Martin Kobylański: Nikt mi nie da grać, bo nazywam się Kobylański [WYWIAD]


Rozmawiamy z zawodnikiem TSV 1860 Monachium

22 kwietnia 2023 Martin Kobylański: Nikt mi nie da grać, bo nazywam się Kobylański [WYWIAD]
Archiwum prywatne Martina Kobylańskiego

Martin Kobylański od początku tego sezonu jest zawodnikiem TSV 1860 Monachium. Jego wybór mógł się wydawać niezrozumiały, w końcu z Eintrachtem Brunszwik wywalczył awans na zaplecze Bundesligi. Swoimi przemyśleniami na temat kulis gry w Monachium zdecydował się podzielić z nami. Kiedy na ulicy pytano by go, czy nie wypił za dużo? Czy jego ojciec był surowszy niż nauczycielka matematyki? W imieniu Martina i swoim zapraszam na poniższą rozmowę.


Udostępnij na Udostępnij na

Za Tobą już prawie rok w TSV. Tak go sobie wyobrażałeś?

Nie no, chyba nie. Na początku wszystko było fajnie. Wygrywaliśmy, każdy widział nas jako kandydatów do pewnego awansu. Wiadomo. Każdy medal ma dwie strony. Jesienią sytuacja się zmieniła. Przegraliśmy jeden mecz, drugi, a później weszliśmy w taką spiralę, gdzie nie mogliśmy wygrać, dużo rzeczy szło nie tak. W klubie panował duży chaos.

Aktualnie jesteśmy na ósmym miejscu, o nic się nie bijemy. Szkoda, że nie możemy powalczyć o awans do góry, niżej już też raczej nie spadniemy. I ja, i klub trochę zawaliliśmy. Z mojej strony też nie wszystko poszło po myśli.

W ostatnich czterech spotkaniach TSV ani razu nie było Ciebie na boisku. Trzy razy ławka, raz poza kadrą meczową. Wina jakiegoś urazu czy decyzje trenera Jacobacciego?

Decyzja trenera. My też tylko czytamy, co się dzieje w klubie. Niedawno trenerem był dyrektor sportowy, ale tylko na cztery mecze. Przyszedł teraz nowy, mieliśmy chwilę dobrą fazę, ale koniec końców dalej nie zdobywamy punktów.

Szkoda, że tak się to ułożyło. Wiadomo, każdy ma swoje winy. Ja nie lubię też nikogo obwiniać, bo sam mógłbym jeszcze więcej dać od siebie, żeby trener mnie zauważył. Ale uważam, że to też nie do końca moja wina.

Sam trener nic mi nie powiedział, że słabo trenuję, gdy ostatnio nie było mnie w kadrze. Powiedział, że mnie lubi, no ale nie bierze mnie do kadry. Troszkę trudno, ale trochę już w piłkę gram i wiem, że jak jest słabszy okres, to na pewno przyjdzie lepszy czas, gdzie sam – bo nie gram dla żadnego trenera – sobie pokażę i udowodnię, że parę lat mogę jeszcze dobrze wyglądać na boisku.

Jak Ci się żyje w Monachium? Dobrze już się zaaklimatyzowałeś na Bawarii?

Miasto jest naprawdę super. Żona się dobrze czuje. Córcię mam, u której też wszystko w porządku. Jesteśmy zadowoleni. Wiadomo, w klubie nie wszystko idzie po myśli. TSV ma mega dużą tradycję i jak coś idzie nie tak, to dużo ludzi chce się nagle wypowiadać. Każdy ma swoją opinię, nie każdy chce jej słuchać. Czasem jest trudno.

Nasz stadion nie jest może piękny, ale ma to coś. Każdy mecz jest wyprzedany, 15 tysięcy fanów tworzy wspaniałą atmosferę. W mieście dużo też mówi się o TSV, tak że pod tym względem jest super. Jedyne, czego brakuje, to zaufania, więcej meczów i po prostu zwycięstw.

Co do samego życia kibicowskiego. Jasne, TSV to historyczny klub, ale wiadomo, że Monachium bardziej kojarzy się z Bayernem. Jednak marka robi swoje. W samym mieście żyjecie mocno w cieniu FC Hollywood?

W mieście wiem, że jest bardzo dużo ludzi, którzy są za TSV. Jak przyszedłem tutaj do klubu, zdziwiłem się, ile ludzi potrafi przyjść na trening, na mecz czy nawet sparing. Ludzie bardzo interesują się naszym klubem.

Wiadomo, tak jak mówisz, Bayern to swoja marka. Nie ma co jednak nawet porównywać. Jakbym powiedział, że TSV jest większe, każdy by się śmiał i pytał, ile wypiłem. Cieszę się, że mogę tutaj być. W ostatnich tygodniach nie mogłem pokazać, co umiem, ale wiem, że stać mnie i mogę pomóc klubowi w biciu się o coś więcej, jeśli tylko dostanę zaufanie.

Archiwum prywatne Martina Kobylańskiego

A skoro już o temacie picia. TSV ma podobną tradycję jak Bayern i robi wspólne wypady na Oktoberfest?

Chodzimy, chodzimy. Też byłem w tym roku pierwszy raz. Byłem mile zaskoczony tym wszystkim, co się tutaj dzieje. Wiadomo, że Monachium – nie tylko TSV i Bayern – i cała Bawaria żyją tym świętem. Tyle ludzi, co mnie odwiedziło w Oktoberfest, tyle ludzi, co widziałem, nie miałem okazji zobaczyć przez cały rok. Każdy z Niemiec się zjeżdża, by spędzić tutaj trochę czasu. To święto dla całego świata, słyszałem nawet o turystach z Ameryki i Australii.

Kiedy podjąłeś decyzję o opuszczeniu Brunszwiku, miałeś inne oferty na stole?

Były inne oferty. Rozmawialiśmy z klubami. Nie jestem typem osoby, która mówi o innych zespołach w kontekście co było, a co będzie. W miarę szybko podjąłem decyzję o przenosinach. Eintracht chciał przedłużyć ze mną kontrakt o rok, więc to nie było tak, że klub zdecydował, że musiałem odejść. Zdawałem sobie sprawę, że możemy awansować, że jesteśmy blisko.

Razem z rodziną, bo to ona jest dla mnie najważniejsza, podjęliśmy taką decyzję, że spróbujemy czegoś innego. To nie chodziło o to, czy będę teraz zawodnikiem 2. Bundesligi czy 3. ligi. W Brunszwiku byłem trzy lata, spędziłem tam piękny czas. Miałem dwa awanse, jeden spadek, więc dużo się działo. Miałem chyba swój najlepszy sezon. Oby ten przyszły był lepszy, wiadomo. Mam duży sentyment do tego klubu, do tego miasta. Moja córka urodziła się w Brunszwiku, więc same dobre rzeczy mógłbym o nim mówić.

Ale chcieliśmy coś zmienić, chcieliśmy coś innego zrobić. Dlatego pod tym względem nie mówię, że szkoda, że odszedłem z Eintrachtu, bo to była moja decyzja. Wiedzieliśmy, że tu też może być trudno, że będziemy jeszcze dalej od rodziny, ale tego się podjęliśmy. Nie żałuję.

Na zapleczu Bundesligi rozegrałeś prawie 50 spotkań. Dziś zawodnicy z tej ligi są poważnie rozpatrywani w kontekście naszej kadry, czy to Dawid Kownacki, czy Damian Michalski. Jak Ty byś ocenił poziom 2. Bundesligi?

Na pewno wiem, że to jest dobry poziom. Nasza kadra ma naprawdę super zawodników. Trzeba też patrzeć na pozycje, ale 2. Bundesliga jest mocną ligą i spokojnie taki „Kownaś” – bo jego też dobrze znam – w kadrze się odnajdzie i będzie i strzelać, i asystować, i grać dobre mecze.

Niemiecka 3. liga staje się coraz bardziej popularna?

Zdecydowanie. Nawet Yeboah przyszedł w tym sezonie do Śląska właśnie z 3. ligi. Dla mnie ta liga jest dobrą, mocną ligą. Niektóre kluby nie są aż tak znane, ale są też uznane marki: czy to TSV, czy Dynamo Drezno. Kto się interesuje niemiecką piłką, na pewno będzie kojarzył. Spokojnie, jak się ma ofertę, można tu przejść i nie bać się. To fajna liga, żeby się pokazać. Dużo trzeba walczyć, dużo trzeba z siebie dać, ale po dobrych występach szybko dostaniesz zaufanie i kibice cię polubią.

Miłość do piłki zaszczepił w Tobie tata?

Tak, tak. No jednak chodziłem na taty mecze. Jak wychodził na mecz, to albo ze mną za rękę, albo na baranach. Wtedy się zaczęło. Zawsze było tak, że nawet jak w szkole nie szło najlepiej, tata nie zwracał na to uwagi. Wiadomo, trzeba było chodzić, trzeba było się uczyć. Ale jak był słabszy mecz, to bardziej bałem się siedzieć przy stole, bo analiza spotkania z moim tatą trwała dłużej niż matematyka.

Zawsze chciałem grać w piłkę. Tata w tym, co mógł, to mi pomógł, ale przychodzi dzień, kiedy sam na siebie muszę zapracować i nikt mi nie da grać, bo nazywam się Kobylański. Cieszę się, że mi się to udało.

Mówiłeś, że nie chcesz, żeby patrzono na Ciebie przez pryzmat taty. Pewnie dużo ludzi próbowało Was porównywać?

Zawsze mówiłem, że chcę osiągnąć to co mój tata, ale wiem, że to trudne. Tata w Polsce jest bardzo znany, ma medal olimpijski. Swoją drogą widziałem go tylko ze dwa razy, bo jest gdzieś schowany. Jestem z niego dumny, że tyle osiągnął, że przyjechał z Polski do Niemiec, gdy byłem mały i nie mieliśmy tu rodziny.

Nie lubię tych porównań, bo pracuję sam na siebie. Wiadomo, mój tata grał w Bundeslidze, ma medal, ale ja też gram na całkiem niezłym poziomie. Ja jestem bardzo zadowolony i to nie jest jeszcze koniec. Jeszcze parę razy będzie można usłyszeć moje nazwisko.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze