Mateusz Bociański od blisko piętnastu lat występuje na boiskach niższych lig norweskich i śmiało możemy powiedzieć, że jest w Skandynawii naszym dumnym reprezentantem. O tym, jak wspomina stare czasy, jak wyglądają jego początki z zawodem trenera i o wielu innych sprawach, przeczytacie w poniższej rozmowie.
Bocian wyfrunął z polskiego gniazda na północ Europy w wieku 20 lat. Przeżył w uznanym klubie wielką przygodę. Z nieco gorzką końcówką. Ale historia pisze się dalej. Nasz rodak kształci się w branży trenerskiej i kto wie, może niebawem zrobi się o nim głośniej na szerszą skalę.
Dwa miesiące temu wpisem w mediach społecznościowych pożegnałeś się z kibicami Sparty.
Tak, po trzynastu latach w klubie przyszedł czas na zmiany. Już teraz nie jako piłkarz, ale jako trener. Myślę, że już nie miałem możliwości rozwijania się w Sparcie. Dlatego musiałem iść do innego klubu, który posiada większą akademię, w której mogę się rozwijać już jako trener. Jeszcze gram w piłkę, pomagam jako zawodnik, ale wiem, że ten czas się powoli kończy i już skupiam się na mojej roli jako trenera w przyszłości.
Jak trafiłeś z Granicy Kętrzyn do Norwegii? Powiesz o początkach? Wiek młody, ale podobno otrzymałeś odpowiednie wsparcie.
Tak jak mówisz, trochę czasu minęło, człowiek to pamięta. Nie da rady zapomnieć. Przyjechałem tutaj nie do Sparty, tylko do innego klubu, który zaproponował mi nie tylko kontrakt, ale też pomoc w znalezieniu pracy, bo tak to mniej więcej funkcjonowało w tamtych czasach. Kluby pomagały w załatwieniu pracy i można było liczyć na jakieś stypendium, ale to praca była najważniejsza. Akurat skończyłem szkołę średnią i byłem na rozdrożu. Mogłem iść na studia albo przyjechać tutaj do taty, który mieszkał w Norwegii. Wybrałem tę drugą opcję. Chciałem przyjechać do taty, pomóc mu mentalnie, żeby tu nie był sam, bo to też był jego pierwszy rok w tym kraju.
Chciałem zarobić tutaj na studia, żeby nie musiał mi pomagać finansowo. Przy okazji klub zaproponował mi kontrakt i pomógł w zatrudnieniu, tak więc wszystko tutaj się zgadzało. Wtedy składałem CV tam, gdzie dostałem polecenie od prezesa, aby je złożyć. To były różnego typu produkcyjne rzeczy. Koniec końców znalazłem pracę w pośredniczącej firmie, która wysyłała mnie na różne zlecenia. Trwało to dosyć długo i pracowałem tam, gdzie dostawałem zlecenie. Było to w porządku, bo poznawałem ludzi, nowe miejsca. Byłem młody, lubiłem rozmawiać, poznawać, więc mi to bardzo pasowało. Mogłem się rozwijać jako piłkarz. I tak to wtedy funkcjonowało. To była trzecia liga, grałem w piłkę i pracowałem, tata pracował i żyliśmy sobie w Norwegii.
Jak przebiegła aklimatyzacja? Były przez te wszystkie lata jakieś wątpliwości?
Myślę, że czasami człowiek chciał wracać, ale tak naprawdę chęć bycia z tatą wygrywała. Chęć bycia na miejscu, bo wiadomo, we dwójkę jest zawsze raźniej. Łatwiej dla taty, łatwiej dla mnie, ale nie ukrywam, chciało się wrócić, chciało się wrócić na studia. Koledzy studiowali w Polsce i też miałem chęć zdobyć wykształcenie. Ale tak jak mówię, tutaj był tata i nie mogłem go tak po prostu zostawić. Szczególnie że też mi tutaj na początku bardzo dużo pomagał i musiałem myśleć nie jako młody gówniarz, tylko wziąć odpowiedzialność i za siebie, i za rodzinę. Zacisnąłem więc zęby i pracowałem. Chociaż nie powiem, chciało się wrócić. Często człowiek miał myśli o powrocie.
A od strony boiskowej?
W kwestiach piłkarskich pierwszym klubem był Greaker IF, wyróżniałem się na treningach, byłem bardzo dobrze przygotowany. Grupa polubiła mnie od pierwszego treningu, zobaczyli moje zaangażowanie, moje umiejętności, tak że zostałem przyjęty bardzo dobrze. Uczyli mnie pierwszych wyrazów, na początku brzmiało to dla mnie jak norweska łacina (śmiech). Przy komunikowaniu się na boisku jeszcze używałem angielskiego, ale wplatałem te norweskie słowa.
A największa różnica? Myślałem, że fizycznie jestem dobrze przygotowany, ale jednak w tamtych czasach, również obecnie, w Norwegii bardzo dużą wagę przywiązuje się do gry bez piłki. Przyjechałem w końcu do trzeciej ligi norweskiej z czwartej ligi polskiej. Ale poziom był podobny, z tym że chłopaki tutaj wyglądali fizycznie bardzo dobrze, a mieli braki techniczne. Byłem pod względem techniki dużo lepiej przygotowany. Pamiętam, gdy graliśmy sparing z drugoligowym zespołem i ja jako zawodnik środkowej formacji musiałem zagrać na „ósemce”. I było mi trudno zabrać tę piłkę, mimo że bardzo dobrze ją rozgrywałem. Koledzy z drużyny mnie zaskoczyli, bo jednak biegali dużo więcej ode mnie.
Przyszedł jednak czas na Sarpsborg.
Wtedy grał tam mój przyjaciel, Remigiusz Chajewski, który wcześniej występował w tej starej Sparcie, która grała w drugiej lidze. Tak naprawdę to on namówił mnie na przejście z Greaker do Sparty. Klub zaczął od zera, od szóstej ligi, i po tej reorganizacji przyszło kilku bardzo dobrych piłkarzy, którzy mieli występy między innymi w drugiej i trzeciej lidze. Jak poszedłem na treningi, widziałem jakość u tych chłopaków i poczułem się, jakbym był w dużo lepszym klubie. Akurat występowali w piątej lidze, ja w 2008 grałem w trzeciej lidze, ale jednak pod względem jakości dużo lepiej wyglądało to w Sparcie.
Ambitny zarząd, oczywiście z celem awansu, piłkarze z przeszłością, z dobrymi umiejętnościami, i to mnie ciągnęło w stronę tego projektu. Zacząłem trenować w klubie, później zagraliśmy sparing z moim byłym klubem. I ten sparing wygraliśmy dosyć wysoko, zdobyłem bramkę z 25 metrów i po tym poczułem się, jakbym był lepszym piłkarzem. To mnie utwierdziło w decyzji, że wcale nie był to krok wstecz i przechodzę do lepszego zespołu.
I po latach zostałeś legendą klubu, któremu jednak zawsze daleko było na szczyt. Czy mimo to w takim położeniu można czuć się docenianym?
No tak, daleko na ten szczyt. Nie osiągnęliśmy jakichś większych sukcesów: awans do czwartej, a później do trzeciej ligi. Wszystko szło w dobrym kierunku. I po prostu nagle coś się skończyło i stanęliśmy na trzeciej lidze. Ale z perspektywy czasu myślę, że mogę być zadowolony. Spokojnie rozegrałem 250 meczów dla klubu, oficjalnych plus sparingi. Było bardzo dużo fajnych momentów w klubie. Gdzieś tam rozpoznawalność na mieście, bardzo dużo przyjaciół z boiska, jak i z trybun.
Czy jesteś zatem całkiem spełnionym piłkarzem?
Zależy, jak kto na to patrzy, najważniejsze, co ja sam czuję, a sam czuję, że naprawdę zrobiłem dobrą robotę. Dałem z siebie wszystko i jestem zadowolony z tego, co dałem temu klubowi, i to słyszę od kibiców. Miło jest spotkać przyjaciół, z którymi się grało, czy kibiców, którzy kilka lat temu przychodzili na nasze mecze. Po prostu chwilę porozmawiać, uśmiechnąć się, powspominać, bo jest co wspominać. Będę zawsze ten czas i te wszystkie lata wspominał bardzo dobrze.
Norweska społeczność interesująca się piłką różni się od naszego polskiego środowiska?
Pochodzę akurat z Kętrzyna. Tam zainteresowanie piłką nożna było zawsze bardzo wielkie. Jako młody chłopak pamiętam, gdy chodziłem na mecze dawnej trzeciej ligi i przychodziło, myślę, śmiało dwa tysiące ludzi. Zainteresowanie piłką było bardzo duże, całe miasto śpiewało przed meczem, szły parady na stadion. Tutaj w Norwegii tak hucznie przed meczami nie jest. W Sarpsborgu na Eliteserien przychodzi około 4-5 tysięcy osób. A jeśli chodzi o Spartę, Sparta ma bardzo długą historię, bardzo wspaniałą. Dlatego każdy zawodnik występujący w Sparcie jest kojarzony przez to środowisko piłkarskie.
Dało się odczuć, że jak podczas rozmowy wychodziło na jaw, że grasz w Sparcie Sarpsborg, zawsze to zaciekawienie wśród rozmówców było większe. „O, Sparta Sarpsborg, jak tam w klubie, jak klub się rozwija?” Zawsze ludzie dopytywali. W Norwegii populacja jest jednak dużo mniejsza, bo jest około pięciu milionów mieszkańców. Akurat w Sarpsborgu mieszka około 60 tysięcy. Nie jest to wielkie miasto. Zainteresowanie piłką nożną nie jest na aż tak wielkim poziomie jak w Polsce. Sporty zimowe to wybór numer jeden Norwegów, to one wygrywają i o nich najwięcej się mówi.
Ale myślę, że piłka nożna też jest dla nich interesująca. Mamy obok Sarpsborga miasto Fredrikstad, które 30 lipca 2009 roku grało przeciwko Lechowi, tu bramkę strzelił Robert Lewandowski w wygranym przez poznaniaków 6:1 meczu. Fredrikstad ma bardzo duże aspiracje piłkarskie i dlatego w naszym regionie troszeczkę więcej rozmawia się o piłce.
A jakim chcesz być trenerem? Jako obrońca jaki preferujesz styl, metody treningowe? Może znasz opinię o sobie wśród zawodników?
Jako trener, można powiedzieć, są to moje początki. Jestem asystentem w pierwszym zespole, od czasu do czasu prowadzę trening lub ćwiczenia z zawodnikami i jestem też w sztabie juniorów w naszym klubie. Tam pojawiam się raz do dwóch razy w tygodniu, pomagam trenerom, rozmawiam z trenerami, rozmawiamy o treningach, o tym, co można poprawić i z czego jesteśmy zadowoleni. Moje cechy? Sam nie chcę się wypowiadać, ale z tego, co słyszałem od piłkarzy jako zawodnik i słyszę jako trener, to 100% zaangażowania, wiara do końca w zwycięstwo, nigdy się nie poddaję.
Jestem odpowiedzialny za rozgrzewki. Słyszałem ostatnio od kolegów w szatni, od chłopaków, którzy trenują w moim aktualnym klubie, że nigdy w życiu nie mieli tak wymagającej rozgrzewki (śmiech). Tak że ja się uśmiecham i dalej robię swoje. Bo dla mnie to jest normalne – dla nich to się wydaje trudne. Każdy patrzy ze swojej perspektywy. Wymagam 100 % koncentracji i zaangażowania. Jako trener na dzisiaj wolę słuchać, wolę się rozwijać, wolę pojechać, tak jak byłem ostatnio w akademii Dinama obserwować i uczyć się od lepszych. W przyszłości będę w stanie lepiej oceniać sam siebie.
A myślę, że taki mój wymarzony styl czy zachowania moich zawodników to wysoki pressing od początku do końca meczu, staranie się o odebranie piłki jak najwyżej, a później po odbiorze wiedza, jak się zachować. Bo właśnie wtedy wydarzają się najważniejsze rzeczy. Wtedy masz sekundę, pół sekundy, ćwierć sekundy na decyzję i ta decyzja to jest mój konik. Lubię się na tym skupić i myślę, że piłka nożna to właśnie te momenty. Ten moment po odbiorze piłki może decydować, czy wygrasz mecz, czy strzelisz bramkę, ale też atakując, myślisz o obronie. Warto być ten jeden krok do przodu.
W takim razie, jakie są sekrety tej rozgrzewki?
Rozgrzewka czy też aktywacja jest dopasowana bezpośrednio pod trening danego dnia. Z minuty na minutę wchodzimy na coraz większe obroty i gdy czuję, że zawodnicy są już przygotowani do reszty treningu, jeszcze dokładam element dynamiki. Staram się jak najlepiej pobudzić układ nerwowy piłkarzy, żeby reagowali na to, co widzą i słyszą na boisku.
Początek trenowania to jeszcze była Sparta U-19. Jak wyglądały te pierwsze kroki?
Tak, wiadomo, po skończeniu kursu UEFA B miałem bardzo dużo energii i zapału do pracy. Była możliwość dołączenia do niewielkiego sztabu trenerskiego Sparty, bardzo solidny zespół, kilku solidnych zawodników. Trener główny to trener z doświadczeniem, który znał tych zawodników od dłuższego czasu. Tak że atmosfera na treningach była bardzo fajna. Mi się to podobało, chciałem jak najszybciej sprawdzić na boisku to, czego nauczyłem się na kursie. Po prostu zobaczyć, jak to wszystko funkcjonuje w praktyce. Początki trenowania były więc bardzo fajne. Ale niestety przyszedł moment, kiedy kilku chłopaków musiało przejść do zespołu seniorskiego i ten zespół nam się pokruszył. Sprawdziliśmy innych zawodników, ale to nie był ten sam poziom.
Teraz pracujesz w Begby Idrettslag. Jak wspominałeś, mają zupełnie inaczej rozwiniętą akademię od tej Sparty. Opowiesz więcej o tym projekcie?
Bardzo ambitne środowisko z bardzo ambitnym zarządem. Są postawione cele – celem są awanse. Awans pierwszego zespołu, drugiego zespołu, rozwijanie się akademii. Akademia tam jest dosyć duża, mamy wszystkie grupy młodzieżowe, począwszy od najmłodszych do najstarszych juniorów, i to była ta największa różnica. Wszystko funkcjonuje dobrze, można iść popatrzeć, porozmawiać z trenerami. Tak naprawdę dla mnie było najważniejsze, żeby być w akademii piłkarskiej. Żeby była nie tylko piłka seniorska, ale też akademia, żeby widzieć, jak rozwijają się piłkarze.
Macie w klubie już jakąś perełkę, w której pokładacie nadzieje?
Tak, mamy zawodnika, który wyróżnia się na każdym treningu i meczu. To jeszcze junior i czasami popełnia błędy, ale ma ode mnie przyzwolenie na ich popełnianie. On interpretuje grę inaczej, widzi coś więcej i chciałbym, żeby sam decydował o tym, co chce zrobić z piłką.
Konsultujesz się ze znajomymi trenerami z Polski, aby wymieniać spostrzeżenia?
Byłem ostatnio na stażu i miałem do czynienia z trenerami z Polski. Bardzo ciekawiły mnie ich treningi, jak to wszystko funkcjonuje, jak pomagają związki i rozmawialiśmy wieczorami, jak oni trenują, a jak ja trenuję. I co zauważyłem z mojej perspektywy? Trening to odzwierciedlenie meczu i to jest nasza wspólna myśl. A z różnic, że zwraca się uwagę trenerom, czy odnośnie do treningu czy prowadzenia treningu, na mało ważne sprawy. Na przykład że trener nie ustawił pachołków, czy nie rozdał koszulek w odpowiednim czasie, czy pomylił koszulki, i z tego trener jest rozliczany. Rozumiem, organizacja organizacją i ona musi być na topowym poziomie, ale nie oszukujmy się, byłem w Zagrzebiu czy w Portugalii, w Benfice, byłem tutaj w Norwegii w akademiach pierwszo- i drugoligowych i tam też się to zdarza. Nawet w takich dużych akademiach.
Pachołki nie są ustawione czy koszulki nie są rozdane, ale każdy ma świadomość, że ma pewną pracę do wykonania. I nikt nie zwraca uwagi. Bo myślę, że to psuje atmosferę treningu i kontakt na linii trener – związek. Myślę, że na takie rzeczy w ogóle nie powinniśmy zwracać uwagi. Trening ma swoje obciążenia, jest czas na aktywację przed treningiem, później trzeba wykonać pracę techniczną, taktyczną i motoryczną i tak naprawdę liczy się rozwój zawodnika, i na tym trener musi się skupić. Nie na tym, czy zawodnik dostanie koszulkę, czy znaczniki będą położone w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu. To dla mnie była największa różnica między Norwegią i Polską. Nie wiem, czy tak jest wszędzie, w całej Polsce, czy akurat miałem do czynienia z trenerami, którzy mieli takie doświadczenia.
Zastanawiałeś się, czemu z polskimi szkoleniowcami za granicą jest tak słabo? Czy jest szansa, że to się zacznie zmieniać i co powinniśmy zrobić w tym kierunku?
Trudno mi odpowiedzieć, czy ze szkoleniowcami jest tak krucho. W Norwegii w pierwszym zespole FK Haugesund trenerem bramkarzy jest Kamil Ryłka, którego podziwiam. Myślę, że Polacy tak naprawdę nie muszą wyjeżdżać za granicę, żeby rozwijać się jako trenerzy, ale musimy się tą wiedzą dzielić i również my, młodzi trenerzy, musimy chcieć się szkolić, brać udział w konferencjach, stażach, kursach. Myślę, że Polska ma bardzo duży potencjał, aby rozwijać bardzo dobrych trenerów.
Cały czas obserwuję polską ekstraklasę, widzę coraz więcej młodych trenerów. Uważam, że będzie to podążać w tym kierunku, że coraz więcej młodych trenerów będzie się pojawiać na wyższym poziomie. Sądzę, że Polska, może przy lepszej pomocy związku, chociaż nie chcę oceniać, czy ta pomoc jest duża czy mała, lub przeznaczeniu pewnego budżetu na rozwój trenerów, byłaby w stanie rozwijać świetnych szkoleniowców. Myślę, że nikt tak naprawdę nie musiałby wyjeżdżać z Polski, aby być bardzo dobrym trenerem, ale musimy się komunikować.
Wróćmy do tych stażów. Ostatnio byłeś w Benfice Lizbona czy Dinamo Zagrzeb. Skąd wyszła inicjatywa? Jak oceniasz te przygody?
Sam chciałem wyjechać, żeby na to wszystko spojrzeć i żeby poznać portugalski system szkolenia. Byli tam akurat trenerzy z Polski, więc mogliśmy porozmawiać o trenowaniu w Polsce czy Norwegii. Byli szkoleniowcy z SMS-u Łódź, Radomiaka Radom, z okręgu świętokrzyskiego, była też grupa pedagogów ze Szczecina, był trener, który w Szczecinie, z tego, co pamiętam, pracował. Tak że było tam bardzo dużo ludzi z różnych regionów Polski.
Ale tak naprawdę najbardziej mnie ciekawiło, jak to wygląda w Portugalii czy później w Zagrzebiu. W Chorwacji byłem razem z dwoma trenerami z Belgii i jednym z Polski, Karolem Cegłowskim, trenerem juniorów Raduni Stężyca. Solidny i ambitny trener z dużą wiedzą, myślę, że niedługo o nim usłyszycie. Tak że więcej rodaków było w Portugalii, ale jednak portugalska myśl szkoleniowa najbardziej mnie interesowała. Oczywiście obserwowałem, słuchałem, zapisywałem i to było dla mnie najważniejsze. Myślę, że każdy wyjazd, każda rozmowa z trenerem coś może wnieść, pomóc. Jestem takim człowiekiem, który lubi rozmawiać, który lubi pytać oraz słuchać.
Dla mnie to było bardzo fajne doświadczenie. Zarówno staż w Portugalii, jak i w Zagrzebiu. Mogłem porozmawiać z trenerami dużych akademii i posłuchać, co mają do powiedzenia, na co zwracają uwagę. Było to dla mnie bardzo motywujące, bo tak naprawdę są to tacy sami, normalni ludzie jak my. Pracują w większych akademiach, wykonują, można powiedzieć, tę samą pracę, ale to są tacy sami ludzie z krwi i kości jak my. Tak że był to dla mnie największy bodziec, świadomość, że ja też jestem trenerem, tak samo jak ten drugi człowiek. Też mogę wykonywać tę samą pracę na takim samym, wysokim poziomie. To jest kwestia wiedzy, doświadczenia i do tego rozwoju. Myślę, że właśnie takie wyjazdy, takie rozmowy mogą zapewnić rozwój, który zaprocentuje w przyszłości.
Co nowego można było wynieść, nauczyć się?
Będąc w Benfice postanowiłem sobie indywidualny temat stażu i wybrałem rozegranie piłki od bramkarza. Zespół Benfiki U-19 rozgrywa od bramkarza, pierwsza piłka strata, druga piłka strata, trzecia piłka strata przed polem karnym i za każdym razem było zagrożenie straty bramki. Patrzę na trenerów, zero reakcji. Co robią gracze za czwartym razem? Znowu rozgrywają krótką piłką od bramkarza i tym razem wyprowadzają piłkę z własnej połowy podaniami po ziemi. To jest ta różnica, myślę, że oni wierzą w proces kształtowania zawodnika, taktyczny, techniczny, ale co najważniejsze mentalny. Aby byli pewni siebie, aby w tą piłkę po prostu grali, wierzyli w siebie.
Tego brakuje w Polsce, ale również i Norwegii. Myślę, że kształtowanie mentalności i wiary w swoje umiejętności powinno być tematem przewodnim każdej akademii i nigdy nie powinno być zaburzone poprzez trenerów w akademiach. Jeżeli zawodnik popełnia błąd, to powinien wiedzieć jak zareagować a jeżeli nie wie, to znaczy że trener nie wie co to znaczy kształtowanie i rozwój zawodnika. A jeżeli przy okazji reaguje nerwowością, to taki człowiek nie powinien mieć nic wspólnego z młodymi zawodnikami.
W Dynamo Zagrzeb jeden z trenerów zapytał się mnie, jak ja się przygotowuję do meczu jako trener? Jak przygotowuje się do tego, że mecz nie będzie szedł po mojej myśli? Jak zareaguję jeżeli będę przegrywał? Jak zareaguję w przerwie meczu jeżeli będzie remis? Rozmowa z tym trenerem trwała może 15 minut, ale uświadomiła mi że jako trener powinienem być gotowy na każdy scenariusz.
Masz jakiś autorytet w branży trenerskiej?
Z trenerów, których podziwiam, trudno wybrać jednego. Myślę, że jakbym już miał się zdecydować, to sir Alex Ferguson. On najbardziej do mnie dociera. Pracowitość, pewność siebie, wytrwałość, zaangażowanie i praca na 110%. To najważniejsze cechy, jakie mogą być w sporcie, bez których nie ma możliwości osiągania lepszych wyników. Niemożliwe jest możliwe, polecam książkę Alexa Fergusona „Być Liderem”.
A najlepszy zawodnik, z jakim miałeś do czynienia?
Z piłkarzy najlepszy, z jakim grałem, to myślę, że Artur Farańczuk. Były piłkarz KKS Granica Kętrzyn, później też gracz FK Sparta Sarpsborg, gdzie pierwszy raz zagraliśmy razem. Teraz ma 46 lat i dalej czuje miłość do piłki i ten ogień, i dalej jest w piłce. To jest zawodnik, przeciwko któremu zawsze trudno grać. Kiedy jest, wydawałoby się, w przegranej sytuacji, nie poddaje się, potrafi znaleźć sposób, włożyć gdzieś nogę i ruszyć do przodu, nigdy nie odpuszcza. W Kętrzynie na meczach domowych, jak Artur ruszał z piłką do przodu, cały stadion wstawał, wszyscy wiedzieli, że za chwilę coś się wydarzy. Myślę, że takie cechy, czy to u trenerów, czy piłkarzy, robią na mnie największe wrażenie.
Jakie są Twoje cele i marzenia na ten drugi rozdział pracy przy piłce?
Na dzisiaj tak naprawdę najważniejszy jest dla mnie rozwój. Najważniejsze jest, aby po kursie UEFA B rozpocząć kurs UEFA A i żeby dalej rozwijać się jako trener. No i trzeba się uśmiechać, jak jest się w tym sporcie. Trzeba mierzyć wysoko, codziennie pracować. Jestem na początku swojej kariery trenerskiej. Oczywiście każdy gdzieś zaczyna, ale trzeba mierzyć wysoko. Trzeba sięgać po to, co może się wydawać nieosiągalne.
Rozważasz powrót do Polski? Czy może życzyłbyś sobie jakiś nowy kierunek?
Tak naprawdę, czy to byłaby Polska, czy Norwegia, czy inny kraj, nie ma to dla mnie jakiegoś większego znaczenia. Rozmawiam po angielsku, norwesku, polsku, tak że myślę, że odnalazłbym się w każdym miejscu. Jestem człowiekiem otwartym. Najważniejsze jest w sumie to, by w momencie wejścia do klubu czy wejścia na stadion się po prostu uśmiechać, żeby czuć tę radość. Gdzie to będzie miało miejsce, nie ma dla mnie większego znaczenia.
Drugą pasją po futbolu jest narciarstwo?
Tak, akurat jeszcze przed przyjazdem do Norwegii umiałem jeździć na nartach. Ale wiadomo, jak się mieszka w Norwegii, łatwo jest wyskoczyć gdzieś w góry, żeby sobie pojeździć na nartach. Jeżeli ktoś nie lubi zimy, to najprawdopodobniej nigdy nie jeździł na nartach.
Wokół tych dwóch rzeczy kręci się dzień w Norwegii? Czy znajduje się czas na coś jeszcze?
Myślę, że przy dobrej organizacji czasu jest czas na wszystko. Na pracę, na treningi, na rodzinę, ale też na chwilę dla siebie i mojej narzeczonej, Julii. Rozmawiam bardzo dobrze po norwesku, dlatego funkcjonuję w Norwegii tak samo jak w Polsce. To jest mój drugi dom.
Polecasz ten kierunek Polakom?
Jeśli ktoś ma ochotę przyjechać do Norwegii i pasuje mu klimat skandynawski, myślę, że by się nie zawiódł. Jest tutaj zapotrzebowanie na trenerów i piłkarzy.
Norwegów interesują jakieś sprawy związane z Polską, o które dopytują lub o których chcą rozmawiać, mając z Tobą styczność?
Jeszcze kiedy występowała Justyna Kowalczyk, często rozmawialiśmy z chłopakami o rywalizacji z Marit Bjoergen. Ten temat często się przewijał w trakcie treningów. A obecnie? Gdy mam kontakt z Norwegami poprzez pracę, pytają mnie o sytuację związaną z Ukrainą, interesują się, dziękują, że Polska tak mocno pomaga Ukrainie i to jest sprawa, o którą w tamtym roku zostałem zapytany kilkukrotnie. Na dzisiaj to jest to, co interesuje Norwegów. Oni znają historię, szczególnie ci starsi Norwedzy. Gdy rozmawiamy o wcześniejszych czasach, uważają Polskę i Polaków za ambitnych ludzi, doceniają to, co robimy.
Wiemy, że kibicujesz Juventusowi. Skąd wzięło się zamiłowanie do „Starej Damy”?
Lata 90. to były moje początki z piłką nożną. Pierwsze mecze oglądane w TV. Wiadomo, wtedy akurat Juventus był bardzo mocnym zespołem. Wygrał Ligę Mistrzów i stąd wzięło się moje zamiłowanie do „Juve”.
Jak reagujesz na ostatnie wydarzenia w tym klubie?
Cytując hymn Juventusu, Juve per sempre saaraa Juve… „Juve” na zawsze będzie.