Opowieść wigilijna


3 czerwca 2013 Opowieść wigilijna

Zima 1914 roku była jedną z najtrudniejszych i najbardziej brutalnych zim w historii nowożytnej ludzkości. I wojna światowa trwała w najlepsze, a na ziemi belgijskiej walczyły między sobą regimenty wojsk brytyjskich oraz niemieckich. 24 grudnia zdarzyła się jednak rzecz bezprecedensowa – żołnierze, zmęczeni dotychczasową walką, śmiercią przyjaciół oraz zabijaniem wrogów, zaprzestali rzezi i… zaczęli śpiewać kolędy. Nastrój świąteczny udzielił się obu stronom, a na znak krótkiego rozejmu urządzono wspólne biesiadowanie oraz… rozegrano być może najdziwniejszy mecz w historii piłki nożnej.


Udostępnij na Udostępnij na

Działo się to wszystko w okolicach Ypres – tego samego Ypres, które przeszło do historii za sprawą czterech niesławnych bitew, które pochłonęły setki tysięcy istnień ludzkich. To tutaj po raz pierwszy użyto chloru, a później gazu musztardowego – zwanego od miejsca walk iperytem – broni chemicznej działającej zabójczo skutecznie. I wojna światowa miała być zwycięstwem myśli technicznej nad bezduszną walką wręcz, ale stało się dokładnie odwrotnie. Konflikt rozpoczęty w 1914 roku przez zabicie arcyksięcia Ferdynanda okazał się pierwszą w historii udoskonaloną mechanicznie masową rzezią, a ludzie ginęli niczym pionki strącane bezdusznie z szachownicy. Niemcy zakładali błyskawiczne zdobycie Francji – tzw. Plan Schlieffena. Spalił on jednak na panewce, a wojna była długa i wyjątkowo krwawa.

xmas truce
xmas truce (fot. oldhickorysweblog.blogspot.com)

Ypres znajduje się we Flandrii, która stała się strategicznym miejscem frontu zachodniego, to tam spotkały się obie strony konfliktu podczas pierwszej wielkiej ofensywy. Masowo wykopywane bunkry oraz okopy stanowiły pole walki, gdzie ścierały się między sobą siły brytyjskie – zrzeszające w swoich szeregach głównie Szkotów – oraz niemieckie. Swoje akcenty miały jednak na tym odcinku walk także inne nacje, jak chociażby Anglicy, Belgowie, Francuzi, a nawet Hindusi. Jak zatem doszło do tego niezwykłego wydarzenia, które chociaż na moment pokazało, że nawet na bezdusznej wojnie jest miejsce na pierwiastek człowieczeństwa?

Oczywiście wszyscy – lepiej lub gorzej – znamy tło historyczne tamtych czasów i doskonale wiemy, że agresorem w obu wojnach światowych byli Niemcy. Tym bardziej zaskakujący wydaje się fakt, że to właśnie nasi zachodni sąsiedzi byli katalizatorem rozejmu bożonarodzeniowego. To Niemcy właśnie zaczęli pierwsi śpiewać „Stille Nacht, heilige Nacht” – czyli oczywiście „Cichą noc, świętą noc”. Towarzyszyło temu wbijanie karabinów w ziemię i zawieszanie na nich światełek, imitujące świąteczne choinki. Tam, gdzie się dało, używano prawdziwych drzewek. Ku aplauzie brytyjskich żołnierzy stukających karabinami o puszki, Niemcy śpiewali dalej. Brytyjczycy nie chcieli być gorsi i dołączyli do swoich rywali w wokalnych popisach. Jako pierwsi zaczęli nucić walijscy fizylierzy. Niemcy, wyraźnie szczęśliwi, że ich śmiertelni wrogowie podzielają ich uczucia, zaczęli śpiewać brytyjskie melodie.

Tzw. Strefa Niczyja, powszechnie znana jako „No Man’s Land”, na ten jeden magiczny wieczór stała się miejscem wszystkich ludzi, zmęczonych wojną i jej bezsensownością. Miejscem nie żołnierzy – ale właśnie żywych jednostek ludzkich, mających dość zabijania, a tęskniących za prostym życiem, za prozaiczną, radosną celebracją świąt Bożego Narodzenia. Wydarzenia te ukazały obu stronom ludzką twarz ich przeciwników. Niemcy dotąd postrzegani byli jako teutońscy barbarzyńcy, wyznawcy germańskiego boga Wotana, prący bezlitośnie naprzód w imię budowy nowego cesarstwa. Anglików i Francuzów kojarzono wyłącznie jako materialistów, imperialistów marzących o bogactwie, bez ideałów. Wydarzenia 24 grudnia 1914 roku przypomniały wszystkim, iż są przede wszystkim ludźmi. Wojenni antagoniści, złączeni dotychczas w swoistym tańcu śmierci, zaczęli padać sobie w ramiona, stęsknieni za zwykłymi ludzkimi odruchami.

Polub Bloody Football! na Facebooku

Football Truce
Football Truce (fot. blmablog.com)

Mimo iż walczyli po przeciwnych stronach barykady, byli tylko ludźmi, chociaż wojującymi dla polityków, kanclerzy, królowych czy marszałków. Niemcy w geście przyjaźni ofiarowali Brytyjczykom beczkę piwa, a ci odwzajemnili się puddingiem ze śliwkami. Oczywiście – przy tego typu relacjach trzeba brać małą poprawkę, ponieważ są to jedynie opowieści przekazywane z ust do ust bądź upamiętnione w listach, dlatego parę faktów mogło wyglądać inaczej. Pewne jest to, że rozejm trwał także przez pierwszy dzień świąt oraz część drugiego – tzw. Boxing Day – a na niektórych odcinkach frontu aż do Nowego Roku. W tym momencie zaczynamy natrafiać już jednak na nieścisłości. Niektóre źródła podają, iż powrót do działań wojennych nastąpił niespodziewanym atakiem na nieprzygotowanych Niemców, a inne – że na wcześniej umówiony znak. Skupmy się jednak na najbardziej nieoczekiwanym zdarzeniu tamtych świąt, a zarazem na soli tego artykułu.

Celebracja Bożego Narodzenia oraz wzajemne poznawanie wroga trwało w najlepsze, kiedy ktoś z obozu brytyjskiego – lub niemieckiego, jak podają inne źródła – niespodziewanie kopnął w stronę „Ziemi Niczyjej” futbolówkę. Żołnierze spontanicznie zaczęli ją kopać i postanowiono rozegrać prawdziwy mecz. Brytyjczycy – a właściwie Anglicy – jak wiadomo, byli ojcami futbolu, którzy wymyślili oraz zunifikowali zasady tej pięknej, a zarazem prostej gry. Niemcy także mieli swoich piłkarzy, a do głosu mieli dojść już na mundialu w roku 1954 roku, kiedy sensacyjnie zakończą panowanie genialnej „Złotej Jedenastki” Węgrów z Ferencem Puskaksem i Sandorem Kocsisem na czele. Przedstawiciele armii niemieckiej według relacji świadków wygrali 3:2, ale w tej kwestii także mamy sporo nieścisłości.

Po pierwsze, nie wiadomo, ile spotkań piłkarskich się odbyło, wymienia się bowiem przynajmniej dwa i – co najdziwniejsze – oba zakończone wynikiem 3:2 dla Niemców. Możemy więc śmiało przypuszczać, iż opisywano po prostu ten sam mecz. Nie do końca wiadomo także, czym grano – tutaj wersji jest kilka, a spektrum możliwości niezwykle szerokie: od pośpiesznie zrobionych szmacianek aż po profesjonalną jak na owe czasy futbolówkę. Ten niezwykły mecz przeszedł do historii, ale najlepiej będzie, jak oddamy głos świadkowi tamtych wydarzeń. Ernie Williams, emerytowany żołnierz, wyznał w 1983 roku w wywiadzie dla UK TV, że grał w tym pamiętnym meczu:

war game
war game (fot. free-project.eu)

Piłka pojawiła się nagle, nie wiadomo skąd, ale raczej z ich strony – raczej nie z naszej. Zrobili prowizoryczne bramki i jeden z nich wszedł pomiędzy słupki, ale była to jedynie rozgrzewka i strzały oddawane na „bramkę”. Było nas bardzo wielu, może i ponad stu. Miałem piłkę przy nodze, wtedy w wieku 19 lat, znakomicie dryblowałem. Każdy cieszył się tą chwilą, nie było niezdrowych emocji pomiędzy nami. Nie było wyniku, sędziego, liczenia upływającego czasu. To była po prostu kopanina – nie futbol, jaki znamy ze stadionów czy z telewizji. Buty, które nosiliśmy, były zagrożeniem na „boisku”. Były wielkie, ciężkie, a piłka wykonana ze skóry szybko nasiąknęła wodą i stała się ciężka.

Williams stacjonował w Wulverghem, na północy Ploegsteert, w Belgii, nie mógł zatem grać akurat w tym pamiętnym meczu, ale bliższe prawdy jest raczej to, że rozegrano kilka, a może i kilkanaście różnych meczów, które połączyły najgorszych wrogów w pozytywnej tym razem walce, bez karabinów, bez amunicji, ale mimo wszystko ze strzałami – tymi futbolowymi, oczywiście. Sławetny pojedynek, ten z wynikiem 3:2, prawdopodobnie się odbył, a jako dowód – chociaż nie do końca satysfakcjonujący – możemy uznać list zamieszczony w „The Times” 1 stycznia 1915 roku. Anonimowy major pisał m.in.: – Regiment rozegrał z Saksonami mecz, którzy ograli ich 3:2…

Wszystko to jednak schodzi na drugi plan, nieważne bowiem, ile było meczów i jaki był wynik. Liczy się to, że ludzie zamienieni w maszyny do zabijania potrafili odnaleźć w sobie resztki człowieczeństwa, bratając się przez owe krótkie chwile z wrogiem, którego przecież w następnych dniach zabijali. Frank Naden, świadek tamtych wydarzeń, przyznał: – Świętowaliśmy razem, graliśmy m.in. w piłkę… Niemcy opowiadali nam, jak bardzo zmęczeni są tą wojną i jak bardzo chcieliby, aby już się skończyła… Następnego dnia dostaliśmy odgórny rozkaz, aby zaprzestać bratania się z nimi, ale nie otworzyliśmy ognia przez cały dzień… Oni także…

Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. I wojna światowa pochłonęła ogrom istnień ludzkich, w imię chorych ambicji ludzi dzielących jak zwykle świat na mapie, w zaciszu domowego kominka, z dala od krwi i rozkładających się ciał. W tytule artykułu specjalnie nawiązałem do „Opowieści wigilijnej”, kultowego opowiadania Karola Dickensa, traktującego o duchowej przemianie głównego bohatera i dziwach dziejących się podczas tego niezwykłego dnia. Nie było jednak i być może nie będzie już nigdy większego cudu niż ten, który wydarzył się w mroźną grudniową noc w okolicach Ypres. Mówi się, że futbol to wojna. Tamtego wieczoru futbol był życiem.

Artykuł ukazał się także na Bloody Football! Blog

Komentarze
Michał Żuk (gość) - 11 lat temu

Sezon ogórkowy uważam za rozpoczęty! :D W takim
razie zapraszam do mnie:
www.OknoTransferowe.blogspot.com :)

Odpowiedz
~mundry (gość) - 11 lat temu

ten blog se wsadz w d.u.p.eee

Odpowiedz
~Juventini (gość) - 11 lat temu

Świetny artykuł. Trzeba ukazywać historie piłki i
opowiadać takie historię, bo futbol jednoczy ludzi.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze