Pakerzy i frajerzy po 29. kolejce Premier League


Manchester jest czerwony, uczeń pokonuje mistrza, a spadek coraz mocniej zagląda w oczy fanów Aston Villi

10 marca 2020 Pakerzy i frajerzy po 29. kolejce Premier League

Podsumowania 29. kolejki Premier League nie można rozpocząć inaczej niż od stwierdzenia: Manchester jest czerwony. To bowiem efektowne zwycięstwo ekipy Ole Gunnara Solskjaera było na Wyspach punktem kulminacyjnym minionej serii gier. Oprócz tego warto jednak się pochylić m.in. nad efektowną wygraną Chelsea nad Evertonem czy fatalną dyspozycją Aston Villi. Zapraszamy na kolejną już edycję naszej serii "Pakerzy i frajerzy".


Udostępnij na Udostępnij na

Miniony weekend nie przyniósł nam najbardziej zaciętych spotkań w historii angielskiego futbolu. Na dziesięć rozegranych pojedynków zaledwie w dwóch przypadkach oba grające zespoły zdobyły co najmniej po jednej bramce. Poza nimi 29. kolejka Premier League stała raczej pod znakiem sztuki pogromów, których głównymi aktorami byli Chelsea i Leicester City.

Liverpool na moment ugasił pożar w stajni Juergena Kloppa, bowiem jego drużyna pokonała Bournemouth 2:1 po golach Mane i Mohameda Salaha. Styl ekipy z Anfield pozostawiał jednak sporo do życzenia, a tylko fenomenalne wybicie piłki z linii bramkowej przez Jamesa Milnera uchroniło gospodarzy od straty drugiego gola. Co jednak najważniejsze, to trzy zdobyte punkty, które coraz bardziej przybliżają „The Reds” do historycznego, pierwszego mistrzostwa Anglii. Liverpool potrzebuje do tego już tylko sześciu punktów w dziewięciu pozostałych kolejkach.

Z kolei dzięki wygranej z Newcastle Arsenal Mikela Artety kontynuuje swoją świetną passę. Trzecie zwycięstwo z rzędu oznacza, iż na przestrzeni ostatnich dziesięciu ligowych spotkań tylko Liverpool i Manchester City zgromadzili więcej punktów niż ekipa „Kanonierów”.

Zupełnie inne nastroje panują w biało-błękitnej części północnego Londynu, gdzie Tottenham Jose Mourinho ponownie stracił punkty. Tym razem na drodze Portugalczyka stanął Sean Dyche i jego Burnley, którym udało się wywalczyć cenny remis 1:1. Europejskie puchary oddalają się od „Kogutów” coraz bardziej.

Pakerzy

29. kolejka Premier League przyniosła nam naprawdę wielu kandydatów do miana pakera kolejki. Ostatecznie jednak nasz wybór padł na Aarona Wan-Bissakę. Anglik całkowicie zneutralizował zagrożenie ze strony Raheema Sterlinga, a także dodał coś od siebie w ofensywie. Nic więc dziwnego, że pomeczowe statystyki wskazały właśnie jego jako gracza z największą liczbą udanych odbiorów (6/6) czy wygranych pojedynków (3/3).

Jamie Carragher po tym spotkaniu nazwał Wan-Bissakę najlepszym obrońcą na świecie w pojedynkach jeden na jednego. I wypada się z ekspertem Sky Sports zgodzić. Po mieszanych występach na przestrzeni ostatnich miesięcy Anglik odzyskał wreszcie najlepszą formę z czasów gry w Crystal Palace i jest ostoją defensywy w nowym klubie. 55 mln euro zapłacone za tego zawodnika wydaje się coraz lepszym biznesem ze strony Manchesteru United.

Pakerem kolejki w kategorii „drużyna” zostaje oczywiście Manchester United. Zespół Ole Gunnara Solskjaera rozegrał prawdopodobnie najlepsze spotkanie od momentu mianowania Norwega stałym menedżerem „Czerwonych Diabłów”. United na tle Manchesteru City było drużyną lepszą, bardziej intensywną i przede wszystkim bardziej zmotywowaną. Gospodarze z Old Trafford wydawali się walczyć o każdą stykową piłkę i o każdy metr boiska.

Dlatego też warto pochwalić całą drużynę „Czerwonych Diabłów”, która tworzy kolektyw. Kolejny świetny występ zaliczył Bruno Fernandes, który od momentu przybycia całkowicie odmienił grę Manchesteru United. Asysta przy bramce na 1:0 była naprawdę przedniej urody. Doskonałą formę w ostatnich tygodniach podtrzymał Fred, który rządził i dzielił w środku pola. Wisienką na torcie w tym meczu była bramka Scotta McTominaya, który w doliczonym czasie gry pokonał Edersona strzałem z dystansu.

Dzięki temu zwycięstwu Ole Gunnar Solskjaer może mówić o najlepszej sytuacji od wielu tygodni. Jego zespół pozostaje niepokonany już od dziesięciu spotkań we wszystkich rozgrywkach. Po raz pierwszy od dekady jego klubowi udało się wygrać oba derbowe starcia z „The Citizens”, a pościg za czwartą Chelsea trwa w najlepsze. Czyżby sezon Manchesteru United wcale nie miałby jeszcze zostać spisany na straty?

Menedżerem kolejki postanowiliśmy uznać Franka Lamparda. Jego Chelsea w efektownym stylu pokonała Everton 4:0, a uczeń pobił mistrza. Anglik w samych superlatywach wypowiadał się o Carlo Ancelottim, mówiąc, że „uwielbiał z nim współpracować”. Teraz stanęli po przeciwnych stronach barykady, ale w meczu zupełnie nie widać było różnicy doświadczenia.

61% posiadania piłki i aż 17-3 w sytuacjach bramkowych. Chelsea nie dała „The Toffees” żadnych szans w tym spotkaniu, nie grając przecież wcale podstawowym składem. W tym meczu mogliśmy po raz kolejny zauważyć najpoważniejszą zaletę Franka Lamparda – oko do młodzieży. Chodzi nam szczególnie o Billy’ego Gilmoura, który podbił serca fanów Chelsea pod nieobecność Jorginho. Ten zaledwie 18-letni Szkot już w kolejnym meczu pokazał się z doskonałej strony, a Lampardowi należą się duże brawa za odwagę i intuicję.

Frajerzy

Miniona kolejka stała pod znakiem fatalnych błędów bramkarzy. Chociaż Pepe Reina zachował się katastrofalnie we wczorajszym meczu Aston Villi z Leicester, to jednak frajerem kolejki postanowiliśmy wybrać Edersona. Brazylijczyk trzykrotnie pomylił się w trakcie derbów Manchesteru, z czego dwukrotnie „Czerwone Diabły” skorzystały. Najpierw Ederson przepuścił pod rękawicami strzał Martiala, później jego złe przyjęcie piłki nieomal skończyło się golem samobójczym, by na koniec spotkania sprezentował gola McTominayowi.

Tym samym krytycy Brazylijczyka mają dodatkowe pole do popisu. Ederson od dłuższego czasu jest krytykowany za swoją niefrasobliwość na linii bramkowej. Chociaż jego umiejętności rozegrania piłki stoją na najwyższym poziomie, to jednak nie daje pewności w podstawowym zadaniu bramkarskiego rzemiosła – w bronieniu strzałów. Bramkarz Manchesteru City często generuje niepotrzebne zamieszanie we własnym polu karnym i to derbowe starcie było tylko kolejną tego odsłoną. Jeśli Manchester City chce zajść daleko w obecnej edycji Ligi Mistrzów, to ostatni dzwonek, by wyeliminować podobne błędy.

Poniedziałkowe starcie Leicester z Aston Villą mogło nam co nieco wyjaśnić w kontekście faworyta do spadku z ligi. Trudno sobie bowiem wyobrazić, by tak grająca Aston Villa miała utrzymać się w Premier League. Ekipa z Birmingham dostała od „Lisów” cztery gole, które najczęściej wynikały z fatalnej defensywy. Wspomniany już Pepe Reina zaliczył kuriozalne, puste wyjście na trzydziesty metr od bramki, co skończyło się trafieniem Harveya Barnesa.

Po wydaniu grubo ponad 100 milionów funtów w letnim okienku transferowym Aston Villa traci punkty do bezpiecznego miejsca w tabeli. Pozycja Deana Smitha wydaje się coraz mocniej zagrożona i kto wie, czy w kolejnym meczu „The Villans” z Chelsea drużyny tej nie poprowadzi… John Terry.

Czyżby Jose Mourinho uruchomił syndrom trzeciego sezonu już na początku swojej pracy w Tottenhamie? Z pewnością nie tak fani Tottenhamu wyobrażali sobie formę swojej drużyny po zatrudnieniu Portugalczyka. „Koguty” zaliczają już trzecie kolejne spotkanie w lidze bez zwycięstwa i do czwartej Chelsea tracą już siedem punktów. Co jednak gorsze od wyników to atmosfera, która wydaje się panować w szatni zespołu.

Mourinho coraz częściej ucieka się bowiem do starych zagrań – zrzucania winy na kontuzje oraz wbijania szpileczek swoim zawodnikom. Ostatnio oberwało się Tanguyowi Ndombele, o którym Portugalczyk publicznie powiedział, że „nie może mu dawać więcej szans”. Co prawda przed Mourinho ciągle jeszcze jest szansa na odkupienie win w rewanżowym starciu Ligi Mistrzów przeciwko RB Lipsk. Chyba jednak nawet już najbardziej zagorzali sympatycy „The Special One” dostrzegają, że utytułowany trener nie jest już wcale taki special.

Angielski rodzynek

Wracamy na King Power Stadium, albowiem naszym rodzynkiem w 29. serii gier zostaje Harvey Barnes. Anglik rozegrał fantastyczne spotkanie przeciwko Aston Villi, zdobywając dwie bramki. To był jego pierwszy dublet w najwyższej angielskiej klasie rozgrywkowej i łącznie dwunasty udział przy bramce „Lisów” w tym sezonie. Nic więc dziwnego, że coraz częściej na Wyspach debatuje się o ewentualnym powołaniu tego gracza na Euro 2020. Obdarzony świetną techniką i przeglądem pola Barnes powoli wyrasta na jednego z najlepiej zapowiadających się graczy w Premier League.

Podsumowanie

Pakerzy:

  • Aaron Wan-Bissaka

  • Manchester United

  • Frank Lampard

Frajerzy:

  • Ederson

  • Aston Villa

  • Jose Mourinho

Angielski rodzynek

  • Harvey Barnes

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze