Są tacy zawodnicy, na których zawsze można liczyć. Ich dobra forma nie jest żadną niespodzianką, a kolejny mecz to dla nich zwykły dzień w biurze. Chyba nikt w Poznaniu nie jest zdziwiony tym, że Jesper Karlstrom równie dobrze wyglądał na tle Villareal, jak i Bodo/Glimt, ani dziewięcioma bramkami Mikaela Ishaka w europejskich pucharach. Lech Poznań jednak swój niewątpliwy sukces w tym sezonie zawdzięcza zawodnikom, na których po prostu nie liczył, którzy mieli być ustawieni w dalszym szeregu, a mieli swoje momenty chwały.
Przy takiej liczbie spotkań, jakie rozegrał Lech Poznań, wiadome jest, że każdy swoją szansę dostał, nawet jeśli komuś nie szło, albo gdy ktoś był wygwizdywany przez trybuny na Bułgarskiej. John van den Brom czasami musiał podejmować nieoczywiste decyzje, które z perspektywy czasu wyszły na dobre. Obroniły się jego czasami niezrozumiałe i odważne wybory. Od tego jest trener, żeby widzieć więcej. Za to mu płacą. Holender jest również od tego, aby odbudować kogoś już w zasadzie skreślonego. Dać komuś drugie życie. To cechuje dobrych trenerów. Musimy przyznać, że John van den Brom świetnie wywiązał się z tych zadań.
Kolejny, na którym Lech Poznań zarobi
Być może wielu już zapomniało o nim ze względu na kontuzję, jakiej nabawił się w marcu, ale był to taki piłkarz, który, podczas gdy inni zawodzili, wszedł w trudnym momencie z buta do składu i zrobiło się o nim naprawdę głośno, nawet w kwestii ewentualnego powołania do kadry. Filip Szymczak to kolejny wychowanek akademii Lecha, który zrobi karierę, a jego wyjazd za granicę jest kwestią czasu. To John van den Brom dawał mu tyle szans, że w końcu doszło do tego, że z pozycji trzeciego napastnika awansował na gościa, bez którego ofensywa „Kolejorza” wygląda na bezzębną. Niespodziewanie stał się gościem, bez którego ciężko wyobrazić sobie pierwszą jedenastkę.
Dostawał szansę w najważniejszych spotkaniach, strzelał ważne bramki na koniec poprzedniej rundy. Gdyby nie jego bramka w Izraelu, czy trafienia pod koniec ubiegłego roku, to być może mówilibyśmy o zupełnie innym sezonie Lecha. Wielu od dawna uważało, że ma ogromny talent, ale to dzięki Johnowi van den Bromowi, który wierzył w niego i dawał mu szansę czy to na skrzydle, czy za plecami Ishaka, o Filipie Szymczaku zrobiło się bardzo głośno. Miejmy nadzieję, że od początku następnego sezonu będzie mógł dalej zachwycać nas swoją lekkością i luzem przy piłce. Ten sezon to zarazem przetarcie w piłkarskiej karierze, ale i wiele zebranego doświadczenia. W końcu nie każdy 21-latek w sezonie zbiera 40 spotkań w sezonie, a w przypadku Filipa Szymczaka do 24 marca, bo wtedy zakończył się jego sezon.
W pół roku do kadry
Skoro już jesteśmy przy młodych lechitach. Sukces Michała Skórasia to wcale nie była taka oczywista rzecz. Wręcz jest to wielkie zaskoczenie, bo przecież przed sezonem wielu chciało się go pozbyć. Miał nigdy nie wejść na poziom „Kolejorza”, a okazał człowiekiem, który niósł Lecha na barkach przez cały sezon. Quebonafide rapował, że z rapera zamienił się w gwiazdę pop, tak zawodnik z Jastrzębia z czwartego skrzydłowego zapracował na powołanie do kadry. Zebrał doświadczenie, zaprezentował się w Europie i rusza na podbój Belgii za około osiem milionów euro. Kto pomyślałby przed sezonem, że skrzydłowy, który w ostatnim spotkaniu mistrzowskiego sezonu dwa razy w dogodnych sytuacjach trafił tylko w poprzeczkę, stanie się liderem zespołu i odejdzie za takie pieniądze.
🗣 M. Skóraś: "Chcemy ten mecz wygrać. Szczególnie ja, bo to jest ostatnie spotkanie. Myślę, że bardzo dużo kibiców przyjdzie na stadion, a zwycięstwo będzie takim fajnym zwieńczeniem tego sezonu".https://t.co/o8IwSUTJa3
— Lech Poznań (@LechPoznan) May 25, 2023
Jego liczby to jedno – 16 bramek i osiem asyst – ale mało mamy w Polsce takich piłkarzy. Praktycznie każdy z ofensywnych graczy miał swój moment, ale to Michał Skóraś przez cały sezon grał najrówniej, czym zasłużył sobie na powołanie na mundial. Poznaliśmy go w tym sezonie jako innego zawodnika. Pełnego pewności siebie i z niesamowitą łatwością w dryblingach. Nawet decyzyjność, która u niego dość mocno kulała, wraz z przyjściem Johna van den Broma nagle się poprawiła. To już jest inny piłkarz, odnajdujący się jak mało kto w grze kombinacyjnej. Można powiedzieć, że Holender zrobił z niego piłkarza.
Lech Poznań i Velde – to dziwna historia
Zostajemy na skrzydle. Przechodzimy do „Mr. Conference League”, choć w ostatnich tygodniach Kristoffer Velde mocno pracuje nad tym, aby mówić do niego „Pan Piłkarz”. Trudno powiedzieć w tym momencie, że Norweg, to zawodnik jednych rozgrywek, jeśli w PKO Ekstraklasie strzela osiem bramek i notuje trzy asysty. W zasadzie już dawno skreślony, potykający się gdzieś o własne nogi, czasami człowiek mem, ale przychodził jako następca Kuby Kamińskiego i chyba wszedł w jego buty, co jest w dużym sukcesem.
– Czasem tak jest z młodymi piłkarzami, że ich forma nie jest równa. Kristoffer Velde cały czas jest młody. Niemniej uważam, że potrzebujemy na skrzydle takiego piłkarza, który jest w stanie zapewnić element zaskoczenia. Mam nadzieję, że utrzyma swoją formę. – John Van den Brom
— Radosław Laudański (@radek_laudanski) May 26, 2023
Końcówka sezonu to jego popis. Spotkania z Cracovią, Rakowem i Koroną to cztery bramki i trzy asysty. I to jeszcze jakie. Chyba nikt w Poznaniu już nie spodziewał się po nim wiele. Nawet gdy grał i strzelał, wielu nie mogło na niego patrzeć. Teraz, jeśli zostanie może stać naprawdę ważną postacią „Kolejorza”. W końcu pokazał, że ma to coś i potrafi. Na pewno nie można określić jego transferu jako niewypału albo stwierdzić, że Velde to piłkarz jakich wielu i w Poznaniu nikt o nim nie będzie pamiętać. Napisał swoją historię, czasami dziwną i wyboistą, ale pozytywną, tak jak ten sezon w jego wykonaniu. Przecież za mecz z Fiorentiną zapamiętamy go wszyscy. A to tylko jedno z wielu takich spotkań.
Filip Marchwiński – redemption
Myśleliśmy, że Filip Marchwiński po słabej jesieni przepadł już. Był na równi pochyłej w dół. Nie wyróżniał się nawet w rezerwach, ale odrodził się. W końcu, po prawie trzech latach niemocy, widzimy przebłyski złotego dziecka polskiej piłki. Końcówka sezonu to jego show z Kristofferem Veldem i to jeszcze nie na swojej naturalnej pozycji. Kto wie, może jako „dziewiątka” zaistnieje na dłużej. Pojawiło się światełko w tunelu, że Filip Marchwiński może być jeszcze potrzebny w Lechu, nie jako rezerwowy. W końcu pięć bramek i trzy asysty tylko w lidze to dobry wynik. Po tej wiośnie czujemy, że ta historia niekoniecznie musi skończyć się zmarnowanym talentem.
Filip Marchwiński.
🗣️ @dobraszd: John van den Brom jest pierwszym trenerem, który jasno i klarownie na niego postawił. Zaczynam naprawdę myśleć o nim w kontekście pozycji nr 9. To wykończenie w meczu z Koroną… mega luz. To pokazuje, że ma te umiejętności. pic.twitter.com/pIYgr6j4yS
— Meczyki.pl (@Meczykipl) May 23, 2023
Lech Poznań miał niespodziewany spokój w bramce
Kiedyś Krzysztof Kotorowski był wieczną „dwójką” w „Kolejorzu”. A raczej zawsze miał nią być tylko jakoś zawsze wychodziło inaczej. Jak broni Artur Rudko wszyscy widzieli. Do bramki wszedł Filip Bednarek i zdał egzamin, i po raz kolejny stał się nieoczekiwanie „jedynką”. Wszedł chyba na swoje wyżyny. Na poziom, którego nikt od niego nie oczekiwał. Rewelacyjne niektóre spotkania, w których ratował Lechowi punkty. Drugi pod względem czystych kont w PKO Ekstraklasie, ale to nie jest najważniejsze. Filip Bednarek okazał się tą ostatnią instancją. Bronił piłek, których nigdy nikt by nie pomyślał, że jest w stanie wybronić.
Nieoczywisty bohater Lecha Poznan? Filip Bednarek!❗️Karny obroniony w kluczowym momencie.
"Nie będę tego ukrywać" pic.twitter.com/NweeSNcfnf
— Viaplay Sport Polska (@viaplaysportpl) September 15, 2022
Zdajemy sobie sprawę, że nie jest to bramkarz idealny. Popełnia błędy. Wielu uważa, że nie jest to bramkarz na miarę nominalnej „jedynki” w „Kolejorzu”. Nikt jednak w tym sezonie mu nie zarzuci, że nie pomógł drużynie. Robił więcej niż oczekiwano i za to go doceniamy.
Przyszła gwiazda
Na sam koniec piłkarz, który rozegrał dobry sezon. Być może niektórzy oczekiwali nieco więcej. Widać było jednak wielkie umiejętności u Afonso Sousy, ale przysłowiowo nie rozwalił tej ligi, jednak po tym sezonie jesteśmy przekonani, że stać go na to. W zasadzie można było oczekiwać nawet więcej szans dla niego. Oczekiwania wobec niego były naprawdę bardzo duże. Chodzi nam o coś innego.
To jest przykład transferu zawodnika, który przyszedł trochę z innego świata do Polski. Młodzieżowy reprezentant kraju z wielkim talentem, który potrzebuje trochę czasu na aklimatyzację, co było widać w przypadku Sousy. Trzeba było dać mu po prostu czas. On doszedł do siebie i stał się ważnym ogniwem, a bezsprzecznie może być gwiazdą. To jest kierunek, w którym powinien iść Lech. Wyciągać zawodników, którzy chcą się wybić, graczy o nieprzeciętnych umiejętnościach. Miejmy nadzieję, że będzie więcej takich transferów, a Afonso Sousa rozpoczął pewien trend.