Marchwiński time – teraz albo nigdy


Filip Marchwiński jest bohaterem Lecha w ostatnich tygodniach

17 sierpnia 2023 Marchwiński time – teraz albo nigdy
Dawid Szafraniak

Czasami, patrząc, jak przebiega kariera danego zawodnika, aż serce się łamie. Gołym okiem widać jego wielkie możliwości, każdy trener mówi o jego wyjątkowości, a na koniec na boisku się po prostu pali. Filip Marchwiński miał już co najmniej z trzy razy stać się ważnym ogniwem Lecha. Zawsze jednak czegoś brakowało. Coś stało na przeszkodzie, żeby w końcu odkrył swoje piękno. Żeby zaczął czarować. Lepszej okazji niż teraz już nie będzie. Jest w gazie, John van den Brom wierzy w niego jak w nikogo innego. Los jest w jego rękach. Być może potrzebował czasu. Mamy nadzieję, że dorósł na dobre. To jego czas.


Udostępnij na Udostępnij na

Mimo wszystko do tej pory Filip Marchwiński nigdy nie był kluczową postacią Lecha. To nie na nim ciążył wynik „Kolejorza”. Z racji wieku, słabej gry czy sytuacji zawsze był postacią wchodzącą z ławki. Mimo że najwięcej mówiło się o talencie Marchwińskiego, to kolejni wychowankowie wyrastali na liderów i ten Marchwiński nie był aż tak potrzebny Lechowi. Teraz jednak to on jest kluczową postacią tego projektu. To właśnie na wychowanku „Kolejorza” ciąży presja. Przyszedł czas, gdy Lech i John van den Brom mogą mieć kłopoty, jeśli „Marchewa” znów zastrajkuje i zacznie słabo grać. Jest potrzebny jak nigdy wcześniej.

Filip Marchwiński zbudował pewność siebie

Nikomu nie trzeba przypominać o tym, w jakim stylu wszedł do ekstraklasy Filip Marchwiński w wieku 16 lat. Wejście smoka. Tak naprawdę od tego momentu słyszeliśmy różne historie o popularnym „Marchewie”. Wszyscy trenerzy opowiadali o jego niesamowitym talencie, tylko że jak ktoś włączył mecz Lecha i spojrzał na Marchwińskiego, to mógł poczuć się oszukany. Ktoś wciskał niezły kit. Niezłe bajki były opowiadane o tym, jak potrafi czarować, a jak przychodziło co do czego, kibice przy Bułgarskiej nie mogli na niego patrzeć. Trudno wyrokować, ale najprawdopodobniej była to kwestia psychiki i mentalności.

Teraz trafił na gościa, który ma mentalność zachodnią. Trenera jedynego w swego rodzaju. W zasadzie, jeśli John van den Brom nie trafi do Marchwińskiego, to chyba już nikt tego nie zrobi. Tyle osób próbowało. Trzeba przyznać, że jeszcze nigdy nie był tak ważną postacią Lecha jak właśnie za Holendra. Są więc zatem zalążki, a w zasadzie już korzenie tej współpracy, bo Marchwiński w końcu pokazuje, że jest złotym dzieckiem poznańskiej piłki nie tylko z opowieści, lecz także na boisku.

Filip Marchwiński zaczął grać na swoim poziomie. Regularnie zaczął dostawać szanse od van den Broma. Nie wyglądało to na początku dobrze. Grał, łapał minuty, ale to nie było to, czego wszyscy oczekiwali. To, co zrobili jednak pod koniec sezonu z Kristofferem Veldem, robiło wrażenie. Podbudowało go. Kolejne dobre występy zbudowały go. Wcześniej praktycznie cztery sezony się męczył. Tutaj przyszły cztery dobre występy, dzięki czemu poczuł się pewnie. Ukoronowaniem było zagranie w meczu z Koroną, gdy zawinął Zapytowskiego jak juniora. Filip Marchwiński zaczął się bawić. Uwierzył w siebie. Poprzedni sezon zakończył z ośmioma bramkami i czterema asystami. Większość swojego dorobku zbudował od marca, kiedy to zaczął udowadniać, że Filip Marchwiński jeszcze nie zginął.

Potwierdzenie dobrej formy

U progu sezonu wielu zastanawiało się, co będzie z tym Filipem Marchwińskim. Ostatni sezon wieku młodzieżowca. Wypadałoby, żeby w końcu wypalił. Końcówka poprzedniego sezonu dawała ogromne nadzieje. Wszyscy z tyłu głowy jednak mieli fakt, że to Marchwiński. Do tej pory szczytem było rozegranie trzech przyzwoitych spotkań z rzędu. Mówiąc generalnie, nie jest to piłkarz, którego można być pewnym. Nawet teraz, gdy jest w formie, bo tak trzeba powiedzieć po pierwszych meczach. Jest kluczową postacią Lecha. Nareszcie się nią stał. Warto było czekać.

W zasadzie od pierwszego występu w tym sezonie nie zawodzi. Zaczął od kapitalnego występu przeciwko Piastowi, w którym dał zwycięstwo dwoma bramkami. Nie zatrzymuje się także w Lidze Konferencji, do bramki w Kownie dołożył kolejne liczby przeciwko Spartakowi Trnawa. Najważniejszy gracz „Kolejorza” u progu sezonu, dlatego gdy musiał zejść z boiska po 42 minutach spotkania z Żalgirisem, poznańskim kibicom zadrżały serca. Prawda jest taka, że jak Marchwiński gra dobrze, to Lech wygrywa. Nikt w tym momencie nie ma takiego wpływ na grę ofensywną „Dumy Wielkopolski” jak właśnie 21-letni wychowanek. Wielu spodziewało się, że być może Marchwiński w końcu odpali, ale nie na taką skalę. Ukoronowaniem świetnego początku sezonu była nagroda od PKO Ekstraklasy za piłkarza i młodzieżowca lipca.

To, że dobrze się o nim mówi, bardzo mu pomaga. Filip Marchwiński rośnie w oczach. Gdy czujesz wsparcie, jesteś bardziej skłonny do podejmowania ryzyka, nie boisz się odważniejszych akcji. „Dziesiątka” Lecha jest zawodnikiem, któremu trzeba poświęcić dużo czasu i dać mnóstwo zaufania, a wtedy być może się odwdzięczy. Te dobre już parę miesięcy powodują, że Marchwiński gra na większym luzie, a jak często się mawia, to jest piłkarz z niepolską techniką. On nie może grać, gdy jest spięty i wie, że każde złe zagranie będzie wygwizdane. Na początku sezonu ma to, czego potrzebuje, by w końcu wyjść z cienia, i świetnie to wykorzystał, bo wielu sądziło, że w Poznaniu już nic z niego nie będzie. Nawet po udanej końcówce poprzedniego sezonu. Były bardzo głośne głosy, że to Filip Marchwiński i zaraz znów wróci do tego, co prezentował przez ostatnie lata. Dał radę.

Filip Marchwiński wstrzelił się z formą

Filip Marchwiński stał się ważnym ogniwem Lecha w najlepszym możliwym momencie zarówno dla siebie, jak i Lecha. Teraz John van den Brom naprawdę go potrzebuje. Bez niego mogłoby być naprawdę krucho. Jeszcze niedawno było to nie do pomyślenia. Wygrał rywalizację z Afonso Sousą, co wcale nie jest takie proste. Holender zresztą szuka pozycji dla obydwóch, bo ciężko marnować potencjał takich graczy, podczas gdy pod formą jest Jesper Karlstrom.

W poprzednich sezonach wystrzeliwali w górę poszczególni wychowankowie. Zaczęło się od Jakuba Modera, Jakuba Kamińskiego, później przyszedł czas nieoczywistego Michała Skórasia, a teraz, gdy już wszyscy wyfrunęli z gniazda, to pałeczkę musiał przejąć Filip Marchwiński. Tylko że jeszcze kilka lat temu wydawało się, że to „Marchewa” będzie pierwszy do sprzedania. Lepiej późno niż wcale. Choć zabrzmi to trochę dziwnie i irracjonalnie, to Marchwiński w poprzednich latach nie był potrzebny Lechowi tak jak teraz. Nie był konieczny. Teraz stał się potrzebny i kluczowy. Mimo wzmocnień trudno sobie wyobrazić „Kolejorza” bez młodego zdolnego zawodnika.

https://twitter.com/ekstraklasowiec/status/1689714300162568193

Przy braku jeszcze Aliego Gholizadeha, przy późnych powrotach z reprezentacji, przy boreliozie Ishaka Filip Marchwiński wykorzystał moment, w którym Lech go faktycznie potrzebował. Wszedł i dał jakość, jakiej od niego oczekiwali w Poznaniu. Lech dał mu zaufanie w trudnych momentach, a on odwdzięczył się skuteczną grą w trudnych chwilach, bo „Kolejorz” gra przeciętnie na początku sezonu, ale ma Filipa Marchwińskiego i dzięki temu przepycha mecze i bawi się w najlepsze, walcząc o fazę grupową i mistrzostwo.

Spokojna głowa

Mimo że zrobiło się bardzo głośno o Marchwińskim, to musimy tonować nastroje. Już pojawiają się głosy, że jak najszybciej do kadry z nim – „zbawiciel polskiej reprezentacji”. Spokojnie z takimi opiniami. To z pewnością jest zawodnik, który umiejętnościami nie odstaje od kadrowiczów i posiada technikę, jakiej brakuje polskim zawodnikom. Być może brakuje takiego zawodnika Fernando Santosowi. To jest człowiek umiejący zrobić różnicę jednym zagraniem, jednakże należy pamiętać, że to jest Filip Marchwiński. Ten sam zawodnik, który nie mógł się odnaleźć w swoim naturalnym środowisku przez ostatnie trzy lata.

Nie zapominajmy, że „Marchewa” jest bardzo chwiejny. Oby jego demony z poprzednich lat nie wróciły, ale to jest piłkarz potrzebujący opieki, chuchania na niego, niesamowitej wiary i cierpliwości, wtedy odpala fajerwerki. Nie jest to typ charakteru podobny do Jakuba Kamińskiego. Na razie niech gra w Lechu na takim poziomie jak ostatnio, a powołanie prędzej czy później przyjdzie. Nie ma co go podpalać, jak po debiucie, gdy sodówka uderzyła mu do głowy.

Filip Marchwiński trafił z formą w najlepszym możliwym momencie dla Lecha i oczywiście dla siebie. Ma swój czas, który świetnie wykorzystuje. Takiej wiary w niego jeszcze nie było, ale również on sam jeszcze nigdy tak bardzo w siebie nie wierzył jak teraz. To dla niego ostatni dzwonek, żeby zaistnieć w Lechu. Obecnie ma wszystkie narzędzia, aby rozdawać karty w PKO Ekstraklasie, ale też w Europie. Niech czas Filipa Marchwińskiego trwa jak najdłużej.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze