Barcelona wygrywa w tym sezonie tak często, że aż można się zdziwić. Niezależnie od tego, kto jest rywalem, jaka jest sytuacja kadrowa w klubie i jak ułoży się mecz, Katalończycy zawsze zgarniają komplet punktów (poza jednym jedynym meczem z Realem). Nie inaczej było w miniony wtorek na Camp Nou, trzeba jednak przyznać, że z topornym Celtikiem „Barca” męczyła się niemiłosiernie, podobnie jak autor niniejszego artykułu, słuchając komentarza Grzegorza Kalinowskiego.
Fajnie, że od kilku sezonów, dzięki telewizji „n” polski kibic może obejrzeć wszystkie mecze Ligi Mistrzów na ekranie swojego telewizora. W jakości HD, z polskim komentarzem… No właśnie, ten, zamiast atutem, jest powodem, dla którego przyciski „mute” na telewizyjnym pilocie wycierają się coraz bardziej, a internauta wybiera streamy choćby i z Afryki. Do tej pory przeciętny widz, o przeciętnej skali słuchu, szerokim łukiem omijał transmisje z meczów komentowanych przez Sergiusza Ryczela. Poziom podniecenia w głosie, a także przeciętny wskaźnik decybeli przekraczał bowiem granice między irytacją a szkodzeniem zdrowiu. Teraz do walki o tytuł najsłabszego komentatora postanowił dołączyć Grzegorz Kalinowski.
W meczu Barcelony z Celtikiem postanowił on zaprezentować swój arsenał, skutecznie uprzykrzając odbiór meczu.
Valdez. Chronologicznie pierwszy. Czepianie się błędów, które ktoś popełnił raz, można uznać za hejting i szukanie dziury w całym. Wszak każdemu może się zdarzyć i Kalinowskiemu zdarzało się to w kilku przypadkach. Ale Valdez zdarzył się parę razy, więc to nie błąd, tylko niewiedza. Valdez to zawodnik Valencii, bramkarz Barcelony nazywa się Valdes, a wymawia się to [waldes].
Oczekiwanie, że Iniesta odda strzał z dystansu. Parę razy, gdy Andres Iniesta miał przy nodze piłkę, będąc na 25. metrze, pan Grzegorz usilnie namawiał bladolicego Kastylijczyka do strzału. A gdy tenże nie nastąpił, dzielił się swoim zdziwieniem z telewidzami i współkomentującym Maciejem Terleckim. Otóż rzeczony Iniesta w ciągu ostatnich trzech lat strzelił bodaj jedną bramkę zza pola karnego. Jedną w ostatnich minutach meczu z Chelsea, kiedy wszystkie inne metody już zawiodły. Strzał z dystansu, w przypadku gdy akcję można zakończyć inaczej, jest w Barcelonie na tyle rzadko stosowany, że o każdym takim przypadku pisze się książki.
„Barca” koniecznie chce wygrać, żeby trafić do klubu „100”. Cytat dosłowny. Idiotyzm tego stwierdzenia aż boli. W poprzedniej kolejce, podejmując Benfikę, „Blaugrana” nie chciała wygrać aż tak bardzo, podobnie w następnej kolejce, w rewanżu na Hampden Park, na zwycięstwie będzie im zależało mniej. Bo nie będzie, okrągłe, setne.
Zadziwiające, ile podań potrafią wymienić! Tutaj medal ma dwie strony, albo cytujący nie wie, że liczba podań w każdym meczu „Dumy Katalonii” dochodzi do tysiąca (sam Xavi mówi, że jak nie wykona stu podań, to ma ochotę kogoś pobić), albo wie, ale go to dziwi. Ani w pierwszym, ani w drugim przypadku nie utożsamiamy się z autorem.
Twierdzenie, że „Ibra” nie pasował do „Barcy”, bo był wysoki. W tym przypadku komentator chyba zdał sobie sprawę ze swojej gafy i zaczął przytaczać argumenty, że mentalność, że konflikty z Guardiolą o rolę w drużynie i tak dalej. Raz powiedzianego słowa jednak się nie cofnie, nie pasował do drużyny złożonej z graczy niewysokich. Na zdjęciach na pewno.
Twierdzenie, że brak Pique to ogromne osłabienie. Generalnie można się zgodzić, tyle że brak Pique to na Camp Nou problem od jakiegoś półtora roku. Gdyby stoper w minionym sezonie był myślami na boisku, a nie w sypialni, „Blaugrana” prawdopodobnie nie przegrałaby mistrzostwa z Realem. Wobec plagi kontuzji wśród graczy defensywnych brak Pique nie jest największym problemem – zdrowy czy nie, daje drużynie mniej więcej tyle samo.
Fajny mecz, fajny wynik. A może jeszcze fajne podanie, fajna parada i fajna pogoda? Fajnie, tyle że istnieją inne słowa określające coś pozytywnego.
Gran Derbí. Lapsusem słownym zaczęliśmy, lapsusem słownym kończymy: pan Kalinowski raczył przedłużyć ostatnią głoskę w słowie Derbi, jakby był tam akcent. Nie ma, nie przedłużamy. Dla nas, Polaków, akcent to abstrakcja, ale wypominamy, bo jakiś debil zacznie mówić Derbí, broniąc się przed krytyką zwrotem „przecież tak mówili w telewizji”.
A co do samego meczu i kwestii stricte piłkarskich.
Zobaczyliśmy zarówno pokaz słabości, jak i siły „Dumy Katalonii”. Słabości, bo zdekompletowana, mierząca łącznie 700 centymetrów defensywa, dała sobie wbić bramkę już w pierwszej i na dobrą sprawę jedynej groźnej akcji w meczu. Siły, bo przez pozostałe 75 minut, wszyscy zawodnicy „Barcy” wykonywali założenia taktyczne z obłąkańczą wręcz wytrwałością. Widząc te 52 akcje (liczba z głowy) graczy Vilanovy, aż chciało się powiedzieć, ludzie, nie męczcie się, zróbcie coś inaczej. Wiadomo było, że pięćdziesiąt z nich się nie powiedzie, nie ma bowiem siły, żeby wypunktować tak dysponowanego i ustawionego rywala. Na 52 uderzenia dłutem w bryłę granitu, pięćdziesiąt razy nie uzyskamy niczego, ale dwa razy kamień pęknie.
Niby rywal przeciętny, niby wynik wymęczony, a jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że dla piłkarzy zwycięstwo nad Celtikiem jest równie cenne, co wygrane „El Clasico”. To dowód na to, że wytrwałość i wiara w końcowy sukces, idące wraz z umiejętnościami, zapewniają sukces, zawsze. Wspomnienie tego meczu może napędzać przez cały sezon, ale może też w krytycznej chwil okazać się gwoździem do trumny.
Dziesięć zwycięstw i jeden remis to fantastyczny bilans na jedenaście meczów. Nie zapominajmy o tym, że Vilanova jest w podobnej sytuacji, co Guardiola cztery lata temu. A ten jeszcze latem zgubił osiem punktów, nie dwa – przegrywając z Numancią, Wisłą i remisując z Racingiem. Ktoś powie, że Tito to wcale nie taki nowy trener, wszak przez całą kadencję Pepa był jego asystentem. Tyle że „Mister” również nie wylądował na Camp Nou po sześcioletnim pobycie w innej galaktyce.
Zewsząd dochodzą nas głosy, że „Barca” Vilanovy to na dobrą sprawę przedłużenie żywota teamu Guardioli. Nieprawda. Tito pracuje na własny rachunek i doskonale wie, że nie zmieniając niczego po poprzedniku, nie ma szans na osiągnięcie sukcesów, których wszyscy w Barcelonie od niego wymagają. Zatem, mimo że zapewne w taktyce i treningach zmieniły się jedynie niuanse, patrzmy na obecną „Blaugranę” jak na nowy twór. I traktujmy te 31 punktów w jedenastu meczach jako znakomity dorobek nowicjusza, a nie zwyczajny wynik piłkarskiego samograja.
Mocne dissy na komentarz w N, ale w sumie nie ma się
czemu dziwić. Tak czy siak, puszczają niemal
wszystkie mecze LM, a za to należy się szacunek w
pewnym sensie - jest co oglądać :)
Szczerze mówiąc na igolu też zdarzają się wtopy
i trochę głupie artykuły
Aha, zapomniałem jeszcze napisać, że mimo
wszystko, dzisiaj np. mecz Borussia - Real oglądnę
na nPremium, a nie na TVP1, bo tamten komentarz jest
gorszy, no i jakość jakby troszkę słabsza. Poza
tym, najlepszym komentatorem, najmądrzejszym,
najbardziej inteligentnym, który wie niemal wszystko
piłce jako jeden z nielicznych tam w nSport jest
Wojciech Jagoda, no i Michał Pol. Mimo że tego
pierwszego często nie lubią, uważają go za
"nieomylnego", ja tak nie sądzę - mówi bardzo
mądrze zarówno o piłkarzach, jak i samym meczu. Co
do Kalinowskiego, fakt - fatalny. Nazywają go
Grzegorz "Barcelona" Kalinowski.
Niech autor, pan Maciej Deja się włączy do
dyskusji, bo za mało autorzy rozmawiają z
czytelnikami tutaj na iGolu :)
@gifu - zgadza się, nikt nie twierdzi, że na iGolu
są same artykuły z najwyższej półki - chyba nikt
się nie spodziewa, że wszystkie teksty będą na
poziomie Stanowskiego czy Pola. Każdy ma prawo do
krytyki i każdy powinien umieć znosić krytykę.
@gifu - n-ka przebija TVP w poziomie i oprawie
transmisji, więc nie dziwię się Twojej decyzji,
ale już innych przyciągnie do Publicznej nazwisko
Laskowskiego (swoją drogą, świetny ruch
Szaranowicza z jego zatrudnieniem). A wracając
jeszcze do Kalinowskiego, nie przypominam sobie,
żeby w poprzednich meczach zdarzały mu się aż
takie gafy... Słyszałem opinie, że nie jest zbyt
obiektywny, jeśli chodzi o komentowanie Legii, ale
sam nie potwierdzam;) A co do sprzyjania "Barcy", to
chyba i tak prym wiedzie Maciej Iwański z TVP.