Wehen Wiesbaden wywalczyło po barażach awans do 2. Bundesligi. W dwumeczu okazali się lepsi od Arminii Bielefeld. W zespole z Wiesbaden od dziewięciu lat gra Sebastian Mrowca. Latem jednak opuści klub. Gdzie będziemy oglądać Polaka w przyszłym sezonie? Jakie wrażenie zrobił na nim Bayern Monachium i szatnia napakowana gwiazdami? Zapraszamy do lektury.
Za Wami sezon pełen emocji. Praktycznie do ostatniej kolejki w tabeli 3. ligi panował mocny ścisk. Byliście przygotowani na to, że po ostatniej kolejce będzie na Was czekać jeszcze jeden, ten najważniejszy mecz w barażach?
Wszyscy byliśmy na to przygotowani. Musieliśmy jeszcze wybiegać 180 minut. Wiedzieliśmy, że musimy dać z siebie wszystko.
Zwłaszcza ten pierwszy, domowy mecz z Arminią przebiegł dokładnie tak, jak chcieliście. Szybko strzelona bramka, później już tylko dopełnienie zwycięstwa. Jak to wyglądało z Twojej perspektywy?
Wiedzieliśmy, że Arminię możemy pokonać tylko wtedy, kiedy każdy z nas zagra na 100%. Szczególnie że w ostatnich meczach nie pokazaliśmy się z dobrej strony. To była nasza szansa, gdybyśmy nie byli skoncentrowani, to Bielefeld by nas ograł, bo piłkarzy mają zdecydowanie lepszych. Ważne było, żeby nie odpuścić Arminii nawet na sekundę. Równie dobrze po naszej pierwszej strzelonej bramce mogli od razu wyrównać i sytuacja byłaby zgoła inna.
Obawialiście się, że w Bielefeldzie znów zastaną Was przykre obrazki związane z lokalnymi kibicami?
Szczerze? Nie obchodziło nas to. Gdybyśmy się tym rozpraszali, moglibyśmy zaprzepaścić to, co wywalczyliśmy w Wiesbaden. To Arminii powinno bardziej zależeć. Gdyby mecz został przerwany, to tak czy siak my mielibyśmy awans.
Czy ostatni mecz był dla Ciebie w pewnym sensie emocjonalny? Ostatni występ po dziewięciu latach przed kibicami w Wiesbaden.
Tak, bardzo. Po dziewięciu latach opuszczę klub i możliwość pożegnania się z kibicami to coś pięknego.
Urosłeś do miana prawdziwej legendy w klubie. Przeglądając skład Wehen, nie ma tam drugiego zawodnika z tak imponującym stażem. Jakbyś podsumował te dziewięć lat?
Śmiało mogę powiedzieć, że to był dobry czas. Były dobre momenty i były te złe. Taka jest piłka. Najważniejsze jest to, że dobrze się tu czułem. Znalazłem tu mnóstwo kolegów, którzy teraz są jak rodzina. Szkoda, że to się kończy po tylu latach.
Wehen w ogóle rozważało przedłużenie umowy z Tobą?
Trudno powiedzieć, jak te sprawy się mają. Ja od początku chciałem tu zostać. Mieliśmy trochę inne spojrzenie na całą sytuację z trenerem. Inaczej podchodzimy do piłki. Na chwilę obecną odchodzę.
Kontaktowały się już z Tobą inne kluby?
Oczywiście. Rozmawialiśmy z kilkoma klubami, także z Polski. Na chwilę obecną nie ma jednak gotowej oferty. Wrócę z urlopu i wtedy będzie czas na podjęcie decyzji.
To były kluby z 2. Bundesligi czy 3. ligi?
I stąd, i stąd. Na razie jeszcze nic nie jest pewne, rozmawiałem z dwoma trenerami. Nie wiedzą jeszcze, jak będzie wyglądać ich budżet na następny rok. W przyszłym tygodniu mamy się spotkać i zobaczymy, co z tego będzie.
Rozmawiając z Martinem Kobylańskim, usłyszałem, że 3. liga to idealna liga, w której można się pokazać i wybić dalej. Zgodzisz się z tym?
No dokładnie. Myślę, że dla młodych zawodników to idealne miejsce na rozwój. Zagrasz kilka dobrych spotkań to wszyscy na ciebie patrzą i zaczynają tę ligę śledzić. Mamy w drużynie zawodnika – Benedicta Hollerbacha – który już podobno otrzymał oferty z 1. Bundesligi. Zagrasz jeden, dwa dobre sezony i naprawdę możesz się wybić.
Przechodziłeś przez różne stopnie młodzieżówek Bayernu. Byłeś nawet kapitanem jednej z nich. Po tych kilkunastu latach żałujesz, że zamieniłeś Monachium na Cottbus?
Czasami. Znaczy teraz już nie, ale dwa, trzy lata temu jeszcze nad tym więcej myślałem. Miałem ofertę z 2. Bundesligi, poszedłem do Cottbus. Gdybym się tam przebił i nie przytrafiłaby mi się kontuzja, nie wiadomo, co by było dzisiaj.
Właśnie, chciałbym trochę pociągnąć temat kontzuji. Podliczyłem same Twoje opuszczone mecze w Wehen i doliczyłem się ich 137. To naprawdę kolosalna liczba. Te kontuzje chyba mocno zahamowały Twój rozwój?
Wszystkie kontuzje, których doświadczasz podczas kariery, cię cofają. Przed kontuzją miałem parę ofert stąd, z Niemiec, ale przez nią nie poszedłem do lepszego klubu. Taka jest jednak piłka. Nie każdy może być jak Tomek Mueller, którego kontuzje ciągle omijają (śmiech). Najważniejsze jest to, ile razy potrafisz wstać i dalej iść do przodu. Ja zawsze robiłem, co mogłem, żeby móc grać na tym najlepszym poziomie.
I chyba to Ci się udało. W Wehen ponad 200 spotkań, w tym byłeś kapitanem w 2. Bundeslidze. Pomimo tych kontuzji ktoś jednak w Niemczech usłyszał o Mrowcy.
Kapitanem byłem już nawet wcześniej, łącznie to będzie gdzieś z cztery lata. Weszliśmy do 2. Bundesligi, ja byłem tam jednym z młodszych, jak nie najmłodszym kapitanem. To wszystko oznacza, że się nie poddałem.
Polska na szerszą skalę usłyszała o Tobie w okolicach 2013 roku, to było nawet jeszcze przed erą Roberta Lewandowskiego. Pamiętasz, jak reagowałeś wtedy na ten medialny szum?
Cieszyłem się. Dla mnie najważniejsze wtedy było, żeby móc grać dla Polski. Mój tata, były hokeista, powtarzał mi, że jeśli będę miał wybór pomiędzy Niemcami a Polską, to żebym wybrał grę dla Polski.
Tata namawiał Cię do gry dla Polski. Zaprowadził Cię również na Twój pierwszy trening w Bayernie?
Tak, tak. To był trochę zbieg okoliczności. Mój dwa lata starszy brat grał w Bayernie, trenował go Hermann Hummels – ojciec Matsa. Spytał się mnie, czy gram w piłkę. Odpowiedziałem mu, że tak. Usłyszałem, że jeśli jestem też tak dobry jak mój brat, to mogę przyjść na trening sobie pograć. A ja nie miałem wtedy nic, nawet korków. Na pierwszy trening Bayernu przyszedłem w trampkach. Zaraz po nim powiedzieli mi, że chcą mnie na stałe.
Jak wchodziłeś do pierwszej drużyny, to jeszcze wtedy prowadzący Bayern Jupp Heynckes dawał Ci jakieś wskazówki, rozmawiał z Tobą?
Rozmów jako takich nie było. Wiem, że chyba jako jeden z czterech zawodników młodzieżówki podpisałem profesjonalny kontrakt. Potem było tak, że przyszli do klubu Pep Guardiola i Sammer. Oni powiedzieli, że musimy jeszcze poczekać i podpatrzeć, jak to wszystko funkcjonuje w pierwszej drużynie. Dostałem ofertę z Cottbus i musiałem podjąć decyzję.
Jak mocno pomagał Ci David Alaba?
To był mój najlepszy kumpel. Codziennie po treningach chodziliśmy razem coś zjeść. Wiesz, później ewentualnie jakaś dyskoteka (śmiech). Pomagał mi bardzo dużo.
Jakie wrażenie na młodym chłopaku robi Bayern Monachium i ta cała szatnia napakowana gwiazdami? Wchodzisz i kolejno widzisz Bastiego Schweinsteigera, Toniego Kroosa, Lahma.
Wszyscy byli jak rodzina. Mogło się wydawać, że to gwiazdy, bo grają w Champions League. Zawsze cię motywowali, pomagali. Muszę powiedzieć, że przyjemnie się trenowało, bo zawsze mogłeś liczyć na chłopaków.
Grając z Emre Canem w jednej drużynie, wiedziałeś, że ma papiery na wielkie granie i Bayern będzie miał z niego pożytek?
Często graliśmy przeciwko sobie, jeszcze za czasów, gdy grał w Frankfurcie. Zawsze się spotykaliśmy na jakichś turniejach. No był najlepszy, robił z nami, co chciał. Później wybrał Bayern, graliśmy ze sobą chyba dwa lata. Wiedziałem, że ma potencjał na pierwszą ligę.
A był ktoś taki, na kogo patrzyłeś po latach i dziwiłeś się, że w seniorskiej piłce gdzieś przepadł?
Nazywał się Christian Derflinger. Słyszałem, że miał iść do Chelsea, jak grał w Bayernie. Co mecz był najlepszy, strzelał najwięcej bramek. Później nasze drogi się rozeszły. Teraz gra w Regionallidze dla Offenbach Kickers.
Bayern dalej jest bliski Twojemu sercu?
Tak, dalej, chociaż już troszkę mniej niż kiedyś. Teraz lubię obejrzeć Barcelonę, Real, nawet Borussię Dortmund. Ale jak gra Bayern, to zawsze chcę, żeby to oni wygrali.
Czy Ty na tym etapie kariery myślisz już, co byś chciał robić po jej zakończeniu?
Chyba chciałbym wrócić do Monachium, zrobić uprawnienia trenerskie. No i najlepiej gdzieś tam pracować.