Przez ostatnie dni (tygodnie) byliśmy świadkami nieco przydługiej sagi o przejściu Pawła Wszołka z warszawskiej Polonii do przedstawiciela Bundesligi – Hannoveru 96. Niemcy za cel postawili sobie sprowadzenie utalentowanego pomocnika, skończyło się tylko na szczerych chęciach. Piłkarscy eksperci prześcigają się w sądach na temat decyzji polonisty. Jak to zazwyczaj bywa w naszej pięknej ojczyźnie, opinie są skrajnie podzielone.
Co dzień wypływają nowe fakty związane z całą transakcją. Relacje na linii piłkarz – agent (Wszołek – Kołakowski) są bardzo dziwne. Skoro piłkarz nie jest zadowolony z pracy swojego menedżera i czuje się jak „prostytutka sprzedawana na Zachód”, to dlaczego nadal z nim współpracuje? Cały ten biznes trudny jest do ogarnięcia dla zwykłego zjadacza chleba, więc nawet nie podejmę się próby analizy tego wątku. Skupię się natomiast na aspekcie czysto sportowym – jak ta decyzja może wpłynąć na przyszłe losy skrzydłowego Polonii.
Bardzo rzadko zdarza się, aby piłkarz z polskiej ligi, któremu kontrakt zaoferował poważny klub z zachodniej ligi, zdecydował się jednak pozostać w ojczyźnie. Kilka lat temu podobną historię mieliśmy w przypadku Tomasza Jodłowca – po stopera zgłosiło się włoskie Napoli, ale „Jodła” nie zdecydował się na wyjazd na Półwysep Apeniński. Podobnie stało się teraz – Wszołek postanowił dokończyć sezon w T-Mobile Ekstraklasie. Czy to dobrze czy nie? W sumie nie wiadomo. Odpowiedź poznamy dopiero po jakimś czasie. Możemy natomiast trochę poteoretyzować.
O ile decyzja Tomasza Jodłowca nie miała ani dobrych ani złych skutków (obrońca przeszedł do Śląska Wrocław, z którym grał w eliminacjach Ligi Mistrzów i Ligi Europy – wielkiej kariery nie zrobił, ani jakoś jej nie rozmienił na drobne), o tyle w przypadku utalentowanego 20-latka rodem z Tczewa może być różnie. Wiadome jest przecież, że brak chęci do przejścia do drużyny prowadzonej przez Mirko Slomkę może nie mieć wielkiego wpływu na losy piłkarza. Ba, może wkrótce okaże się, że była to wręcz taktyczna zagrywka ze strony Wszołka i piłkarz Polonii otrzyma o wiele lepszą ofertę większego klubu niż Hannover 96.
Od kilku dni w głowie kołacze mi historia dwóch polskich piłkarzy – Marka Citki i Marcina Smolińskiego. Historie obu tych graczy luźno łączą się ze sprawą transferu gracza „Czarnych Koszul”. Dostrzegam w nich jednak pewną przestrogę dla Pawła Wszołka. Przypadek Marka Citki znają doskonale wszyscy fani polskiej piłki. W latach 90. miała miejsce swego rodzaju citkomania. Pochodzący z Białegostoku piłkarz w okresie swojej szczytowej formy miał wiele propozycji przejścia do zagranicznych klubów. W grze było Blackburn, które wystosowało już konkretną ofertę. Piłkarz postanowił ją odrzucić, bo w grze o transfer był jeszcze wielki Inter czy inny klub z Wysp – Liverpool.
17 maja 1997 roku Widzew grał z Górnikiem Zabrze, a Citko doznał poważnej kontuzji ścięgna Achillesa, która wykluczyła go z gry na długie 16 miesięcy. W praktyce uraz okazał się zakończeniem poważnej kariery wychowanka Włókniarza Białystok. Citko po powrocie na murawę nie był już takim samym piłkarzem jak przed kontuzją. Oczywiście grał jeszcze w piłkę – były Legia, Izrael czy całkiem udany sezon w szwajcarskim Aarau. Nie osiągnął tylko takiego pułapu, jaki mu wróżono. I to właśnie przypadek Marka Citki może być pierwszą przestrogą dla młodego Pawła Wszołka. Nie życzę mu oczywiście powtórki z historii Marka Citki. Kariera piłkarska jest jednak bardzo krótka. Jeden pechowy dzień może ją doszczętnie zniszczyć i pozostanie tylko gorycz z faktu niewykorzystania życiowej(?) szansy.
Drugą historią, którą chciałbym tu przywołać, jest przypadek Marcina Smolińskiego. Pamiętamy – piękny gol z Austrią Wiedeń w Pucharze UEFA, nagroda „Odkrycia roku” i niezłe występy w Legii Warszawa. Niewątpliwe chłopak miał papiery na granie. W przeciwieństwie do Citki i Wszołka „Smoła” nie miał jakichś oszałamiających propozycji transferowych, o których byśmy wiedzieli. Może być on jednak dobrym przykładem. Jedna dobra runda w jego wykonaniu, a dalej powolny piłkarski zjazd. Sezony w Odrze Wodzisław, upadającym ŁKS-ie Łódź, a teraz występy w pierwszoligowej Olimpii Grudziądz. To nie miało tak wyglądać. „Smoła” miał na długie lata zagościć w składzie reprezentacji Polski, a wręcz być „drugim Kowalczykiem” (obaj dżentelmeni pochodzą z warszawskiego Bródna). Nic z tych rzeczy. Smoliński przemknął jak meteor przez poważną piłkę i (niestety) rozmienił swój talent na drobne. To według mojej skromnej osoby może być – dla polskiego bohatera obecnego okna transferowego – przestrogą numer dwa. Twoje pięć minut może się skończyć tak szybko, jak się zaczęło.
Niemniej jednak mam głęboką nadzieję, że przypadek Pawła Wszołka będzie zgoła inny. Pomocnik Polonii Warszawa rozegra świetną rundę i wywalczy sobie kontrakt w jakimś znaczącym zagranicznym klubie. Oby tak było, oby…
Gdzieś tam w cieniu całej tej transferowej sagi Polonia Warszawa ulega powolnemu rozkładowi. Kolejni piłkarze opuszczają zespół, który tak dobrze prezentował się w rundzie jesiennej. Ewidentnie Ireneusz Król porwał się z motyką na słońce i po prostu go nie stać na utrzymywanie ekstraklasowej drużyny. Najbardziej w tym wszystkim szkoda trenera Stokowca, który w tak trudnych warunkach potrafił skonstruować bardzo przyzwoity zespół.