W naszym cyklu o wschodzących gwiazdach raczej rzadko odwiedzamy Azję. Kiedy mówimy o młodych talentach, zwykle mamy na myśli Afrykę lub Amerykę Południową. Tym razem przyjrzymy się jednak zawodnikowi z Kraju Kwitnącej Wiśni, który dopiero w tym roku stał się pełnoletni. Dzisiejszy bohater jest na tyle łakomym kąskiem, że znaleźli się już europejscy giganci gotowi ściągnąć go do siebie w momencie skończenia przez niego 18 lat. Młody „samuraj” na razie wybrał jednak inną drogę. Przed państwem japoński zew przyszłości, wychowanek Cerezo Osaka – Jun Nishikawa.
Jun Nishikawa urodził się 21 lutego 2002 roku w Kawasaki w prefekturze Kanagawa. Mierzy 180 cm, jego wiodącą nogą jest lewa i jest typową „dyszką”, choć zdarzyło się, że wystawiano go w ataku. Klub Nishikawy, Cerezo, jest jednym z najbardziej zasłużonych w Japonii. Czterokrotnie zdobywał mistrzostwo kraju (w latach 1971-1980 w erze Japan Soccer League, kiedy liga nie była jeszcze w pełni profesjonalna). Od momentu powstania całkowicie zawodowej J-League Cerezo dwukrotnie stawało na najniższym stopniu podium (2010 i 2017). W sezonie 2017 Cerezo ugrało też pucharowy dublet, zdobywając puchar ligi oraz Puchar Cesarza. Nishikawa w pierwszej drużynie ekipy „Sakura” zbiera dopiero pierwsze szlify, ale wiele wskazuje na to, że niedługo może swoją ojczyznę opuścić.
Pierwszy gol już za nim
Wyróżniający się w drużynach juniorskich nastolatek zadebiutował w dorosłej drużynie 13 marca 2019, a więc kilka tygodni po swoich siedemnastych urodzinach. Nishikawa wszedł na 34 minuty meczu pucharu ligi japońskiej przeciw Visselowi Kobe. W tej samej edycji rozgrywek zagrał jeszcze 23 minuty w spotkaniu z Nagoyą. W J-League w barwach „Sakury” pojawił się dotąd trzykrotnie – raz w sezonie 2019 i dwukrotnie w obecnym, 2020. Obecne rozgrywki to jeszcze jeden występ w pucharze ligi. Kilka razy Jun znalazł się też w kadrze meczowej, nie wchodząc na boisko.
Liczby niby nie robią wrażenia, ale należy pamiętać, że Jun ma ledwie 18 lat. I pomimo młodego wieku zrobił już na boisku kilka imponujących rzeczy, o których za chwilę opowiemy. Zanim jednak do tego przejdziemy, warto podkreślić, że Nishikawa ma za sobą już premierowe trafienie w J-League. 11 dni temu wszedł na ostatnie 8 minut wyjazdowej potyczki z Kashiwa Reysol i strzelił na 3:0. Wejście i gol od 3:44.
Cerezo zajmuje pozycję wicelidera (7 pkt straty do Kawasaki Frontale) i można spodziewać się, że młody Japończyk będzie dostawał od swojego trenera coraz więcej szans. Trenera zresztą ma nie byle jakiego – drużynę z Osaki już drugi sezon prowadzi bowiem Miguel Ángel Lotina, były szkoleniowiec m.in. Deportivo, Realu Sociedad czy Celty Vigo.
W narodowych barwach jest jeszcze lepiej
Nishikawa błyszczy przede wszystkim w młodzieżowych drużynach Japonii. Na przełomie października i listopada 2019 w Brazylii odbyły się mistrzostwa świata U-17, o których bohaterach w cyklu ONBG już kilka razy pisaliśmy. Nie opuścił tego turnieju także Nishikawa. Cztery mecze, dwa pełne, dwa z ławki, dwa gole. Sympatyczne liczby. Japonia wyszła z grupy, z pierwszego miejsca, w dużej mierze dzięki trafieniom Nishikawy. W 1/8 finału uległa późniejszemu wicemistrzowi – Meksykowi. W spotkaniu grupowym z Holandią Nishikawa zorganizował sobie one-man show. Holendrzy dostali trójkę do zera, a Jun przy pierwszych dwóch golach asystował, a trzecim sam dobił faworytów.
Po drodze Japonia zremisowała 0:0 z USA, a w ostatnim meczu grupowym wygrała z Senegalem 1:0. Po golu Nishikawy, który dał Japonii zwycięstwo w grupie.
Być może najciekawszy w jego karierze reprezentacyjnej jest jednak fakt, że w 2019 roku zagrał w jeszcze jednym mundialu. Kilka miesięcy wcześniej to Polska organizowała młodzieżowe mistrzostwa świata, tym razem do lat 20. Nishikawa znalazł się w kadrze Japonii na ten turniej. Niewykluczone więc, że ktoś z Was widział go na żywo. Co najważniejsze, Nishikawa nie był statystą. Siedemnastolatek w drużynie do lat 20 zagrał w trzech z czterech meczów swojej drużyny. 25 minut z Ekwadorem, 85 z Włochami i 90 z Koreą Południową (spotkanie z Meksykiem przesiedział na ławce). To musi robić wrażenie. Japonia przez większość meczu 1/8 finału z Koreą była lepsza, momentami gniotąc rywala, ale i tak odpadła. Jedną z szans zmarnował właśnie Nishikawa.
W czym Nishikawa jest świetny, a w czym niekoniecznie
Przyjrzyjmy się teraz nieco bliżej umiejętnościom Nishikawy. Co robi najlepiej? Gdzie jest jeszcze miejsce do poprawy? Zacznijmy od rzeczy może mniej oczywistej, ale niezwykle ważnej dla ofensywnego pomocnika, a mianowicie od pressingu. Nishikawa, gdy to rywal ma piłkę, jest bardzo agresywny i zdecydowany. Świetnie było to widać choćby we wspomnianym spotkaniu z Koreą podczas polskiego mundialu U-20, kiedy podczas 90 minut spędzonych na boisku wykonał agresywny pressing aż 20 razy. Niemało. Nishikawa nie tylko nie jest leniwy podczas destrukcji, ale wykazuje rzadko spotykaną ochotę i dyscyplinę w naciskaniu przeciwnika.
Kiedy to Nishikawa jest pressowany, nie ma żadnego problemu z utrzymaniem się przy piłce. W meczach japońskich młodzieżówek większość akcji ofensywnych przechodzi przez niego i dzieje się tak nie bez powodu. Jun świetnie radzi sobie pod presją, nie ma problemów z przyjęciem i przeniesieniem ciężaru gry z dala od własnej bramki, nawet jeśli piłkę przejmuje tuż pod swoim polem karnym. Krótko trzyma piłkę przy nodze, potrafi dać kolegom czas na odpowiednie ustawienie w ataku, co stwarza multum opcji do rozegrania piłki.
Nishikawa ma również wymuskane ostatnie zagranie. Jeśli przeniesie ten talent do piłki seniorskiej, będzie królem asyst. Prostopadłe zagrania w jego wykonaniu muszą się podobać. Umiejętności kluczowe dla zawodnika ustawionego na „dziesiątce” nie są Japończykowi obce. Styl jego zagrań można porównać do tego, czym od lat cieszy nas Andrés Iniesta.
Jeśli chodzi o jego słabsze strony, to na pewno zbyt wielkie przywiązanie do futbolówki. Nishikawa ma w zwyczaju zbyt długie holowanie piłki i nieco za dużą wiarę w swój drybling. Wszyscy wiemy, że piłka jest zawsze szybsza od zawodnika, a Jun zdaje się czasami o tym zapominać. Jest to jednak nawyk, który na pewno da się wyeliminować i to właśnie on może być kluczowy przy jego dalszym rozwoju. Być może dopiero gdy trafi do Europy będzie zmuszony do szybszej gry i pokaże nam wtedy pełnię swoich nieprzeciętnych umiejętności.
Barcelona? Lipsk? Na razie jeszcze Osaka
Niecodzienne umiejętności Japończyka nie umknęły wielkim europejskim firmom, co absolutnie nie może dziwić. Na początku tego roku zainteresowanie Nishikawą miała przedstawiać przede wszystkim Barcelona, zasadzając się na osiemnaste urodziny pomocnika i możliwy letni transfer. Do Katalonii rok temu trafił Hiroki Abe, o trzy lata starszy od Nishikawy. Abe, reprezentujący wcześniej Kashimę Antlers, trafił do drużyny Barcelony B. Podczas jego obserwacji skautom z Camp Nou miał wpaść w oko także Nishikawa. W lutym Jun podpisał jednak trzyletni kontrakt z Cerezo (przepisy FIFA nie pozwalają na dłuższe umowy tak młodym zawodnikom) i dzisiaj za zatrudnienie go trzeba będzie wypłacić pokaźne sumy. Cerezo zabezpieczyło swój interes, a miało przed kim, bo macki po ich gracza wyciąga także RB Lipsk, Bayer Leverkusen czy AC Milan.
Nishikawa, jak sam mówi, na razie skupia się na grze dla Cerezo. Chce wywalczyć miejsce w pierwszej XI, choć otwarcie mówi też o swoich marzeniach związanych z grą w Europie. Trener Lotina miał przekonywać Barcelonę, że pozyskanie Nishikawy to świetny krok. Inna japońska perełka, Takefusa Kubo, wybrała rok temu największego rywala „Blaugrany”. Kubo rok spędził na wypożyczeniu w Mallorce, a od nowego sezonu zagra w Villarrealu, ale pewnie wkrótce wróci do Madrytu, bo w La Liga radzi sobie naprawdę dobrze. Działacze Barcelony nie chcą ponieść kolejnej porażki na japońskim rynku i z pewnością Nishikawy nie odpuszczą. Na dzisiaj mają jednak trochę większy problem. Żadnego problemu nie ma raczej sam Japończyk, liczący na kolejne występy dla swojego klubu. Najbliższa okazja już w niedzielę – Cerezo jedzie na wyjazdowy mecz z FC Jokohama, drużyną ze środka tabeli J-League. Przyjemnie byłoby zobaczyć w tym starciu Juna Nishikawę, bo jego gra naprawdę cieszy oko.