Nuda… nic się nie dzieje


Co ma wspólnego film „Rejs” z derbami Manchesteru? Powyższy cytat

12 grudnia 2020 Nuda… nic się nie dzieje

Nic nie zmieniło się dla obu ekip po końcowym gwizdku. Po niemrawym i bezbarwnym meczu Manchester United zremisował bezbramkowo na Old Trafford z sąsiadem z tabeli, Manchesterem City.


Udostępnij na Udostępnij na

Do 183. derbów Manchesteru obie drużyny przystępowały w odmiennych nastrojach. „Czerwone Diabły” jeszcze we wtorek mając wszystko w swoich… nogach, przegrały mecz Ligi Mistrzów w Lipsku i chciały się podnieść po tym, jak zostały zepchnięte przez Niemców do pucharu pocieszenia. City za to w spokoju przypieczętowało w tygodniu swoje 1. miejsce w grupie, pokonując gładko FC Porto.

Muchy w nosie Paula Pogby

W tabeli jednak to United miało przewagę nad „Obywatelami”, wyprzedzając lokalnego rywala o jeden punkt. Poprzedni sezon to triumf Solskjaera nad Guardiolą w obydwu spotkaniach. W tym sezonie nic już nie było takie oczywiste. Nawet atut boiska gdzieś umknął „Czerwonym Diabłom”, które do tego spotkania zdobyły w meczach u siebie zaledwie cztery punkty.

Swoje wahania miał również Manchester City, dla którego nie miała znaczenia gra na wyjeździe czy u siebie. W obecnych rozgrywkach na 15 możliwych punktów wyjazdowych do zdobycia zespół zdobył osiem. Dla Pepa Guardioli ten sezon wydaje się najtrudniejszy, ponieważ cechuje go najmniejsza zdobycz bramkowa na mecz, od kiedy objął stery w angielskim klubie.

Jakby Ole Gunnar Solskjaer miał i tak mało zmartwień, jeszcze przed meczem z RB Lipsk pozwolił o sobie przypomnieć Paul Pogba. W myśl zasady nieważne jak, ważne, żeby mówili, ustami swojego menadżera Mino Raioli zakomunikował światu, że nie jest zadowolony ze swojej sytuacji w drużynie i najlepiej byłoby się rozstać w najbliższym okienku transferowym.

Forma i zaangażowanie Pogby nie pozostawiają wyboru Solskjaerowi, który wymaga od niego większej inicjatywy w grze defensywnej, od kiedy jest głębiej ustawiany po przyjściu Bruno Fernandesa.

Pierwsza połowa – mecz dla koneserów

Francuz ostatecznie znalazł się w wyjściowym składzie, a gospodarze chcieli zaskoczyć przeciwników trochę zmodyfikowanym ustawieniem, grając na dwójkę napastników. Pierwsze dziesięć minut to dynamiczna, ale mało dokładna gra z obu stron. Przeważał chaos i dużo strat w środkowej części boiska.

United nie sprawiało jednak wrażenia zespołu, który chce odkuć się po wtorkowej porażce. Bardziej naładowani wyszli piłkarze z błękitnej części Manchesteru, w swoim stylu wysoko absorbując rywala. Pierwsze zagrożenie pojawiło się jednak pod bramką Edersona. W 11. minucie, gdyby McTominay miał zdolność człowieka gumy, mógł na dalszym słupku wepchnąć piłkę do bramki. W odpowiedzi minutę później Gabriel Jesus stanął przed świetną okazją do pokonania bramkarza, ale przeniósł piłkę nad poprzeczką.

Kolejne minuty do zapomnienia. „Czerwone Diabły” przypominały bardziej siebie z czasów Jose Mourinho, nisko się ustawiając i czekając na błąd rywala, aby wyjść do kontry lub szybkim podaniem uruchomić atak, niż filozofię Alexa Fergusona, której kontynuatorem chciałby naiwnie być Solskjaer. City również sprawiało wrażenie, jakby nie chcieli zbytnio ryzykować i ataki odbywały się mniejszą liczbą piłkarzy niż zazwyczaj. Kolejne wydarzenie, po którym postronny kibic mógł na chwilę wyjrzeć zza swojego smartfona (tyle się działo na boisku), miało miejsce w 24. minucie, kiedy Bruno Fernandes w bliskim sąsiedztwie pola karnego obił mur z rzutu wolnego.

W 30. minucie Ederson miał więcej szczęścia niż rozumu, gdy po złym wybiciu pod nogi piłkarza United i szybkim przetransportowaniu piłki do Pogby ten ostatni uderzył niecelnie. Natomiast to, co zrobił Riyad Mahrez w 35. minucie, do tej pory zastanawia całą galaktykę. Dostając podanie w sytuacji sam na sam z prawej strony pola karnego… podał piłkę bramkarzowi.

Chciałoby się jeszcze coś napisać na temat pierwszej połowy, ale podobno milczenie jest złotem. Dość wspomnieć statystykę strzałów celnych, po jednym z każdej ekipy, ale i tak zamazałaby obraz niemocy z obu stron.

Oczy bolały, zęby zgrzytały

Druga połowa mogła zacząć się jak w filmie Hitchcocka. Rashford padł w polu karnym, początkowo sędzia wskazał na „jedenastkę”, ale po chwili odgwizdał pozycją spaloną Anglika. Ta sytuacja wpłynęła jednak na lekką zmianę wydarzeń na boisku. Pojawiły się bardziej ryzykowne zagrania, które jednak były sztuką dla sztuki.

Jeśli ktoś miał nadzieję na to, że emocje w końcu wejdą na wyższy poziom, to jedynym nieszablonowym momentem była sytuacja, w której Kyle Walker pokazał bocznej chorągiewce, kto tu rządzi. W 68. minucie Jesus znów znalazł się w kapitalnej sytuacji, odegrał do wchodzącego De Bruyne’a, ale ten został zablokowany. Do końca spotkania nie wydarzyło się już nic godnego uwagi, a mecz zakończył się bezbramkowym remisem.

To były bardzo kunktatorskie derby. Po United można się było spodziewać takiej gry, biorąc pod uwagę wyniki u siebie i ostatnie wydarzenia. Ale na pewno zawiódł Manchester City, po którym widać, że to nie jest już ta sama ekipa co w ostatnich latach. W grze „The Citizens” zabrakło polotu, tak charakterystycznego dla drużyny Guardioli, szybkiego doskakiwania do przeciwnika po utracie piłki, pokazywania się do gry przez partnerów temu, kto był akurat przy piłce, i rozmachu w grze na skrzydłach. Zabrakło jednak przede wszystkim motorów napędowych w postaci Kevina De Bruyne’a i Raheema Sterlinga, niewidocznych tak jak pozostali.

Również Pogba nie dał powodów, by w klubie ktoś miałby jeszcze o niego walczyć. Chociaż gwoli prawdy nikt w tym spotkaniu takiego powodu nie dał. Na jego szczęście jeszcze bardziej nieobecny na boisku był Mason Greenwood. Należy się tylko po tym meczu utożsamić z miną Aymerica Laporte’a zasiadającego na ławce rezerwowych.

Na początkowe pytanie już padła odpowiedź, więc proszę nie wymyślać kolejnych. Szkoda czasu po tym meczu. Każdemu, kto jednak obejrzał to spotkanie, zadaję drugie pytanie, już do odpowiedzenia samemu sobie. Co przez te 90 minut mogłem zrobić ciekawszego?

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze