Adrian Gula przychodził do Wisły Kraków jako ktoś, kto posprząta bałagan po krótkiej kadencji Petera Hyballi. Niestety, Słowak okazał się za mało charyzmatycznym człowiekiem, by pozytywnie wpłynąć na piłkarzy "Białej Gwiazdy". Nie pomagały też niespokojne ruchy na rynku transferowym.
Początkowo Gula uchodził za idealnego kandydata na trenera Wisły. Do Polski przyjeżdżał z bardzo bogatym CV i bardzo dobrą opinią. Mógł pochwalić się mistrzostwem Słowacji oraz wicemistrzostwem Czech. Znano go jako człowieka z dobrym podejściem do młodzieży. Ponadto zawsze preferował ofensywną grę, co było bardzo ważne dla włodarzy krakowskiego klubu.
Do Wisły pasował też charakterologicznie. Nie jest tajemnicą, że w Wiśle oczekiwano człowieka nieprzeciętnie inteligentnego. Tymczasem Gula na Słowacji uważany jest za innowatora i człowieka zakochanego w piłce nożnej. Tego samego miał oczekiwać od piłkarzy „Białej Gwiazdy”. Jednak szatnia tego klubu jest wyjątkowa charakterologicznie i tym razem coś nie zagrało.
Trener długodystansowy
Wraz z trenerem do Wisły Kraków jako dyrektor sportowy przyszedł Tomasz Pasieczny. Jest to człowiek, który miał doświadczenie jako skaut w Arsenalu, West Bromwich Albion. Co ciekawe, krótko pracował również w Cracovii. Mimo to idealnie pasował do wizji włodarzy. Co prawda Pasieczny nie stał za zatrudnieniem Guli, jednak ciągle przyznawał, że pomysł jego zatrudnienia wydawał mu się świetny i go popiera.
– Nie mogę się więc nazywać autorem tego pomysłu, ale od początku go wspierałem, bo trener Gula to ekstrafachowiec pod to, co chcemy grać. I ze swojej strony zrobiłem wszystko, żeby trafił do Wisły – wyjaśniał Pasieczny.
Jego stanowisko rzekomo miało być bezpieczne również mimo kiepskiej gry w rundzie jesiennej, a także fatalnego początku rundy wiosennej. Kilka dni temu Pasieczny w rozmowie z fanami na Twitterze zapewniał, że Gula dostanie więcej czasu. – Nie jest tajemnicą, że trener Gula jest długodystansowcem i proces dochodzenia do optymalnej formy w jego przypadku czasami trwa dłużej. Widzimy już teraz, że pewne rzeczy się zmieniają, np. podejście piłkarzy do sposoby gry. Widać, że ci piłkarze chcą grać w ten ryzykowny sposób – tłumaczył dyrektor sportowy Wisły, próbując uzasadnić swoje decyzje niezadowolonym kibicom. Zarzekał się też, że słowacki szkoleniowiec nie dostał żadnego ultimatum.
Cała rozmowa odbyła się 10 lutego. 13 lutego, dzień po przegranym meczu Wisły ze Stalą, zdecydowano się na pożegnanie z Gulą.
Wisła w przebudowie
Gula miał twardy orzech do zgryzienia. Latem do jego drużyny dołączyło wielu nowych zawodników. Latem pojawili się Czesi: Matej Hanousek i Jan Kliment. Do drużyny trafił też Słowak Michal Skvarka, który parę miesięcy później był obśmiewany w mediach społecznościowych przez kibiców Wisły jako „nieślubny syn Adriana Guli”. Pojawili się też Polacy. Zespół zasilili Alan Uryga, Paweł Kieszek i Mateusz Młyński. Rzucono też sidła na Aschrafa El Mahdiouiego. Pozyskano również Izraelczyka Dora Hugiego.
Część tych transferów okazała się genialna. Hanousek na razie stanowi całkiem pewny punkt w obronie Wisły. El Mahdiouiego po połowie roku sprzedano z zyskiem do Arabii Saudyjskiej. Z kolei Kliment i wcześniej wspomniany Skvarka stali się kozłami ofiarnymi i głównymi obiektami krytyki. Mimo ich nieskuteczności Gula uparcie na nich stawiał, co też nie przysparzało mu nowych fanów.
Wiosną jeszcze bardziej rozbudowano tę wieżę Babel. Do drużyny trafiło sześciu nowych zawodników, wszyscy z zagranicy. Niektórzy sprawdzeni, tak jak Zdenek Ondrasek. Niektórzy utalentowani, jak Momo Cissé, Joseph Colley i Enis Fazlagić. Jednak, co najważniejsze, wciąż nowi i nierozumiejący stylu gry nowej drużyny. Mimo najszczerszych chęci poprawy gry drużyny Gula miał kolejne problemy. Jak łatwo się domyślić, tych wszystkich zawodników było trudno zgrać. Nie pomogło mu też odejście Yawa Yeboaha, który momentami ciągnął grę ofensywną całej ekipy.
Nerwowość
Wszystkie czynniki spowodowały, że pojawiało się coraz więcej znaków zapytania co do samego Guli. Sam Słowak wydawał się momentami gubić w swojej wizji. Rywale go regularnie rozczytywali, a sama drużyna wydawała się bezsilna. Powodem miała być zła mentalność.
– Zdarzały się błędy indywidualne i mieliśmy wielkie trudności z odwracaniem meczów. Wiem, że w Wiśle mieli te problemy już wcześniej i trzeba dużo naprawdę ciężkiej pracy nad mentalnością. Brakowało nam w tych kwestiach stabilności – mówił w jednym z wywiadów szkoleniowiec.
Guli brakowało też szczęścia. Początkowo próbował stawiać na bramce Pawła Kieszka, jednak doświadczony golkiper popełniał wiele błędów (potem Słowak częściej stawiał na młodego Biegańskiego). W całej drużynie pojawiały się pojedyncze, głupie błędy, które w ostatecznym rozrachunku decydowały o zwycięstwie bądź porażce. Wiadomo, na niektóre sprawy trener nie ma wpływu.
Jednakże z czasem pomniejsze kryzysy się nawarstwiały i wpływały na całokształt gry. W meczu ze Stalą Mielec Wisła nie oddała ani jednego strzału.
– Moja odpowiedzialność jest w tym najważniejsza. Zawodnicy i klub potrzebują czegoś energicznego, bo zmieniamy pięciu zawodników, a nic się nie zmienia. Zmieniamy też ustawienie i też to nie pomaga. Za nami dwa mecze, w których nie mamy dobrych wyników, i musimy o tym podyskutować, w tym o mojej odpowiedzialności – powiedział po tym spotkaniu Gula, jakby spodziewając się już zwolnienia.
Skoro Słowak poniósł już odpowiedzialność za swoje działania, to teraz należy się zastanowić, kto zostanie nowym szkoleniowcem Wisły. Może Jerzy Brzęczek?