W historii polskiej piłki było kilku bardzo utalentowanych piłkarzy. Międzynarodową karierę zrobił właściwie tylko Zbigniew Boniek. W tamtych czasach liczyły się jednak nie tylko umiejętności, ale i znajomości wśród partyjnych władz. Po 1989 roku z wyjazdem było już łatwiej. Mimo wielu ofert z najlepszych klubów w Europie na transfer nie zdecydował się bodaj najbardziej utalentowany polski piłkarz lat 90., Marek Citko.
Jeden z najpopularniejszych polskich sportowców ostatniej dekady XX wieku urodził się 27 marca 1974 roku w Białymstoku. Swoją przygodę z futbolem rozpoczął w miejscowym Włókniarzu, w którym nabywał pierwsze szlify. Już jako junior przeszedł do bardziej znanego zespołu z rodzinnego miasta, Jagiellonii. Od najmłodszych lat Citko wyróżniał się świetną techniką, dzięki której w przyszłości miał się stać gwiazdą. Nie wszystko jednak potoczyło się tak kolorowo, jakby się mogło wydawać…

Jeśli chodzi o drużyny młodzieżowe, to Citko był bodaj najlepszym zawodnikiem mistrza Polski juniorów z 1992 roku. Sukcesy osiągane z rówieśnikami sprawiły, że pozycja młodego piłkarza w klubie rosła. W sezonie 1992/1993 rozegrał on w Jagiellonii 21 spotkań, w których dwa razy udało mu się wpakować piłkę do bramki. Białystok zaczął się przekonywać do zawodnika, który imponował przeglądem pola, doskonałą techniką oraz niezłą szybkością. Cechy te sprawiły, że Citce poważnie zaczęły się przyglądać najlepsze polskie kluby.
Maj, 1995 rok. Funkcję pierwszego szkoleniowca Widzewa Łódź obejmuje Franciszek Smuda. Szkoleniowiec szybko dostrzega talent młodego piłkarza z Białegostoku i nakazuje ściągnięcie go do swojej drużyny. Ani Jagiellonia, ani Citko nie byli w stanie oprzeć się ofercie łódzkiego zespołu. Jesienią tego samego roku zawodnik brylował już na boiskach I ligi, reprezentując barwy Widzewa. Smuda nie zawahał się postawić na utalentowanego młodzieńca. 21-letni piłkarz z miejsca wskoczył do pierwszego składu a z każdym kolejnym meczem przekonywał do siebie kibiców. Fani przecierali oczy ze zdumienia, patrząc na to, co wyprawia Citko. W pierwszym sezonie zagrał w 27 spotkaniach, w których pięć razy pokonywał bramkarzy rywali. Wynik może nie oszałamiający, ale gdy spojrzymy na to, ile bramek Citko wypracował kolegom, nie można oprzeć się wrażeniu, że mieliśmy w Polsce prawdziwego geniusza.
Sezon 1996/1997 był bodaj najlepszym dla Citki. Jego gra przyczyniła się do ostatniego awansu polskiej drużyny do elitarnej Ligi Mistrzów. Któż z nas nie pamięta komentarzu Tomasza Zimocha z meczu z Broendby? To właśnie Citko przywrócił wiarę w sukces. Widzewiacy przegrywali 3:0 i wydawało się, że nic już nie uchroni ich przed odpadnięciem. Jednak bramka Citki po pięknym kontrataku, a później trafienie Pawła Wojtali z 90. minuty dały podopiecznym Franciszka Smudy klucz do bram piłkarskiego raju.
W Lidze Mistrzów Widzew rozegrał sześć spotkań, w których zdobył cztery punkty. Pierwszy mecz łodzianom przyszło rozegrać w Dortmundzie z późniejszym zwycięzcą rozgrywek, Borussią. Citko pokazał się w tym spotkaniu z niezłej strony, co udokumentował bramką zdobytą w końcówce pojedynku. Nie uchroniło to jednak Widzewa przed porażką 1:2.
Kolejny mecz przeszedł do historii jednak nie ze względu na dobrą grę podopiecznych Smudy (porażka 1:4), ale na przepiękną bramkę naszego bohatera. W końcówce pierwszej połowy, przy stanie 0:2 dla Atletico, kontratak rozpoczął bramkarz gospodarzy. Szybko wyrzucona piłka trafiła pod nogi Marka Citki, który mijając linię środkową, dostrzegł wysuniętego Molinę i sprytnym lobem pokonał hiszpańskiego bramkarza. Ta sytuacja pokazała, jak wielką pewnością siebie emanował polski zawodnik. Ilu jest bowiem piłkarzy, którzy zdecydowaliby się podjąć taką decyzję, mając przed sobą kilku nieźle ustawionych kolegów?
W kolejnych spotkaniach Widzew przegrał na wyjeździe ze Steauą Bukareszt, by później po golach Majaka oraz Czerwca ograć Rumunów 2:0. Łodzianie zremisowali jeszcze z Borussią 2:2 oraz przegrali w Madrycie z Atletico 0:1. Wyniki osiągnięte przez Citkę i kolegów nie dały awansu do kolejnej fazy, ale w pamięci polskich kibiców zapisały się jako ostatnie wieczory polskiego klubu z wielką piłką.
Citko błyszczał nie tylko w I lidze oraz Lidze Mistrzów. Swoją grą zaczął czarować także w reprezentacji. Wielki dzień zawodnik Widzewa miał 9 października 1996 roku. Polska grała wtedy spotkanie eliminacji do mistrzostw świata 1998 na Wembley z odwiecznym rywalem, Anglią. Już na początku spotkania futbolówka szczęśliwie dotarła do Citki, który będąc w polu karnym, przyjął ją sobie i bez zastanowienia uderzył lewą nogą, pokonując Seamana. Ostatecznie przegraliśmy 1:2, ale Polak pozostawił po sobie bardzo dobre wrażenie.

Gra Marka Citki zapadła zapewne w pamięć Anglikom, ponieważ tuż po Nowym Roku Widzew otrzymał ofertę z Blackburn, jednej z czołowych angielskich drużyn. Wszyscy pogodzili się już z nieuchronnym faktem odejścia gwiazdora, ale ten po raz kolejny zaszokował opinię publiczną. 11 lutego Citko ogłosił, że zostaje w Łodzi! Decyzja ta wywołała euforię wśród kibiców Widzewa. Zaskoczeni byli zapewne i działacze, którzy już zastanawiali się, jak wydać oferowane przez Anglików cztery miliony funtów. Piłkarz przyznawał, że Blackburn nie było szczytem jego marzeń, szczególnie że zainteresowanie przejawiały Arsenal, Inter, Liverpool. Po latach Citko wyznał, że gdyby nie kontuzja, to w czerwcu prawdopodobnie byłby już zawodnikiem „The Reds”. No właśnie, gdyby…
17 maja 1997 roku, Widzew rozgrywa wyjazdowe spotkanie z Górnikiem Zabrze. Po godzinie gry na murawę pada Marek Citko. Cała Polska czekała na doniesienia na temat stanu zdrowia idola. Niestety, te nie były optymistyczne. Ucierpiał Achilles, potrzebna będzie operacja, a piłkarz przez co najmniej rok nie pojawi się na boisku. Dla wszystkich fanów Widzewa był to wielki cios. Citko, który obecnie nie skarży się specjalnie na to, co zgotował mu los, uważa jednak, że kontuzji mógł uniknąć. Już od stycznia 1997 roku odczuwał bowiem bóle, które niepokoiły go. Ambicja sprawiała jednak, że chciał pomóc Widzewowi w zdobyciu tytułu oraz reprezentacji w eliminacjach do mundialu. Łódzki zespół po raz drugi z rzędu wywalczył tytuł, ale Citko świętował z kolegami już o kulach.
Po kontuzji Marek nigdy nie doszedł do dawnej dyspozycji. Owszem, miewał przebłyski, ale nie da się ukryć, że był już cieniem piłkarza, który zdobywał tytuł najpopularniejszego sportowca w Polsce w 1996 roku, detronizując chociażby mistrzów olimpijskich z Atlanty. Na boisko Citko powrócił 23 września 1998 roku, a więc po 16 miesiącach przerwy! Mimo to kibice wiązali wielkie nadzieje z jego grą. Spotkania z Pogonią i Zagłębiem pokazały jednak, iż idolowi wiele brakuje do formy sprzed kontuzji. Piłkarz sam dostrzegał swoje braki, więc postanowił popracować nad sobą, by powrócić, gdy będzie w optymalnej dyspozycji. W meczu Pucharu Polski przeciwko Groclinowi Citko zaliczył półgodzinny występ, który został okraszony zdobytą po indywidualnej akcji bramką. Pewności siebie dodał mu również gol w meczu ligowym, kiedy to otworzył wynik w wygranym starciu z Amicą Wronki.
Wydawało się, że rundę wiosenną Citko rozpocznie w Wiśle Kraków, która dopiero miała stać się potęgą. Miała tak być ze względu na konflikt z władzami Widzewa. Ostatecznie obie strony doszły jednak do porozumienia i piłkarz podpisał roczny kontrakt z łódzkim klubem. Citko nie był już jednak tym samym zawodnikiem. Bał się walki, kontaktu z rywalem, brakowało mu szybkości, precyzji. Wiele leżało zapewne w jego głowie, zdawał sobie sprawę, że kolejna kontuzja wyeliminuje go z gry w piłkę.
Sezon 1999/2000 rozpoczął jeszcze w Widzewie, ale wiosną grał już w prowadzonej przez Franciszka Smudę Legii Warszawa. „Franz” mocno wierzył w Citkę. Zresztą z wzajemnością. Do dziś Marek uważa go za najlepszego polskiego trenera. U obecnego selekcjonera Citko był pewniakiem, mimo że nie błyszczał na boisku. Smuda nie potrafił skreślić jednego ze swoich pupili. Niejako zemściło się to na nim, ponieważ po kilku słabych wynikach wiosną 2001 roku odszedł z Legii. Do klubu przyszedł Dragomir Okuka, który chyba całkowicie zaprzepaścił szansę Citki na powrót do wielkiej formy. Serb od zawsze znany był jako twardy szkoleniowiec, który prowadzi mordercze treningi. Okuka uwielbiał walecznych, zaciętych piłkarzy, którzy nie boją się twardej walki o każdą piłkę. O tym, że Citko do takich zawodników nie należał, nikogo nie trzeba przekonywać. Marek był boiskowym artystą, nie zaś drwalem. Brak cech szanowanych u Okuki sprawił, że Citko musiał z Legii odejść. Najpierw próbował swoich sił w Groclinie, później wyjechał do Izraela, gdzie spędził rundę w Hapoelu Beer-Sheva. Po powrocie z wypożyczenia były gwiazdor zmuszony był biegać po IV- ligowych boiskach w rezerwach Legii.
Sezon 2003/2004 Citko spędził już w Szwajcarii, gdzie uratował przed spadkiem FC Aarau. Za swoją grę był bardzo chwalony, dzięki czemu liczył na powrót do Polski i powołanie do kadry narodowej. W kraju nikt jednak nie obserwował ligi szwajcarskiej, przez co Citko stawał się coraz bardziej zapomnianym piłkarzem. Jego sytuacji nie zmienił powrót do Polski, rozegrał tu cały sezon w barwach Cracovii. Późniejszy epizod w Polonii również nie przyniósł spodziewanych efektów, więc nasz bohater zdecydował się zakończyć karierę.
Czy Citko jest piłkarzem spełnionym? Na pewno nie. W karierze mógł osiągnąć zdecydowanie więcej. Był bodaj najbardziej utalentowanym zawodnikiem lat 90. w Polsce, a może i nawet w Europie. Dziś już coraz mniej osób pamięta o tym wybitnym niegdyś piłkarzu, idolu. Niezwykle uradowało mnie jednak, gdy jakiś czas temu na jednym z orlików zobaczyłem małego chłopca, który grał w starej koszulce Widzewa z numerem 6. Niech ten artykuł będzie hołdem dla tego wybitnego zawodnika. Szkoda, że nie udało się osiągnąć więcej, ale za te kilka wieczorów w Lidze Mistrzów oraz za bramkę na Wembley w imieniu polskich kibiców serdecznie dziękuję!
Marek dziękujemy ci za wszystko.
Fajnie gdyby grał w Liverpoolu albo Interze, bo to
są 2 ulubionego kluby moje ;( szkooda, kontuzje
są... Visca el Barca
Widzew paieta :)
I ten głos Szpaka że można powiadomić sąsiadów
że prowadzimy na Wembley, niezapomniane
Piszesz, ze twoje 2 ulubione kluby to Liverpool albo
Inter a konczysz wypowiedz "Visca el Barca". Przestan
sie osmieszac sezonowcu! Za rok bedziesz juz
kibicowal Realowi albo Juventusowi bo te druzyny beda
na topie.
To już pojechałeś za daleko
ej. Był bodaj najbardziej utalentowanym zawodnikiem
lat 90. w Polsce, a może i nawet w Europie.
W Polsce na pewno. W Europie to myślę, że by się
nie zmieścił w pierwszej setce.
Messi mi przypomina Marka Citko
a teraz sie stołuje w McKwaczu :P