielskim klubem, oraz perfekcyjnie wystartować w lidze. Perfekcyjnie, jeśli chodzi o wyniki. Gra w meczach z Norwich i Southampton momentami była nieciekawa.

Co innego, jeśli chodzi o hitowe starcie z Arsenalem. Liverpoolczyków co prawda trochę postraszył w pierwszej połowie Nicolas Pepe, ale „The Reds” mieli to spotkanie pod kontrolą i spisali się bardzo dobrze. To już był ten Liverpool, który tak nas zachwycał w poprzednim sezonie, choć oczywiście pewne rezerwy jeszcze są.

Dla Liverpoolu niezwykle cennym faktem jest to, że już na starcie sezonu znaleźli się na pole position w wyścigu z Manchesterem City. Jeśli chodzi o walkę o tytuł, to ten sezon najprawdopodobniej również będzie wyścigiem dwóch koni, tak jak to miało miejsce w ubiegłych rozgrywkach, więc każdy punkt jest na wagę złota. „The Reds” na razie są nieomylni w lidze i jedyne, czym mogą się martwić, to gra defensywna. Liverpool nie ma na razie ani jednego czystego konta, choć to powinno się zmienić, kiedy między słupki wróci Alisson.

Fakty są jednak takie, że „The Reds” ciągle są dobrze funkcjonującą maszyną, mimo że latem nie było żadnych poważnych wzmocnień. Szczególnie dobrze zagrał Mohamed Salah, z którym kompletnie nie radził sobie David Luiz. Brazylijski obrońca „The Gunners” był tak bezradny w starciach z Egipcjaninem, że w pewnym momencie można było odnieść wrażenie, że na boisku nie znajduje się Luiz, tylko Mustafi w peruce.

Frajerzy

Skoro mowa o Davidzie Luizie, to zatrzymajmy się na moment przy Brazylijczyku, ponieważ to zdecydowanie nie była jego kolejka. Luiz był bohaterem jednego z najbardziej zaskakujących transferów lata. Opuścił Chelsea na rzecz lokalnego rywala – Arsenalu. Wydawało się, że „The Blues”, którzy mają zakaz transferowy, zrobią wszystko, żeby (poza Hazardem) zatrzymać wszystkie największe gwiazdy w klubie, skoro nie będą mogli ściągnąć nikogo w ich miejsce. Tymczasem mówi się, że decyzja o sprzedaży Luiza została podjęta przez Lamparda.

Brazylijczyk trafił do Arsenalu, który środkowych obrońców potrzebował jak tlenu. Kibice „Kanonierów” mieli po dziurki w nosie oglądania nieudolnych interwencji Mustafiego, którego Arsenal najchętniej by już wypchnął z klubu, gdyby nie fakt, iż nikt nie chce go kupić. Jeśli podopieczni Unaia Emery’ego mają zakończyć ligę w pierwszej czwórce, to konieczna jest stabilizacja w defensywie.

Jednakże do tej pory David Luiz jej nie zapewnia. Oczywiście to dopiero początek jego przygody z „Kanonierami”, ale widać, że jeszcze trochę pracy czeka Emery’ego, żeby to wszystko poukładać w tyłach. Rywalizację z Salahem Luiz przegrał z kretesem, a i z Burnley nie rozegrał jakiegoś wybitnego meczu. Fani Arsenalu mają nadzieję, że w jego przypadku to tylko złe miłego początki.

Mauricio Pochettino przeżywa obecnie trudne chwile. Argentyńczyk zachodzi w głowę, co zrobić, żeby jego drużyna zaczęła się lepiej prezentować. Nie chodzi bowiem o jeden nieudany mecz. Spurs od początku sezonu nie zachwycają swoją dyspozycją. Niewykluczone, że Pochettino źle ich przygotował na start sezonu.

Fakty są jednak takie, że po wymęczonym zwycięstwie u siebie nad Aston Villą przyszedł mecz, w którym Tottenham zagrał bardzo źle, a dobry był tylko wynik. Remis 2:2 na Etihad Stadium wygląda nieźle, kiedy się spojrzy na sam wynik. W rzeczywistości Tottenham był tłamszony niemal przez cały czas przez gospodarzy. Od takiej drużyny jak Spurs trzeba wymagać więcej niż rozpaczliwej obrony Częstochowy. „Koguty” to nie jest Sheffield United, z całym szacunkiem dla beniaminka Premier League.

Te dwa mecze to był sygnał, że Tottenham nie jest jeszcze w optymalnej formie, ale mimo to mało kto spodziewał się tego, co wczoraj wydarzyło się w północnym Londynie. Na stadion Spurs przyjechało Newcastle, które do tej pory miało na koncie dwie porażki i przez wielu podopieczni Steve’a Bruce’a zostali już spisani na straty w kontekście walki o utrzymanie. Tymczasem rozegrali niezłe spotkanie i wywalczyli trzy punkty.

A Tottenham? Miał zdecydowaną przewagę w posiadaniu piłki, ale niewiele z tego wynikało. Gospodarze zagrywali piłkę głównie w poprzek boiska. Nie rzucili się na rywala, bo mimo szczerych chęci brakowało im pomysłu, jak dobrać się do zespołu gości, a za to trzeba winić Pochettino. „Koguty” oddały w tym meczu tylko dwa celne strzały. Pokazały zdecydowanie za mało, grając w ten sposób, nie pokonają nawet Newcastle.

Angielski rodzynek

Po zakazie transferowym nałożonym na Chelsea „The Blues” zostali niejako zmuszeni do odważniejszego postawienia na młodych piłkarzy. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że klub ze Stamford Bridge ma w swoich szeregach wiele utalentowanej młodzieży. Frank Lampard ma zamiar dać im spory kredyt zaufania, a jego największym uznaniem cieszą się Mason Mount i Tammy Abraham.

Teraz jednak skupię się na tym drugim. Młody Anglik mógł się podłamać po niewykorzystanym decydującym rzucie karnym w serii „jedenastek” przeciwko Liverpoolowi. Jego pomyłka spowodowała, że Superpuchar Europy trafił w ręce Liverpoolu. Jednakże gdyby nie Abraham, to do tej serii rzutów karnych w ogóle by nie doszło. To po faulu na nim (wątpliwym, ale jednak) został podyktowany rzut karny, którego na gola zamienił Jorginho, czym doprowadził do wyrównania.

Frank Lampard nie pozwolił Abrahamowi zbyt długo rozpamiętywać tamtej zmarnowanej „jedenastki” przeciwko „The Reds”. Okazał mu wielkie wsparcie, starał się jak mógł podbudować tego młodego zawodnika. Zresztą sam fakt, że Abraham strzelał jako piąty „jedenastkę”, oznacza, że Lampard wierzy w niego.

Tammy odwdzięczył się swojemu menedżerowi w ostatniej kolejce, kiedy ustrzelił dublet przeciwko Norwich City. Anglik rozegrał kapitalne zawody i to nie tylko dlatego, że był skuteczny pod bramką rywala. To był niemal perfekcyjny występ, który na pewno doda mu dużo pewności siebie. Abraham pod skrzydłami Lamparda może wyrosnąć na fantastycznego napastnika.

Podsumowanie

     Pakerzy:

  • David Silva
  • Roy Hodgson
  • Liverpool FC

     Frajerzy:

  • David Luiz
  • Mauricio Pochettino
  • Tottenham Hotspur

Angielski rodzynek:

  • Tammy Abraham
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze