Pierwsze ofiary pandemii koronawirusa w PKO Ekstraklasie


Do wznowienia rozgrywek pozostały trzy tygodnie

9 maja 2020 Pierwsze ofiary pandemii koronawirusa w PKO Ekstraklasie
Piotr Matusewicz / PressFocus

Nie da się ukryć, że żyjemy w trudnych czasach. Pandemia koronawirusa zaskoczyła nas wszystkich i jeszcze dużo czasu zajmie oswojenie się z obecną sytuacją. Niestety ów trudny okres sprawił, że pewne rzeczy skończyły się przedwcześnie. Nawet w PKO Ekstraklasie. Mamy bowiem już pierwsze ofiary pandemii koronawirusa…


Udostępnij na Udostępnij na

Wielokrotnie na naszych łamach pisaliśmy już, iż stabilizacja jest rzadkim pojęciem w naszej rodzimej piłce. W ekstraklasie długofalowe działanie jest – poza małymi wyjątkami – bardzo rzadko spotykane. Takowe działanie miał prezentować Łódzki Klub Sportowy. Niestety, ale przygoda Kazimierza Moskala w Łodzi, choć nie trwała krótko, to zakończyła się zdecydowanie przedwcześnie. 

Niemałe zaskoczenie

Mało kto wierzy w to, że przyczyną zwolnienia Kazimierza Moskala były słabe wyniki. Sam szkoleniowiec wielokrotnie przyznawał, że jest chwalony przez swoich przełożonych za wykonywaną pracę. Bowiem choć wyniki były dalekie od zadowalających, to styl gry ŁKS-u mógł się podobać. Zresztą pisaliśmy o tym w październiku zeszłego roku. I nie dało się ukryć, że w Łodzi tworzą bardzo ciekawy projekt, który miał zaowocować dopiero za jakiś czas.

Kazimierz Moskal zakończył przygodę z ŁKS-em Łódź

Dla mnie to też zaskoczenie – mówił o swoim zwolnieniu Kazimierz Moskal na łamach Super Expressu. – Można powiedzieć, że jestem ofiarą COVID-19. Kto wie, jak to wszystko by się potoczyło, gdyby nie było zawieszenia rozgrywek. Skupialibyśmy się na kolejnych meczach, a tak mieliśmy widocznie za dużo wolnego czasu – tłumaczył. Jedną z plotek dotyczących zwolnienia Moskala z ŁKS-u był rzekomy konflikt z dyrektorem sportowym – Krzysztofem Przytułą. Jednakże w tym samym wywiadzie szkoleniowiec zdementował owe pogłoski.

Kto wie, jakby się potoczyły losy Kazimierza Moskala, gdyby nie pandemia koronawirusa. Jak już wspomniano, miał on być częścią projektu na lata, ale między innymi przez dziwny zbieg okoliczności musiał rozstać się z klubem, z którym zrobił awans do ekstraklasy. W trakcie obecnego sezonu niejednokrotnie można było spotkać się z głosami, jakoby nawet w przypadku powrotu na drugi poziom ligowy jego posada miała być bezpieczna. Niestety tak się nie stało. Czy trener może o sobie mówić jak o ofierze pandemii? W naszej opinii jak najbardziej…

Coś się zepsuło

Konflikty w naszym rodzimym futbolu to chleb powszedni. Waśnie i spory są normalną sprawą zwłaszcza w drużynie, w której po jakimś czasie coś się wypaliło. Wystarczą dwa, trzy nieudane mecze i już coś niedobrego wisi w powietrzu. Atmosfera w klubie staje się daleka od tej wymarzonej. A jak wiadomo – dobre stosunki w klubie to bardzo często połowa sukcesu.

Jednakże w obecnym sezonie w pewnym polskim klubie, przynajmniej do momentu przerwania rozgrywek, wszystko szło tak jak należy. Trzecie miejsce w tabeli, dziewięć punktów straty do lidera i co najważniejsze – sporo czasu, aby tę stratę odrobić. Mowa oczywiście o Cracovii, która wreszcie pod wodzą Michała Probierza wystartowała od samego początku. W poprzednich kampaniach ten start bywał nieco opóźniony i zdawało się, przynajmniej z początku, iż trzeba będzie walczyć co najwyżej o udane lądowanie awaryjne, czytaj utrzymanie się w elicie.

Teraz już start poszedł jak z płatka i nikt nie miał wątpliwości, że Cracovia jest jednym z kandydatów do zdobycia mistrzostwa. Co prawda ostatnie mecze przed przerwaniem rozgrywek nie napawały optymizmem, ale trudno mówić o tym, że projekt Michała Probierza się skończył. Zwłaszcza że wykonawców w owym projekcie szkoleniowiec „Pasów” ma całkiem dobrych. Albo miał, gdyż nie wiadomo, co przyniesie czas.

W ostatnich dniach głośno było o konflikcie Probierza z Januszem Golem – kapitanem drużyny, który według komunikatu klubu jako jedyny nie zgodził się na obniżkę pensji. Jaki był tego efekt? Między innymi odebranie piłkarzowi opaski kapitańskiej. Sam zawodnik bardzo szybko odniósł się do tych zarzutów, twierdząc, że to nieprawda, że podjął jakąkolwiek decyzję odnośnie do obniżki pensji. Janusz Filipiak – prezes klubu – broni szkoleniowca. – Jeśli chodzi o jego (Janusza Gola – przyp. red.) przyszłość w drużynie, decyduje trener, ale z tego, co widzę, nie jest on zadowolony z postawy zawodnika. Na pewno Janusz wciąż ma szansę zmienić swoje stanowisko – tłumaczył prezes w wywiadzie dla WP Sportowe Fakty.

Nie da się ukryć, że gdyby nie pandemia koronawirusa, to według wielu najlepszy ligowiec na polskich boiskach nadal grałby w Cracovii z opaską na ramieniu. Niestety konflikt spowodowany pewnym zamieszaniem związanym z obniżką pensji doprowadził do tego, że nie wiadomo, jak potoczą się losy jednego z najlepszych środkowych pomocników PKO Ekstraklasy.

***

Jedną z ofiar obecnej sytuacji może być również obecny szkoleniowiec Arki Gdynia, który na razie nie doczekał się debiutu w roli pierwszego trenera gdynian. Bowiem z nieoficjalnych informacji wynika, że Krzysztofa Sobieraja zastąpi w niedzielę Ireneusz Mamrot. Były szkoleniowiec Jagiellonii Białystok potwierdził już, że trwają rozmowy z klubem. – Potwierdzam, rozmowy z Arką Gdynia trwają, ale nie wszystko jest jeszcze ustalone, nic nie podpisałem. Do jutra powinno się jednak wszystko wyjaśnić – powiedział w rozmowie z Polskim Radiem sam zainteresowany.

Zmiana szkoleniowca ma oczywiście związek ze zmianą właściciela Arki Gdynia. W piątkowe popołudnie klub wydał komunikat, z którego wynika, iż Michał Kołakowski, syn znanego agenta piłkarskiego, Jarosława Kołakowskiego, nabył od Dominika Midaka większościowy pakiet akcji Arki Gdynia. Tym samym stał się nowym właścicielem gdyńskiego klubu.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze