Marcowe mecze przed wielkimi turniejami często dostarczają nam odpowiedzi na nurtujące pytania. Dotyczą one zazwyczaj taktyki grupowego rywala lub tego, czy dany zespół jest dla innego groźny. Nie inaczej jest i teraz w przypadku Kolumbii, która według wielu ekspertów jest uważana za najtrudniejszego rywala Polski w kontekście wyjścia z grupy na mundialu. Czy rzeczywiście tak jest? Czy nasza reprezentacja powinna obawiać się drużyny „Los Cafeteros”? Odpowiedzmy sobie zatem poprzez analizę ich gry.
Strach Kolumbii przemieniony w zwycięstwo
Skład Kolumbii na spotkanie z Francją nie wskazywał na odpuszczanie. Trener Pekerman, mając na uwadze to, że Francuzi będą dla Kolumbii niejako symulacją Polski, wystawił na to spotkanie swój pierwszy garnitur. Wielce prawdopodobne jest to, że podobnie „Los Cafeteros” wyjdą na spotkanie z naszą reprezentacją, ponieważ to może być kluczowy mecz w kontekście awansu do 1/8 finału MŚ.
Grę Kolumbii w starciu z Francją można podzielić na dwa zgoła odmienne etapy. Pierwszym z nich był okres, w którym podopieczni Pekermana byli mocno wystraszeni i zdominowani przez Francuzów. Bardzo trudno w tym czasie było Kolumbii wymienić kilka prostych podań od nogi do nogi. Wydaje się, że Adam Nawałka, obserwując pierwsze minuty meczu Francja-Kolumbia, może znaleźć klucz do pokonania ekipy Jose Pekermana. W grze ćwierćfinalisty mundialu z 2014 roku nie było widać choćby zalążka pomysłu, czy jakiegokolwiek rysunku taktycznego, ponieważ ten został zaburzony przez agresywnie grających Francuzów.
Kolumbia miała spore problemy z rozwinięciem swojej finezji w grze, z której słyną właśnie za kadencji Pekermana. Francja z kolei robiła sobie, co jej się tylko podobało. Wydawać by się mogło wtedy, że jeśli zespół Kolumbii szukał we Francji podobieństw do gry naszej reprezentacji, mocno się przeliczył. No, ale właśnie, przecież cały czas nie da się grać na 120%, jak Francuzi tym meczu. W końcu kiedyś musieli trochę spuścić z tonu i właśnie wtedy można było w pełnej krasie zobaczyć zarówno geniusz taktyczny Pekermana, jak i polot w grze samych piłkarzy.
Szczególnie drugi gol Kolumbii w tym spotkaniu był godny uwagi. Otóż tu miało miejsce kilka aspektów, które wpłynęły na pomyślne zakończenie akcji. Wszystko zaczęło się od udanego pressingu na N’Golo Kante, który w ostateczności doprowadził do błędu pomocnika Chelsea. Potem sekwencja wydarzeń potoczyła się bardzo szybko. Piłkę przejął Carlos Sanchez, który fantastycznie, prostopadłym podaniem, obsłużył Jamesa Rodrigueza. Ten równie świetnie wypatrzył Falcao, któremu pozostało tylko wpakować piłkę do siatki. Sama akcja przebiegła bardzo sprawnie, co będzie ważnym aspektem dla Adama Nawałki, który już dziś może zadawać sobie pytanie – jak zatrzymać takie tempo akcji Kolumbii?
W tej sytuacji ogromną robotę wykonał też Falcao. Po przejęciu piłki przez Sancheza znakomicie wyszedł za pole karne w celu skupienia uwagi obrońców (1). W tym właśnie momencie fantastycznie mógł urwać się skrzydłem James (2), który miał mnóstwo miejsca do późniejszego rozegrania piłki. Wtedy to Sanchez, który przejął futbolówkę, mógł z kolei w odpowiednim momencie posłać ją między dwójkę zdezorientowanych Francuzów do Jamesa (3).
Bezpośrednio przed zdobyciem gola mamy do czynienia z sytuacją trzech na trzech. Francuzi popełnili tutaj poważny błąd, ponieważ dwóch piłkarzy podeszło do rozgrywającego wówczas piłkę Jamesa, robiąc spory korytarz dla wbiegającego Falcao (2). Co więcej, James miał jeszcze drugą możliwość rozegrania, czyli posłanie piłki na dalszy słupek do wbiegającego kolegi (3). Piłkarz Bayernu wykazał się tu jednak przytomnością umysłu i zauważył stworzony korytarz, posyłając piłkę do Falcao (1). Ta akcja pokazuje bardzo dobrze, jak groźna jest Kolumbia w kontrataku i jakich błędów powinna wystrzegać się reprezentacja Adama Nawałki.
Drugie oblicze Kolumbii – czy mniej straszne?
Mecz z Australią miał być dla Kolumbii spotkaniem kontrolnym w kontekście gry przeciwko Japonii. Mimo mniejszej rangi rywala w porównaniu do Francji, Jose Pekerman postanowił nie oszczędzać najlepszych piłkarzy. W porównaniu do piątkowego meczu przeciwko ekipie „Socceroos” Argentyńczyk dokonał pięciu zmian personalnych i przede wszystkim zmienił nieco ustawienie drużyny na boisku. Z dość popularnej w drużynie Kolumbii formacji 1-4-3-3 Pekerman przeszedł na ustawienie 1-4-2-2-2. Taki wariant jest dość ciekawy, ponieważ mamy tu do czynienia z pomocnikami, którzy nie są skrzydłowymi, lecz klasycznymi ofensywnymi pomocnikami.
Taką rolę pełnili tu James i Mateus Uribe. Szczególnie ten drugi miał większe pole manewru, ponieważ z Francją był ustawiony w jednej linii z Aguilarem i Sanchezem. Nie miał zatem aż tylu zadań ofensywnych. Pokazała to choćby akcja z czwartej minuty meczu, gdzie ten właśnie zawodnik świetnie wyszedł do główki, ale ostatecznie gola nie zdobył.
Wydawało się, że Kolumbia będzie miała ułatwione zadanie, ponieważ gra tak naprawdę czwórką atakujących, co jest widoczne w tym rysunku taktycznym, pozwala na znaczne poszerzenie gamy rozegrań. Co zatem poszło źle? Co sprawiło, że Kolumbia po tak cennym zwycięstwie nad Francją nagle nie potrafiła wygrać z Australią?
Początek meczu pokazał, że obrona Kolumbii w tym meczu była, lekko mówiąc, zdekoncentrowana. To było widać w rozegraniu od tyłu po rozpoczęciu meczu. Zbyt mocne zagrania utrudniające przyjęcie czy kiksy mogą sugerować, że kiedy zastosuje się agresywny i wysoki pressing wobec ekipy „Los Cafeteros”, to bardzo łatwo gubią się w rozegraniu. To samo robiła w piątek Francja, czyli okazuje się, że w tym szaleństwie jest metoda.
W tym meczu mieliśmy okazję obserwować grę Kolumbii w ataku pozycyjnym. Nie widać było w tym elemencie wielu mankamentów, choć zdarzały się momenty, gdy Australia dochodziła do sytuacji strzeleckich właśnie po słabszym rozegraniu piłki od tyłu. Mimo wszystko jednak, były to jedynie krótkie fragmenty dekoncentracji podopiecznych Pekermana, których z pewnością w starciu z naszą drużyną będą się wystrzegać.
Dobrze w tym meczu operowali również piłkarze występujący na bokach obrony. Szczególnie aktywny był występujący na lewej stronie Mojica, który bardzo ochoczo podłączał się do ataków. Troszkę bardziej na defensywie skupił się Arias, co w porównaniu do meczu z Francją sprawiło, że był mniej widoczny. Równie aktywny po przerwie był też napastnik o nazwisku Borja, który mógł nawet wpisać się na listę strzelców, jednak zmarnował rzut karny.
Co wiemy o Kolumbii po marcowych sparingach?
Spotkania marcowe przyniosły trenerowi Adamowi Nawałce kilka ciekawych wniosków w kontekście reprezentacji Kolumbii. Dogłębna analiza, którą z pewnością poczyni sztab naszej kadry, będzie bezcenna, by znaleźć odpowiednią taktykę na ten kluczowy mecz mundialu. Co nam udało się dowiedzieć po spotkaniach z Francją i Australią? Kolumbijczycy będą bardzo groźni z kontr, co pokazał mecz z zespołem „Trójkolorowych”. Są dobrą, elastyczną taktycznie, drużyną, która ma opracowane kilka wariantów ustawienia na boisku i świetnie potrafi je wdrażać. Posiadają oni również niezłą, choć ciągle możliwą do poprawy, umiejętność gry w ataku pozycyjnym.
Szukając pozytywów dla naszej drużyny, na pewno warto zwrócić uwagę na ich słabą grę przy wysokim pressingu. Wtedy bowiem Kolumbijczycy bardzo mocno gubią się i rozluźniają szyki obronne, co można łatwo wykorzystać, jak pokazała Francja przy golu na 2:0. Kluczowym elementem będzie też wyłączenie z gry Jamesa, który bardzo mocno wpływa na grę Kolumbii. Bez możliwości rozegrania akcji z piłkarzem Bayernu „Los Cafeteros” tracą bardzo dużo. Na ten moment wydaje się, że remis możemy brać w ciemno, ale na szczęście do mundialu zostało jeszcze trochę czasu. A gdy dopracujemy swoje elementy gry, to… Kolumbio, bój się!