Hiszpania nie dała szans Włochom, zdeklasowała rywala, rozbiła w pył i zatańczyła na truchle. 4:0 w finale prawdopodobnie najbardziej wymagającego turnieju piłkarskiego świata to chyba ostateczny dowód na to, że „La Seleccion” z lat 2008-2012 to najlepsza drużyna w historii futbolu.
Po takim meczu trudno napisać coś odkrywczego. Hiszpanie byli od Włochów lepsi. I to nie lepsi w taki zwykły sposób. Oni górowali w każdym względzie. Gdybyśmy mieli wybierać jedenastu najlepszych graczy finału, wybralibyśmy samych podopiecznych del Bosque. Każdy piłkarz w czerwonej koszulce zagrał bezbłędnie. Włosi się starali, ale bardzo szybko zdali sobie sprawę, że sytuacja jest przegrana. Gigi Buffon po spotkaniu otwarcie przyznał: – Nie mieliśmy szans, przeciwnicy byli lepsi pod każdym względem. Nikt nie szukał usprawiedliwienia. To, że przybysze z Italii rozegrali kawał meczu w dziesiątkę, niczego nie zmieniło. Na murawie kijowskiego stadionu zmierzyły się ekipy ze skrajnie różnym potencjałem. Poziom, który jest szczytem możliwości Włochów, dla Hiszpanów nie jest niczym szczególnym. Szczyt możliwości Hiszpanów to poziom nieosiągalny dla żadnej drużyny w historii.

Mówi się, że Brazylia z mundialu roku 1970 to najlepsza drużyna wszech czasów. Mówi się, że Felix, Carlos Alberto, Everaldo, Clodoaldo, Brito, Piazza, Jairzinho, Gerson, Tostao, Rivellino oraz Pele to najlepsza jedenastka w historii. Hiszpańskie złote pokolenie już na afrykańskim mundialu sprawiło, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy hierarchia legendarnych futbolowych zespołów nie jest czasem trochę nieaktualna. Teraz, po trzecim wygranym z rzędu wielkim turnieju, można śmiało, nie narażając się na śmieszność, powiedzieć, że „La Seleccion” z lat 2008-2012 to ekipa, której nikt w historii nie mógłby się przeciwstawić. Ani wspomniana Brazylia trenera Zagallo, ani Real Madryt Miguela Munoza, ani Ajax Rinusa Michelsa. Ta Hiszpania to drużyna doskonała. Dosłownie doskonała, bo pozbawiona słabych stron. Konia z rzędem temu, kto powie, jak można by ulepszyć tego potwora. Lepszego bramkarza na świecie nie ma, lepszych stoperów i rozgrywających też nie. Nie da się znaleźć bocznych obrońców i skrzydłowych lepiej pasujących do filozofii tiki-taki. Nie ma na świecie drugiej ekipy, w której gracze pokroju Fernando Llorente, Juana Maty i Santiego Cazorli byliby nic niewnoszącymi do gry rezerwowymi. Nie ma drugiej reprezentacji, w której powołań mogą nie dostawać takie tuzy, jak: Soldado, Adrian, Thiago, Borja czy Arteta. Nie ma wreszcie drugiej grupy, w której strata Puyola i Villi okazuje się drobnostką szybko przeradzającą się w nieważną ciekawostkę.
Współczesny futbol został w ostatnich latach napisany od nowa. Hiszpanie krok po kroku zmieniali wszystkie utarte schematy i odsyłali do lamusa wieczne, wydawało się, dogmaty. Piłka nożna już nigdy nie będzie taka sama. Naśladowcy, marni epigoni, wyznawcy boga iberyjskiej wersji futbolu totalnego będą przez dziesięciolecia starali się odwzorować działanie „La Seleccion”. Drużyny, w których absolutny porządek taktyczny będzie pozwalał stoperom grać w ataku, skrzydłowym bronić na linii pola karnego, a defensywnym pomocnikom wychodzić do kontr, będą jak utopia. Trzy wielkie turnieje pozwoliły nam na nowo odkryć największą zaletę futbolu – jego ciągłą ewolucję. Przed mistrzostwami Europy w 2008 roku wszyscy mówili, że nie da się niczego wygrać, grając w pomocy pięcioma maluchami niezdolnymi do gry w powietrzu. Przed mundialem w roku 2010 czarnowidzowie wieszczyli klęskę spowodowaną wystawianiem dwóch defensywnych pomocników. Miesiąc temu świat śmiał się z Hiszpanów sposobiących się do grania bez żadnego nominalnego napastnika. Ale trenerzy „La Seleccion” zawsze mieli rację. Futbol można zmienić, futbol to otwarta księga, w której wiele stron jest jeszcze pustych. Futbol to ciągle niedokończony obraz. Jeśli jest się odważnym, można wziąć w rękę pióro, wziąć pędzel i tworzyć, kreować, realizować nawet najśmielsze wizje.
Po zdobyciu mistrzostwa świata, jeszcze podczas celebracji na murawie stadionu, Iker Casillas i Xavi Hernandez odeszli na bok, usiedli pod bandą reklamową i próbowali zebrać myśli. Kapitan kadry po chwili zapytał swojego wieloletniego przyjaciela: – „Maki”, co my teraz zrobimy? Nie mamy już niczego do wygrania… Pytanie zawisło w powietrzu. Katalończyk nie znał odpowiedzi. Ta nagła konstatacja pewnie niedługo wróci ze zdwojoną mocą. Hiszpanie już od jakiegoś czasu grają niejako przeciwko sobie, przeciwko logice podpowiadającej, że lada chwila, lada dzień przyjdzie moment, w którym Xavi na pytanie Ikera odpowie: – Przyjacielu, nasz czas minął. Módlmy się, by stało się to jak najpóźniej.
Mamy sporo szczęścia, że możemy oglądać tę drużynę. Trzy wygrane w wielkich turniejach w ciągu czterech lat… Tego w przeszłości nie dokonał nikt. I bardzo możliwe, że w przyszłości też nikt tego nie dokona. To jedno z tych wydarzeń, o których się pisze książki, o których się opowiada dzieciom i które wspominać się będzie nawet za kilkadziesiąt lat.
Siedmiu wspaniałych, którzy wystąpili w trzech finałach – Iker Casillas, Xavi Hernandez, Xabi Alonso, Fernando Torres, Sergio Ramos, Andres Iniesta i Cesc Fabregas.
Czterech kolejnych, którzy również mogą pochwalić się tytułem tricampeon – Alvaro Arbeloa, Raul Albiol, David Silva i Pepe Reina.
Dwunastu mistrzów świata i Europy – Victor Valdes, Gerard Pique, Joan Capdevila, Carlos Marchena, Carles Puyol, Sergio Busquets, Juan Mata, Javi Martinez, Jesus Navas, Fernando Llorente, Pedro Rodriguez i David Villa.
Jeden jedyny dwukrotny mistrz Europy bez tytułu na mundialu – Santi Cazorla.
Dziesięciu mistrzów Europy – Fernando Navarro, Andres Palop, Sergio Garcia, Dani Guiza, Marcos Senna, Juanito Gutierrez, Ruben de la Red, Alvaro Negredo, Juanfran Torres i Jordi Alba.
34 zawodników o skrajnie różnych losach. Niektórzy z nich zakończyli już kariery, niektórzy spadli z futbolowego Olimpu. Kilku sposobi się do zawieszenia butów na kołku, kilku dopiero zaczyna wielką przygodę z piłką. Łączy ich jedno – nieśmiertelność. Za 50 lat gdzieś w jakimś hiszpańskim miasteczku zakochany w futbolu ojciec będzie opowiadał swojemu małemu synkowi o meczach z początku wieku i powoli zapisywał w pamięci potomka te 34 nazwiska. Kto wie, może nazwisk będzie jeszcze więcej? Przecież już za dwa lata mundial w Brazylii. Skoro można było wygrać trzy tytuły, to dlaczego by nie wygrać czterech?
Utrzymac poziom przez 4 lata, na 3 turniejach, gdzie
brakuje druzyn slabych, w dodatku nie bedac w ciagu
treningowym, ktory obecny jest w klubach-
niesamowite. Sprawdzianem bedzie Mundial w Brazylii,
gdzie Xaviego czy Xabiego moze juz nie byc, wtedy
zobaczymy czy mlodzi gniewni dadza rade kontynuowac
dzielo starszego pokolenia.
jak ich nie będzie jak będą, Klose ma zamiar grać
na MŚ w Brazylii to oni tym bardziej
Oby sily im starczylo i motywacji,bo wygrali juz
wszystko
Dodam ze gracze Realu i Barcelony z których składa
się w większości reprezentacja byli przemęczeni
sezonem klubowym w którym grali na 3 frontach (
puchar, liga, LM) to mistrzowie..
Zamiar to i ja mam grać na MŚ w Brazylii, zobaczymy
czy starczy im sił i czy będą w odpowiedniej
formie.
Walic frajerow z hiszpani
Tak tylko Hiszpanie grali w pucharze,lidze i
LM.Niemcy wcale nie grali.Anglicy też nie grali.I
pewno według ciebie Bayern i Chelsea nie wyszli z
grupy.A finał był Real-Barca? Brazylijczycy nie
mogli grać na euro a więc jak mogli wygrać trzech
ważnych turniejów w 4 lata.