Queens Park Rangers w najbliższą sobotę zmierzy się na własnym boisku z Liverpoolem. Jak donoszą angielskie media, właśnie wtedy zacznie się nierówna walka Harry'ego Redknappa o posadę menedżera klubu.
Klub z Loftus Road zaliczył słaby start sezonu. W dotychczasowych siedmiu kolejkach udało im się wygrać ledwie raz. Zdecydowanie poniżej oczekiwań, mimo tego, że mówimy o beniaminku. W dodatku zespół QPR tylko cztery razy pokonał bramkarza rywali i odpadł z czwartoligowym Burton w Capital One Cup. Mimo że klub z Londynu nie dysponuję potencjałem piłkarskim na miarę brytyjskich gigantów, to patrząc na to, kto tam gra, można by się spodziewać więcej.
Awans rzutem na taśmę
Klub zarządzany przez Tony’ego Fernandesa powrócił do najwyższej klasy rozgrywkowej po roku przerwy. Ale nie było to łatwe wyzwanie. QPR awans zapewniło sobie dopiero po zaciętym i wyrównanym boju w barażach z Brighton. Gol strzelony przez Bobby’ego Zamorę w ostatniej minucie spotkania dał QPR okazję do świętowania na 90-tysięcznym Wembley. Sam Redknapp w pewnym momencie zwątpił w sukces, głównie dlatego, że to Brighton było stroną przeważającą w tamtym meczu. Jak sam wspominał – ,,Myślałem, że to będzie koniec, że się nie uda i będę musiał zrezygnować z funkcji trenera klubu. Zacząłem nawet myśleć, do którego klubu golfowego się zapisać na emeryturze”. Doświadczony Anglik sam mówił w połowie poprzedniej kampanii, że jeśli się nie uda awansować od razu po spadnięciu do Championship, to on nie zostanie w zapleczu ekstraklasy na drugi sezon i najprawdopodobniej przejdzie na emeryturę.
Ferdinandów dwóch
Stało się jednak inaczej i trzeba było zacząć budowę drużyny, która powalczy o utrzymanie w Premier League. Patrząc na wyniki, można wywnioskować, że na Loftus Road obyło się bez szaleństwa w czasie okna transferowego. Było jednak inaczej. Udało się ściągnąć takich piłkarzy jak Eduardo Vargas, Sandro, Niko Kranjcar czy Rio Ferdinand. Rzecz jasna to ten ostatni był postrzegany jako największe realne wzmocnienie – piłkarskie ale i marketingowe dla klubu. To pod byłego piłkarza Manchesteru United Redknapp ustawił trzyosobowy blok obronny, w którym partnerowali mu zwykle Onuocha i Dunne. Ale Ferdinand nie błyszczy. Na pewno więcej od niego oczekiwano. W momencie, w którym duża część fanów czy ekspertów zajmujących się piłką w wydaniu brytyjskim to zauważyła i uznała, że Rio w tej formie nie nadaje się do grania na tym poziomie, do klubu przyszedł inny Ferdinand – Les. Były piłarz QPR między innymi został zatrudniony przez właściciela klubu, Fernandesa, na stanowisku dyrektora sportowego. Media od razu odebrały to jako osłabienie pozycji Redknappa.
Redknapp, Pulis, a może Sherwood?
Żeby zrozumieć czemu media na Wyspach odczytały to w ten sposób, trzeba się cofnąć pamięcią do zeszłego sezonu. Les Ferdinand pomagał wówczas Timowi Sherwoodowi, wtedy trenerowi Tottenhamu. Pomoc obejmowała głównie sprawy sportowe, boiskowe i trwała ledwie pół roku, bo tyle też trwała cała kadencja Sherwooda na White Hart Lane. Ale nie od dziś wiadomo, że obu panów łączy przyjacielska relacja. Czy więc zatrudniając Ferdinanda na stanowisku dyrektora sportowego, Tony Fernandes tworzy grunt pod zatrudnienie Tima Sherwooda na Loftus Road? Na pewno nie można wykluczyć takiego scenariusza. Inną możliwością, może nawet bardziej korzystną dla QPR byłoby zatrudnienie Tonego Pulis na stanowisku menedżera.
Terminarz wyda wyrok
Jednak mimo wszystko wszelkie zmiany zależą od tego, jak się będzie spisywał QPR w nadchodzących spotkaniach. A nie będą one łatwe. Jak wspomnieliśmy na początku, w ten weekend na Loftus Road przyjedzie Liverpool. Później piłkarzom z Londynu przyjdzie się zmierzyć z Manchesterem City, Aston Villą i Chelsea. Czyli mówiąc dość łagodnie, nie jest to optymalny terminarz w momencie, w którym chcesz ratować posadę. Dzisiaj, na przedmeczowej konferencji prasowej, Redknapp zapewniał, że ciągle ma zaufanie właściciela klubu i nie ma zamiaru tego marnować. Ale jak mogliśmy przeczytać w wczorajszym ,,The Daily Telegraph”, anonimowe źródła donoszą, że piłkarze są przekonani o tym, że nad głową ich trenera wisi topór i prędzej czy później spadnie on na jego głowę. Czy były coach Portsmouth, Tottenhamu czy West Hamu United może się w jakiś sposób bronić? No cóż, głównym argumentem w jego obronie może być to, że sprzedano mu najlepszego napastnika tuż przed startem sezonu. Chodzi oczywiście o osobę Loica Remy’ego. Na pewno jest to sensowne wytłumaczenie dla zarzutu o małą liczbę strzelanych goli przez zespół. Ale gdyby się chwilę zastanowić, to proszę sobie odpowiedzieć na pytanie – czy właściciele klubów Premier League zawsze działają sensownie?