Co roku nominacje Top ESA wzbudzają sporo kontrowersji. Ich ograniczona liczba nie pozwala tak naprawdę dokładnie wymienić zasług wszystkich zawodników na poszczególnych pozycjach. Zamiast dobrej zabawy otrzymujemy więc produkt, który czasem pozostawia po sobie delikatny niesmak. Dlatego też postanowiliśmy wyjść naprzeciw oczekiwaniom wielu kibiców i sami przygotować rankingi prezentujące najlepszych zawodników mijającego sezonu. Trochę to trwało, w niektórych miejscach natrafiliśmy na kwestie sporne, ale jednak w ogólnym rozrachunku dobrnęliśmy do końca. Przed nami wszystkimi gorący tydzień, w którym nie zabraknie artykułów podsumowujących tegoroczny sezon ekstraklasy. Oto wyniki naszego demokratycznego plebiscytu. Na początek bierzemy pod lupę bramkarzy.
5. miejsce – Łukasz Załuska (Wisła Kraków)
Pomysł Wisły Kraków był prosty. Po zeszłorocznym, udanym ruchu z Radosławem Cierzniakiem działacze postanowili zakontraktować zawodnika o podobnych predyspozycjach. Solidnego fachowca, który trochę pograł na Zachodzie i zagwarantuje drużynie pewien poziom, a jednocześnie stosunkowo niedrogiego. Takiego gościa, który po zagranicznych wojażach i siedzeniu na ławce chce jeszcze trochę pograć na przyzwoitym poziomie. Stąd pomysł z Załuską, dla którego dodatkowym argumentem mogła być jeszcze postać trenera, z Wdowczykiem miał już okazję kiedyś współpracować. Analizując i reasumując pozycję wyjściową oraz kadrę drużyny, obydwie strony mogły na tym ruchu wyłącznie skorzystać.
A jednak, początek tego związku nie zapowiadał przyszłości usłanej różami. Jeśli Cierzniak już w pierwszych spotkaniach przy Reymonta imponował, będąc bezapelacyjnie wyróżniającą się postacią drużyny, to Załuska głównie dawał o sobie znać kiepskimi występami. Nie minęły jego dwa występy, a już dziennikarze po derbach z Cracovią powątpiewali w słuszność jego obecności między słupkami „Białej Gwiazdy”. Wdowczyk jednak zaapelował o cierpliwość i wkrótce wyszło na jego. A właściwie w dużym stopniu też na Kiko Ramireza. Bo to właśnie wiosną, już po sierpniowo-wrześniowym kryzysie i mieszanej jesieni, Załuska wskoczył na wyższe obroty. Zapracował sobie na szacunek ze strony kibiców kilkoma bardzo udanymi występami, w których potrafił nawet wybronić Wiśle wynik. A to, zwłaszcza w Krakowie przy „R22”, nie zdarza się tak często jak Kevin w Polsacie.
4. miejsce – Dusan Kuciak (Lechia Gdańsk)
Mieliśmy małą zagwozdkę, jak potraktować w tym zestawieniu Kuciaka. Bo gdyby przyjętym przez nas kryterium była tylko tegoroczna wiosna, Kuciak bez problemu rywalizowałby o triumf w kategorii. Tymczasem jednak, biorąc pod uwagę cały sezon, golkipera Lechii postanowiliśmy umieścić tuż za podium.
Słowakowi spokojnie możemy wręczyć inny tytuł, a konkretnie miano najlepszego strzału transferowego. Trudno w końcu znaleźć zawodnika, którego zimowe przyjście równie mocno odmieniłoby drużynę. Tymczasem Kuciak, nie bójmy się tego określenia, po prostu zrewolucjonizował grę defensywną zespołu z Gdańska.
Nie ma przecież krzty przypadku, że akurat ze Słowakiem między słupkami podopieczni Nowaka zaczęli grać znacznie lepiej z tyłu. To naturalna kolej rzeczy – gdy tylko obrona zyskuje za plecami prawdziwego kozaka, a jednocześnie profesora jej gra niemal zawsze musi się poprawić. Kuciak praktycznie od samego początku zaoferował kolegom zdecydowanie większy spokój, aniżeli elektryczny Milinković-Savić. Dodatkowo dorzucił jeszcze coś ekstra, czyli doskonałe interwencje w kilku spotkaniach. Nie będzie przesadą stwierdzić, że wybronił on swojej ekipie kilka punktów.
Nie jest przypadkiem, że w rundzie finałowej lechiści nie stracili gola. Że nie przyniosło im to i tak miejsca w pucharach? Cóż, w tym winy Kuciaka najmniej.
Lechia zyskała bramkarza na lata, bez dwóch zdań. W przyszłym sezonie to może być duży atut.
3. miejsce – Marian Kelemen (Jagiellonia Białystok)
Kolejny złoty strzał Michała Probierza. Trzeba przyznać, że zastąpienie młodego Drągowskiego sędziwym Kelemenem na papierze wielkiego wrażenia nie robiło. Owszem, wielu z nas miało w pamięci niezłe występy Słowaka (zarówno na boisku, jak i drodze prawnej), lecz będąc zapytanym na ulicy w środku dnia o najlepszego następcę Drągowskiego, raczej nie przyszłoby nam do głowy wymienić Kelemena.
Tymczasem oni znów to zrobili – po prostu dopięli świetny interes. Najpierw oddali za dobre pieniądze swoją młodą, lecz już nieco rozstrojoną gwiazdę. Michał Probierz sprytnie wykombinował swój następny ruch, dochodząc do wniosku, że po bardzo mieszanym sezonie okraszonym trudną współpracą z młodym, wybuchowym zawodnikiem tym razem woli postawić na spokój i rutynę. W efekcie bardzo szybko działacze odnaleźli za dużo mniejszą kwotę solidnego fachowca, który nigdy z pewnego poziomu nie schodzi. I przede wszystkim jest wiarygodny, ponieważ miał już do czynienia z ekstraklasą i prezentował w niej wystarczająco dobry poziom.
Srebrny medal mistrzostw Polski to również zasługa Słowaka. I nie uderzamy tu już tylko do samego rzutu karnego w Niecieczy, lecz ogólnej dyspozycji na przestrzeni sezonu. To, że o Kelemenie było w tym roku znacznie ciszej niż o Drągowskim, paradoksalnie wyszło drużynie po prostu na dobre.
2. miejsce – Arkadiusz Malarz (Legia Warszawa)
Rywalizacja o pierwsze miejsce była w naszej redakcji bardzo zacięta. Ostatecznie w głosowaniu na drugie miejsce powędrował bramkarz Legii, co może wskazywać na dwie rzeczy. Pierwsza – demokracja to fatalny ustrój. Druga? Postanowiono docenić solidność nad bohaterstwo.
Bo mówiąc szczerze, bez ogródek – to Arkadiusz Malarz był największym bohaterem pośród bramkarzy. W końcu doskonałego golkipera poznaje się po tym, gdy w całym meczu udaje mu się zaliczyć jedną jedyną, lecz doskonałą interwencję. A zawodnikowi Legii ta sztuka udała się kilkukrotnie, np. w Kielcach.
Malarz tym sezonem zamknął usta krytyków. Bo przecież ile razy słyszeliśmy te same historie o jego przeciętnych umiejętnościach i konieczności poszukiwania lepszego specjalisty? Tymczasem on posadził na ławce świetnego Kuciaka, nie dał się Cierzniakowi i mimo słabego startu (Superpuchar Polski) obronił i ugruntował swoją pozycję golkipera nr 1.
To on potrafił wybronić kluczowe piłki w decydujących momentach. To właśnie on potrafił mocno pojechać po całym zespole, gdy wymagała tego sytuacja. To on szedł na pierwszy front przed kamery, tłumacząc całą ekipę ze słabych występów. Jeśli szukać największego zwycięzcy wśród kibiców, kandydatura Malarza może doskonale pasować.
1. miejsce – Matus Putnocky (Lech Poznań)
Dlaczego zatem Putnocky, a nie Malarz?
Na pewno w dużym stopniu zadecydowały statystyki. Po pierwsze bilans czystych kont – Putnocky aż w 18 spotkaniach nie dał się nikomu pokonać, a grał w sześciu meczach mniej od Malarza. Po drugie najlepszy procent obronionych strzałów, u Słowaka wynosi on 85 %, najwięcej w całej lidze. Po trzecie piętnaście goli straconych w całym sezonie, to też mówi samo za siebie. Oczywiście ograniczenie pierwszego miejsca golkipera Lecha do suchych liczb z pewnością byłoby niesprawiedliwością.
Putnocky przychodził do Poznania jako ewentualny zastępca Jasmina Buricia, którego miał przede wszystkim zmotywować do cięższej pracy. Sami na ten transfer spoglądaliśmy z umiarkowanym optymizmem. Nie zrozumcie źle, ceniliśmy umiejętności Słowaka, lecz traktowaliśmy jego zatrudnienie bardziej w kategoriach uzupełniania. Tymczasem okazało się, że Putnocky to wzmocnienie składu pełną gębą. Przez niemal cały sezon nie dał większych argumentów, by zdejmować go z bramki. Do tego pobił wiele indywidualnych osiągnięć klubowych, a także był o krok od przebicia rekordu ligi Łukasza Fabiańskiego (reprezentant Polski w sezonie 2005/2006 zaliczył 19 czystych kont).
I tylko Nenad Bjelica może sobie udzielić odpowiedzi, czy nie było warto postawić również na Matusa w finale Pucharu Polski. Ostatecznie, jak w całych rozgrywkach, między słupkami stanął Burić. I dodał jeszcze jeden argument przemawiający za Słowakiem.