- "On nie jest normalnym człowiekiem. To superbohater" - krzyczeli kibice Chelsea, patrząc na wyczyny Johna Terry'ego w spotkaniu Ligi Mistrzów przeciwko Valencii. Kapitan "The Blues" dyrygował obroną jakby nigdy nic. Jakby to był kolejny z kilkudziesięciu występów w sezonie 27-letniego Anglika. Byłby pewnie traktowany jako jeden z normalnych meczów dla tego poziomu piłkarza, gdyby nie fakt, że Terry wszedł na murawę ze złamanym palcem u stopy oraz zmiażdżonym policzkiem...
Terry to twardziel jakich mało. Jest chyba ostatnim piłkarzem na tej planecie, kóry mógłby symulować faul popełniony na nim. To wspaniała cecha w dzisiejszym futbolu, kiedy przychodzi nam patrzeć na teatralne wyczyny Didy lub Drogby. Trudno powiedzieć, co mogłoby powstrzymać Terry’ego od wyjścia na boisko. Wszyscy pamiętają chyba przerażające wydarzenie w finale Pucharu Ligi w sezonie 2007, kiedy obrońca Arsenalu Abou Diaby przez przypadek kopnął kapitana Chelsea w głowę. Ten stracił przytomność i – jak twierdzą specjaliści – mógł nawet stracić życie. Terry jednak zdołał jeszcze celebrować z resztą drużyny wygraną nad „Kanonierami” i zdobycie cennego trofeum. W kilka godzin po tym, jak na oczach kilkudziesięciu tysięcy ludzi znoszono go na noszach z boiska z zalaną krwią twarzą.
Jak twierdzi sam piłkarz, kontuzja to najgorsza rzecz, jaka może mu się przytrafić. – Kiedy nie mogę wyjść na boisko, jestem jak zbłąkany pies. Nie mam co ze sobą zrobić. Jeśli nie mogę trenować, przychodzę na treningi tylko po to, aby pobyć z chłopakami i popatrzeć jak sobie radzą. Z rehabilitantem ćwiczę po parę godzin dziennie, aby jak najszybciej wrócić do pełnej sprawności – twierdzi Terry.
Sympatycy Chelsea kochają swego kapitana. Nie dość, że jest wychowankiem klubu, to jeszcze wykazuje się nieprzeciętnym poświęceniem. Niektórzy twierdzą, że zbyt dużym, o czym sam piłkarz ma się przekonać dopiero po zakończeniu kariery, kiedy niedoleczone urazy będą dawały o sobie znać. – „Kocham futbol na tyle, że mogę poświęcić swoje zdrowie. Ten sport jest dla mnie wszystkim. Nie boję sie bólu. Jestem w stanie wziąć tyle zastrzyków, ile tylko się da, aby wytrwać w trakcie meczu. Dopiero potem martwię się, jak normalnie zasnąć. Wiem, że to może mieć zły wpływ na moje zdrowie w przyszłości, ale ja zwyczajnie za bardzo kocham futbol, aby pozwolić sobie na dłuższy odpoczynek” – powiedział kapitan „The Blues”.
Trudno jest sobie wyobrazić, że Terry gra ze złamanym palcem już od lipca. Piłkarz doznał kontuzji w trakcie meczu przeciwko Suwon Bluewings z Korei Południowej. Od tego czasu każdy mecz rozgrywa na środkach przeciwbólowych. Obawiano się, że piłkarz nie będzie mógł grać w kluczowych dla Anglii meczach eliminacji EURO 2008. Nic podobnego. Terry grał w wygranych meczach przeciwko Izraelowi oraz Rosji. Jakby tego było mało, w spotkaniu Premier League przeciwko Fulham złamał kość policzkową w starciu z Amerykaninem Clintem Dempseyem. Jak na Terry’ego przystało, ten nie chciał zejść z boiska. Dopiero za namową nowego managera Avrama Granta zdecydował się na opuszczenie murawy. – „Ten człowiek jest chyba z innej planety. Chciał kontynuować swój występ, jednak ja wolałem nie ryzykować. Wszelkie urazy głowy nie są warte kilkudziesięciu minut jego gry. To zbyt poważna sprawa” – powiedział szkoleniowiec „The Blues”. Sam zainteresowany niewiele sobie robi z komentarzy szkoleniowca. Dzień po spotkaniu z Fulham przeszedł operację, aby trzy dni później wybiec na boisko przeciwko Valencii.
Grał w specjalnej masce, którą brytyjskie media porównały do ochronnych okularów używanych na lekcjach chemii. „Profesor” Terry poprowadził Chelsea do zwycięstwa na Estadio Mestalla – krzyczały angielskie tabloidy następnego poranka. Po zwycięstwie 2:1 w Hiszpanii morale drużyny zdecydowanie wzrosło. Notowania Granta bynajmniej zostały na tym samym poziomie, przynajmniej w opinii kibiców. Fani wznosili za to pod niebiosa Terry’ego, który jest niekwestionowanym liderem na Stamford Bridge. Nawet taki buntownik jak Didier Drogba czuje respekt do swojego kapitana. Patrząc na poświęcenie Anglika, reprezentant Wybrzeza Kości Słoniowej zapomniał, przynajmniej na jakiś czas, o przepełniającym go gniewie po zwolnieniu Mourinho i strzelił bramkę dającą „The Blues” trzy punkty. Kto wie, czy pod nieobecność „Super Johna” mecz przeciwko Valencii zakończyłby się takim wynikiem?
Nawet maska Johna Terry’ego nie ukryje, że w Chelsea jest obecnie mnóstwo problemów do rozwiązania. Po zwolnieniu Jose Mourinho do jednego z najlepszych klubów świata wkradł się wielki nieporządek. Widać to po grze piłkarzy – zwłaszcza w Premier League. Co prawda ostatnio spisują się nieco lepiej, ale nie wiadomo, czy jest to ustabilizowana tendencja.
Odwaga i poświęcenie defensora „The Blues” może być dobrym rozwiązaniem konfliktu wewnątrz klubu i sposobem, aby zespół wrócił na właściwy tor. Kto inny, jak nie kapitan może zapanować nad grupą supergwiazd i znów wyzwolić w nich wolę zwycięstwa? Nie dość, że kapitan to jeszcze superbohater. Superbohater, który zdążył już oznajmić: Stara Chelsea wróciła. Będziemy walczyć o mistrzostwo Anglii!
O autorze
Tomasz Włodarczyk – dziennikarz współpracujący z „Super Expressem” i największym piłkarskim czasopismem „Piłka Nożna”. W przeszłości pisał dla angielskich gazet, jak np. „The Independent”, „The Daily Telegraph”, „The League Paper” czy „Daily Mail”. Obecnie prowadzi blog internetowy – twlodarczyk.blox.pl.
Oj, terry to twardziel jakich malo. Nie to co ballack
- taki cieniasik
fajnie napisane, brawo panie tomku. czekamy na
kolejne teksty o angielskiej pilce