Mateusz Wysokiński: Awans to nie będzie proste zadanie [WYWIAD]


Pomocnik już trzeci sezon jest ważnym ogniwem środka pola kaliskiego KKS-u Kalisz

22 lutego 2024 Mateusz Wysokiński: Awans to nie będzie proste zadanie [WYWIAD]
KKS Kalisz

KKS Kalisz kolejny rok z rzędu walczy o awans do Fortuna 1. Ligi. Przed rokiem nie znaleźli się w barażach, lecz obecnie walczą o to, by zapewnić sobie promocję już w sezonie zasadniczym. Podstawowym zawodnikiem kaliskiego klubu jest Mateusz Wysokiński. Młody pomocnik występuje w barwach „Dumy Kalisza” już trzeci sezon i z miejsca stał się wiodącą postacią drużyny.


Udostępnij na Udostępnij na

Przed startem rundy wiosennej sezonu 2023/2024 KKS Kalisz zajmuje pozycję wicelidera 2. ligi. Podopieczni Pawła Ozga mają za sobą udaną jesień. Wraz z pomocnikiem KKS-u podsumowaliśmy minione tygodnie oraz szanse zespołu na awans do Fortuna 1. Ligi. W rozmowie z Mateuszem Wysokińskim znajdziecie również odpowiedź na pytanie, jakimi szkoleniowcami byli ostatni opiekuni KKS-u oraz czemu i komu 21-latek zawdzięcza rozwój swojej kariery. Zapraszamy!

Mateuszu, patrząc na przebieg Twojej kariery, muszę przyznać, że jesteś dość stały w uczuciach, jeśli chodzi o przynależność klubową. W juniorach kilka lat w Legii i SEMP Ursynów, potem dwa lata w  Victorii Sulejówek. Obecnie – trzeci sezon w Kaliszu. 

No tak, trzymam się klubów, w których występuję. Od początku mojej kariery wyznaję zasadę, że  ważna jest przede wszystkim stabilność. Zmiany klubów w młodym wieku nie wpływają pozytywnie  na rozwój zawodnika. Najważniejsza jest wtedy gra. To ona zapewnia rozwój i stąd też taka moja  ścieżka. Idę krok po kroku do przodu. 

Śledzisz to, co dzieje się w twoich byłych klubach, np. w Victorii? Beniaminek 3. ligi grupy pierwszej radzi sobie całkiem nieźle. 

Tak, oczywiście. Nie raz bywam nawet na meczach Victorii Sulejówek. Jak wracam do siebie, do  Warszawy, to często zajeżdżam na ulicę Krasińskiego 6 i z przyjemnością witam się z kolegami z zespołu i obserwuję swoją byłą drużynę. Zwłaszcza, że jest na co popatrzeć, bo grają naprawdę atrakcyjny futbol. Jest to klub, który chce stawiać na młodych zawodników i ich promować. Tak też było w moim przypadku. Na szczeblu centralnym z graczy Victorii mamy na przykład Nikodema  Zawistowskiego w Polonii Warszawa. 

Grając w Victorii występowałeś w 4. lidze, lecz ten przeskok z 4. do 2. ligi nie sprawił ci problemów.  Potrzebowałeś 14 minut, by zdobyć gola na szczeblu centralnym. Jak wspominasz podwójny debiut: drugoligowy i w zespole z Kalisza? 

Na pewno był to duży przeskok. Dla zawodnika z czwartej ligi przejście do drugiej to przeskok przede wszystkim pod względem intensywności gry. Jako zawodnik późno dojrzewający borykałem się na  początku z problemami mięśniowymi, często łapałem skurcze i tym podobne. To normalna rzecz w sporcie. Jak przeskakuje się na szczebel wyżej, to trzeba się przystosować. Ja wiedziałem, że pod względem intensywności myślenia, szybkości podejmowania decyzji czy gry z piłką dam sobie radę.  Pytanie było, czy dojdę fizycznie do gry na szczeblu centralnym. Okazało się, że dość szybko udało mi  się to zrobić. 

Dla zawodnika z czwartej ligi przejście do drugiej to przeskok przede wszystkim pod względem intensywności gry

Pierwszy mecz oczywiście pamiętam. W piłce ważne są momenty i bycie na nie gotowym. Ja od  początku okresu przygotowawczego wiedziałem, że muszę być gotowy na każdą okazję. Nadarzyła się ona już w pierwszym meczu przeciwko Olimpii Elbląg. Wszedłem na boisko pod koniec spotkania,  przegrywaliśmy i nie było nic do stracenia. Strzeliłem bramkę, pomogłem przy następnej i udało się ten mecz zremisować. Już na samym początku dałem sygnał trenerowi, że można na mnie stawiać i pomimo młodego wieku jestem w stanie wziąć ciężar gry na siebie.  

Wspominałeś o intensywności i trzeba przyznać, że wszedłeś do 2. ligi z drzwiami. Pierwszy sezon – podstawowy gracz, 5 goli. Drugi sezon – podstawowy gracz, 7 goli. Obecny sezon – podstawowy  gracz, 2 bramki. Niezależnie od tego, czy trenerem był Wieczorek, Zając, Szpyrka, Tarachulski, czy obecnie Ozga – ty grasz. Czy ta intensywność, którą masz od 2,5 roku, buduje cię? Dzięki  wybieganym kilometrom twój organizm będzie długowieczny? O kolarzach mówi się, że aby być  dobrym, musi swoje kilometry wyjeździć. 

Może nie tyle co wydłuża karierę… Wróciłbym do pierwszego pytania, gdzie mówiłem o stabilności.  Jak się popatrzy na przebieg mojej przygody z piłką, to w każdym klubie grałem dużo minut. To dawało mi rozwój i to był dla mnie cel nadrzędny. Najwięcej zawodnikowi daje granie spotkań – intensywność, trud meczu, rywalizacja z przeciwnikiem to clou tego wszystkiego. Czy się wygrywa, czy się przegrywa zawsze można coś wyciągnąć z tego spotkania.

Grając przez 2,5 roku w Kaliszu, byłem podstawowym zawodnikiem. Myślę, że każdy się ze mną tutaj zgodzi, patrząc w statystyki. Grałem, gdy byłem młodzieżowcem, ale gram też, jak ten status utraciłem. Gra pozwalała mi się rozwijać. W pierwszym sezonie w KKS Kalisz strzeliłem 5 goli. Potem chciałem iść dalej i strzeliłem 7 goli.  Teraz mam po 2 bramki oraz asysty i oczywiście nie chcę się na tym zatrzymywać. Liczę, że krok po  kroku będę szedł w górę, a moja przygoda z piłką nabierze tempa. 

Powiedziałeś bardzo ciekawą rzecz o tym, że piłkarze chcą przede wszystkim grać mecze. Mówi tak większość zawodników, lecz zdarzają się i tacy, którzy porażki tłumaczą nadmiarem spotkań i  brakiem czasu na trening. Dość popularne stwierdzenie pośród polskich pucharowiczów. Trening  jest ważny dla taktyki czy zgrania, ale z drugiej strony piłkarze chcą grać jak najczęściej. Jaki ty masz  pogląd w tym aspekcie? 

Na wyższym poziomie, w Premier League czy innych ligach zagranicznych, rozgrywana jest horrendalna ilość spotkań. Często trenerzy wspominają o tym, że nie mają czasu niczego przećwiczyć, bo zajmują ich podróże i regeneracja. Natomiast na naszym poziomie, mogę jako przykład posłużyć się  KKS-em z poprzedniego sezonu. Nasza droga w Pucharze Polski była piękną przygodą, ale i odbiła się na naszej formie w lidze. Kadrę mieliśmy dosyć wąską i nie pomogło nam to osiągnąć awansu. Ja jestem jednak takim zawodnikiem, że dla mnie lepiej jest co chwilę grać mecz niż trenować.

Mecz to jest święto. Granie spotkań to najpiękniejsza rzecz w tym wszystkim. Każdy dzieciak trenujący piłkę nożną czeka na weekend i mecz. Tak też jest w moim przypadku. Po prostu nie mogę doczekać się weekendowego spotkania. Po to się trenuje, walczy na treningach, by potem móc się pokazać jak najlepiej w meczu. A jak jest tych spotkań więcej, to jest miejsce, żeby się rozwijać. Ja w poprzednim  sezonie rozegrałem kosmiczną liczbę minut [3261 – przyp. red.], ale dałem radę. 

Potwierdzają to liczby. Rozkręcasz się w momencie, gdy inni zawodnicy mogą już odczuwać skutki  danego spotkania. Aż połowę z 14 goli dla KKS-u Kalisz strzeliłeś w ostatnim kwadransie. Mateusza  Wysokińskiego cechują „nerwy ze stali” i „żelazne płuca”? 

Fajnie to ująłeś, bo te dwie rzeczy się na to składają. Jedną z nich jest przygotowanie fizyczne. Każdy  zawodnik powie, że jeśli jest dobrze przygotowany motorycznie, to na boisku da z siebie wiele. Ja czuję się dobrze, pracuję też dodatkowo w klubie nad tym na siłowni. Pracę w tym aspekcie wykonujemy w Kaliszu na wysokim poziomie. Natomiast drugim aspektem jest mental. Uważam, że można mieć przewagę nad przeciwnikiem dzięki niemu.

Są w trakcie meczu momenty, w których następuje rozluźnienie. Ostatnie pięć minut spotkania czy połowy, początek drugiej połowy i tak  dalej… Wtedy na boisku jest największe rozprężenie, a ja zdaję sobie z tego sprawę. W ciągu całego  spotkania chcę wyglądać dobrze. Dążę od pierwszej do ostatniej minuty do tego, by wyciągnąć jak najwięcej dla siebie i drużyny. 

Wspominałeś o mentalu. Pracujesz z psychologiem lub trenerem mentalnym? Słuchając cię można  odnieść wrażenie, że bardzo dojrzale podchodzisz do spraw psychologii sportu. 

Nie będę ukrywać, że współpracuję z trenerem mentalnym od mniej więcej końca gimnazjum, początku liceum.

To chyba zacząłeś współpracę w czasach, gdy trening mentalny nie był jeszcze aż tak popularny i  codzienny w świecie sportu. 

Dokładnie. Wraz z moim z tatą, którego naprawdę doceniam, bo bez niego nie byłbym w tym miejscu,  w którym jestem, podjęliśmy taką decyzję. Od samego początku bardzo mi pomaga i rozwija się razem ze mną. Zawsze szukamy szans na rozwój. W pewnym momencie, gdy przeniosłem  się z Legii do SEMP-a Warszawa, wpadliśmy na pomysł współpracy z trenerem mentalnym. Stwierdziliśmy, że warto pójść i zobaczyć, jak to wygląda. Może pomoże, może nie, ale spróbować nie zaszkodzi. Umówiliśmy się na spotkanie i był to jeden z większych game changer’ów w moim życiu.

Już w pierwszej rundzie po nawiązaniu współpracy z trenerem mentalnym strzeliłem 11 bramek. Przecież ja jestem środkowym pomocnikiem! Nigdy nie strzelałem nie wiadomo ilu bramek, a nagle stałem się  najlepszym strzelcem drużyny. Graliśmy na najwyższym szczeblu na Mazowszu, w Ekstralidze z Legią czy Escolą. Do tej pory współpracuję z trenerem mentalnym. Pomógł mi na początku mojej przygody w Kaliszu w trudnych momentach. Często rozmawiamy, bym mógł dalej się rozwijać.  

Zresztą, bardzo pomogło mi to w meczach z drużynami z ekstraklasy w Pucharze Polski. Tam presja  była na wyższym poziomie. I tak naprawdę moja współpraca z trenerem mentalny prawdziwe żniwo zaczęła zbierać dopiero teraz. Na początku czułem progres, ale efekty są cały czas i pod względem  mentalnym daję radę. 

Efekty pracy nad ludzką psychiką potrzebują czasu, to prawda. My sami możemy dostrzegać zmiany  natychmiastowo, lecz świat zobaczy je dopiero po jakimś okresie. Jestem zdziwiony – oczywiście  pozytywnie – że już w młodym wieku postawiłeś na pracę z trenerem mentalnym. W piłce presja  rośnie stopniowo, lecz szybko. Z początku grasz przy stu kibicach, potem tysiącu, pięciu, dziesięciu aż w końcu wychodzisz na pełny Stadion Narodowy. Warto się na to przygotować wcześniej. 

Tak, zgadzam się. Do KKS-u dołączyłem z 4. ligi i od razu zacząłem grać. Do tego strzeliłem bramkę. W szóstym, czy siódmym meczu graliśmy o Puchar Polski z ekstraklasową Pogonią Szczecin. Na mecze ligowe w Kaliszu przychodzi po 1000-1200 osób, to wówczas przyszło 5 czy 6 tysięcy  kibiców! Co może sobie wtedy pomyśleć 19-letni zawodnik? Nie jeden się „schowa”, a ja wyszedłem z  założenia, żeby cieszyć każdą minutą.

Pamiętam, jak wyszedłem na rozgrzewkę i gdy zobaczyłem kibiców, to się uśmiechałem. „Banana” miałem na twarzy przez całe spotkanie. Podołałem zadaniu, zagrałem pewnie jedno z lepszych spotkań w KKS-ie Kalisz [KKS wygrał 2:1 – przyp. red.]. Zresztą większość spotkań pucharowych mógłbym wymienić jako te najlepsze w moim wykonaniu. Te mecze  pokazały mi, że mentalnie jestem przygotowany na rywalizację na wyższym poziomie. 

Wciąż jesteś młodym zawodnikiem, w tym roku skończysz 22 lata. Bije od Ciebie jednak ogromna  samoświadomość. Widzisz się już teraz w roli kapitana? 

Czy ja wiem, czy taki młody… Na Zachodzie byłbym już doświadczonym zawodnikiem, a w Polsce wciąż jestem młody. Chociaż, jak na swój wiek, czuję się już doświadczonym graczem. A co do opaski kapitańskiej, to uważam, że w Kaliszu mamy teraz odpowiednich zawodników do pełnienia tej funkcji.  Są starsi i mają większe doświadczenie. Ja nie potrzebuję opaski, żeby czuć się liderem. Wolę być cichym liderem poprzez przykład – leader by example.

Wolę pokazywać swoimi zagraniami na boisku, czy pomocą młodszym zawodnikom, którzy wchodzą do seniorskiej piłki, jak mogą szybciej się  zaadaptować. Ja mam to już za sobą i w ten sposób chcę pomagać. Nie jestem zawodnikiem, który  krzyczy. Ważne jest, by być dobrym człowiekiem, a dopiero potem piłkarzem. 

Ważne jest, by być dobrym człowiekiem, a dopiero potem piłkarzem.

Latem 2021 roku przeniosłeś się do KKS-u Kalisz. Miałeś wówczas jakieś inne oferty? 

Jak byłem w Victorii Sulejówek, to rok wcześniej byłem na testach w Pogoni Siedlce, notabene u trenera Bartosza Tarachulskiego. Spędziłem tam trzy dni i uważam, że spisałem się tam nieźle. Byłem z siebie zadowolony, a trener powiedział mi, że chce mnie w drużynie. Ostatecznie drużyny się nie  dogadały i być może wyszło mi to na dobre, bo trafiłem do Kalisza. Pod względem przygody i doświadczenia jakie tu zdobyłem, to wyszło na plus.

Co ciekawe, do KKS-u mogłem trafić pół roku  wcześniej, ale pisałem maturę w maju. Z rodzicami podjęliśmy decyzję, że trzeba zostać w Warszawie i skończyć jedną rzecz, a dopiero później trafić na szczebel centralny. Zresztą to nie było też takie pewne, bo ja miałem swoje cele naukowe i udało mi się je zrealizować. Koniec końców wybór należał do mnie i postanowiłem zaryzykować i spełnić marzenia. Tak też trafiłem do Kalisza. 

Grasz w KKS-ie 3 sezon, a już z kilkoma trenerami miałeś okazję tutaj współpracować. Na  początku naszej rozmowy mówiłem, że ty wydajesz się stały w klubowych uczuciach. Na  stanowisku trenera KKS-u tej stałości nie ma. Ryszard Wieczorek, Bogdan Zając, Stanisław Szpyrka, Bartosz Tarachulski, Paweł Ozga – to trenerzy kaliskiego klubu w ostatnich latach. Od którego z nich  nauczyłeś się najwięcej? 

To prawda, sporo zmian było. Może źle to zabrzmi, ale to dobrze, że w tak młodym wieku miałem okazję poznać liczne grono trenerów z tak szerokiej gamy. Był Ryszard Wieczorek, który był  szkoleniowcem „starszej daty”. Przyznam szczerze, że obóz przygotowawczy pod jego okiem tuż po  przejściu z 4. ligi to było dla mnie ogromne wyzwanie. Trenowałem z zaciśniętymi zębami, otejpowany na kostce i odciskami na stopach kończyłem obóz. Opłaciło się, bo trener widział, że mimo bólu zaciskałem zęby i pracowałem dalej. Uwierzył we mnie i to była fajna rzecz. Doceniał mnie, stawiał na mnie i oczywiście wymagał.  

Jeśli miałbym wybierać po jednej rzeczy, to od każdego z nich się czegoś nauczyłem. Od trenera Wieczorka nauczyłem się odpowiedzialności za piłkę. Wymagał tego od środkowych pomocników.  Potem był Bogdan Zając, który nauczył mnie, aby być mądrym. To ja muszę podejmować decyzje na  boisku. Trener nie zrobi tego za mnie. Ja, jako zawodnik, muszę podejmować decyzję i myśleć  odpowiedzialnie. Nie chodzi o to, że sam nie podejmowałem decyzji. Bardziej o to, że mimo presji  zewnętrznej, musiałem sam sobie radzić na boisku. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To, co widzi trener zza linii bocznej to inna perspektywa niż na boisku.  

Trochę taka samoświadomość swoich wyborów i podkreślenie faktu, że na boisku decyzja należy do ciebie. 

Tak, dokładnie. Potem był trener z młodego pokolenia Stanisław Szpyrka. Nauczył mnie wiary w  siebie. Pamiętam, jak znajdowaliśmy się w trudnej sytuacji w tabeli po rozwiązaniu umowy z trenerem  Zającem. Było nawet widmo spadku do 3. ligi w Kaliszu. Dzień przed meczem z Garbarnią Kraków, który był kluczowy dla kwestii utrzymania, trener do mnie zadzwonił.

Musieliśmy ten mecz wygrać, bo gdyby stracilibyśmy punkty, to z Pogonią Grodzisk Mazowiecki bilibyśmy się bezpośrednio o utrzymanie. Pamiętam, że dzień przed Garbarnią fatalnie wyglądałem. Trener Szpyrka zadzwonił do mnie po treningu i powiedział mi, że wyjdę w pierwszym składzie. Zaproponował, bym obejrzał  najlepsze swoje zagrania i podkreślił wiarę we mnie. Pomogło, bo w meczu wyglądałem dobrze. Takie rzeczy też mają znaczenie. 

Potem był trener Bartosz Tarachulski, który dał mi luz i swobodę. Było to widać po nas wszystkich, bo przygoda z Pucharem Polski pokazała, że możemy rywalizować z klubami z ekstraklasy. My w tych  meczach graliśmy odważnie, wysokim pressingiem i potrafiliśmy zdobywać piękne bramki w tych  spotkaniach. Bawiliśmy się grą w piłkę. Trener Tarachulski zawsze powtarzał, że jak masz okazję  założyć „dziurkę” – załóż. Masz okazję kiwnąć – kiwaj. Tak też graliśmy i wyglądaliśmy dobrze. 

Teraz pracujemy z trenerem Pawłem Ozgą. Od niego nauczyłem się, jak ważne jest pozytywne nastawienie do sytuacji, w jakiej się znajduję. Poprawiłem się też pod względem taktycznym. Lepiej  ustawiam się w obronie. Intensywność mojej gry poszła jeszcze bardziej do przodu, więc naprawdę dużo mi ten czas z trenerem daje. Od każdego trenera można coś wyciągnąć dla siebie. Dlatego też jestem zadowolony, że mogłem pracować z tak różnymi szkoleniowcami. Z perspektywy klubu oczywiście dobre to raczej nie jest, lecz mojego osobistego rozwoju tak.

W tym roku straciłeś status młodzieżowca. Ten przepis pomógł ci w rozwoju kariery? Patrząc na  twoje występy, pewnie i tak grałbyś w pierwszym składzie. 

Status młodzieżowca przyspieszył proces mojego rozwoju. Nie powiem, czy pomógł, czy nie pomógł, ale przyspieszył z pewnością. Przez ten przepis trenerzy poniekąd byli zmuszeni stawiać na mnie. Mimo to dosyć szybko przyszedł moment, w którym grałem nie dlatego, że jestem młodzieżowcem. Trener Tarachulski mówił mi wprost, że gram, bo na to zasługuję i jestem jednym z liderów drużyny. To też widać teraz. Po stracie statusu młodzieżowca wielu piłkarzy ma problem z grą, a ja utrzymałem pozycję w zespole. 

Jak w ogóle oceniasz ten przepis? W Twoim przypadku przyspieszył rozwój, ale tak jak wspomniałeś  – dla wielu twoich rówieśników ten sezon jest niezwykle trudny, bo stracili miejsce w składzie. 

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W moim przypadku znalazłbym więcej plusów i stwierdził, że mnie ten przepis pomógł. W ekstraklasie jest jeden, dwóch zawodników, którzy korzystają z tego  statusu i grają. Klub potem zarabia na ich transferze parę milionów. Z drugiej strony są następni w kolejce, którzy nie mogą odejść z klubu i ogrywać się niżej, bo muszą być na ławce rezerwowych. Ja oddałbym wszystko, żeby mieć okazję zawalczyć o to miejsce w składzie na najwyższym szczeblu rozgrywek. Jednak, tak jak mówiłem, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. 

Mówisz, że oddałbyś wszystko za rywalizację na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Czy w trakcie  gry dla KKS-u zgłaszały się po ciebie kluby z wyższych lig? Do niedawna młodzieżowiec,  bramkostrzelny środkowy pomocnik – łakomy kąsek na rynku transferowym. 

Były zapytania, ale zakończyło się bez konkretów. Byłem związany kontraktem z klubem, więc nie doszło nawet do rozmów ze mną.  

Za rok w Fortuna 1. Lidze zagrasz? W barwach KKS-u. 

Mam taką nadzieję, że awansujemy. 

Trzeba przyznać, że jesienią graliście naprawdę dobrze. Jesteście wiceliderem i macie mecz zaległy.  Za Wami bardzo dobra jesień. To dobra, jak nie bardzo dobra pozycja startowa przed wiosną. 

Tak, ale poprzednie lata pokazały, że nie jest to takie proste. Dokładnie w takiej samej sytuacji byliśmy rok temu. Też byliśmy na drugim miejscu w tabeli i wydawało się, że awans jest w zasięgu ręki.  Wówczas się nie udało. Ta droga nigdy nie jest prosta i teraz przed nami też jest kilka „kłód”, na  których możemy się potknąć. To nie będzie proste zadanie. Liczę na to, że jako drużyna doświadczona ubiegłymi latami i walką o baraże, awans czy utrzymanie będziemy w stanie przekuć to na naszą  korzyść i ten awans zrealizować. 

Tym bardziej, że w tym roku w Kaliszu może obowiązywać słynna maksyma „skupiamy się na lidze”.  Rok temu wiosną walczyliście równolegle w Pucharze Polski o marzenia. Z perspektywy czasu żałujesz nieco porażki z ŁKS-em Łódź w obecnej edycji „pucharu tysiąca drużyn”? 

Przygoda z pucharem przed rokiem była niezapomnianym osiągnięciem. Teraz być może to odpadnięcie wyjdzie nam na dobre i trochę tak do tego podeszliśmy. W poprzednim sezonie nie udało się złapać dwóch srok za ogon, a teraz mamy szansę skupić się na jednym. Na awansie do 1. ligi. 

Który mecz, z tych ligowych, może być wizytówką KKS-u Kalisz trenera Ozgi? Które starcie było najlepsze w Waszym wykonaniu? 

Musiałbym się chwilę zastanowić i spojrzeć w przeszłość (śmiech). Na pewno z Radunią Stężyca dobrze zagraliśmy. To było tuż po porażce ze Skrą Częstochowa i pokazaliśmy, że potrafimy wyjść z trudnej sytuacji. Pokazaliśmy dobry futbol, zrealizowaliśmy założenia taktyczne w defensywie i  ofensywie. Wygraliśmy 4:1. Także mecz z Hutnikiem Kraków nam wyszedł [wygrana 3:0 – przyp. red.].  Takich spotkań było kilka, lecz początki też nie były proste. Potrzebowaliśmy czasu na dotarcie, zmiany w taktyce i dopiero pod koniec rundy zaczęliśmy łapać fajne zgranie pod kątem taktycznym i  zrozumienia się pomiędzy zawodnikami. 

Nie dziwię się, że masz problem z wyborem najlepszego meczu. Kilka takich zagraliście. Mniej za to było tych najgorszych. Która porażka była bardziej dotkliwa – w Łodzi czy Częstochowie? 

Trudno wybrać, ale mecz ze Skrą Częstochowa postawiłbym wyżej [przegrana 1:4 – przyp. red.]. Ten mecz mógł potoczyć się zupełnie inaczej. Mieliśmy na początku dobre sytuacje i ten mecz mógł  potoczyć się inaczej. Pierwsza bramka dla rywala padła w kuriozalny sposób. Nie była to składna akcja zawodników Skry, my popełniliśmy błąd i padła pierwsza bramka. Później popłynęliśmy… do przerwy  było 0:3. Dawno się tak nie czułem na boisku. Po przerwie padła 4. bramka. Zawodnicy Skry  złapali luz, grali sobie w „dziadka”. Przy takim wyniku zastanawiasz się w pewnym momencie, po co w ogóle grasz jeszcze w tym meczu. Rywal bawi się piłką, a ty tylko za nią biegasz. 

Na koniec sezonu będzie się liczyć każdy punkt. W czołówce 2. ligi panuje niesamowity ścisk. Kto  może być Waszym największym rywalem w walce o awans? 

Na pewno Kotwica Kołobrzeg. To dobra drużyna, choć ostatnio dało się słyszeć o problemach finansowych i jakimś proteście. To wciąż jednak silny zespół i na pewno będą groźni. Również Pogoń Siedlce będzie jednym z kandydatów do awansu. Mają dobrze zbudowaną kadrę i świetnego trenera.  Wygląda na to, że będą dążyć do bezpośredniego awansu. Wydaje mi się, że te dwa zespoły będą  najgroźniejsze. Pewnie jeszcze ktoś ze środka tabeli złapie jakąś serię i wywinduję w górę do czołówki.  W poprzednim sezonie zrobił tak przecież Motor Lublin, który w końcu awansował. 

Swój pierwszy mecz wiosny zagracie właśnie z Pogonią. Mocny rywal na przetarcie. Ewentualna  strata punktów może zaboleć na finiszu, ale i sprawić, że będziecie przystępować do kolejnych  spotkań ze stratą punktową do bezpośrednich konkurentów. Z drugiej strony to wy możecie ową  przewagę mieć. Mam na myśli przede wszystkim aspekty psychologiczne ewentualnego  rozstrzygnięcia tego meczu. 

Jest to ważne spotkanie i może ono pod względem mentalnym albo napędzić, albo być dla nas  „dzwonem”. Wychodzę z założenia, że później będzie do rozegrania jeszcze trzynaście innych spotkań.  Pierwszy mecz jest ważny, ale są też inne. Oczywiście chcemy wygrać, ale to nie będzie tak, że coś się  po tym meczu zmieni. Wciąż będą spotkania do rozegrania, w których będzie wiele do wygrania i przegrania. Jest to mecz, jak każdy inny. 

Co będzie atutem kaliskiego KKS-u wiosną? Co może przeważyć o waszym awansie do 1. ligi.

Mam nadzieję, że to będzie stabilność w defensywie i jakość z przodu. 

Taktycznie przygotowaliście jakieś nowości? 

Myślę, że jest kilka nowinek, ale to zachowam dla nas i dla rywali. 

I ja, i kibice oraz oczywiście rywale będziemy zatem je odkrywać na bieżąco oglądając wasze  spotkania tej wiosny. Mateuszu, kończąc naszą rozmowę, czego mogę życzyć ci na nadchodzącą  rundę? 

Przede wszystkim zdrowia. Jak będzie zdrowie, to będzie dobrze!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze