Końcówka sierpnia 2008 roku. To wtedy dochodzi do niezwykle ważnego wydarzenia w historii Premier League, choć gdy to się działo, mało kto zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Wtedy właśnie w błękitnej części Manchesteru zaczęła rodzić się nowa potęga. Mansour bin Zayed Al Nahyan zapragnął zrobić z "The Citizens" ekipę walczącą o najwyższe cele, więc kupił klub za pośrednictwem swojej firmy – Abu Dhabi United Group. Natychmiast ruszył do ofensywy transferowej. Jednakże trofea czy nawet awans do Ligi Mistrzów nie przyszły od razu. Projekt wielkiego Manchesteru City nie narodził się z dnia na dzień.
Przejęcie „Obywateli” przez szejka Mansoura to historia podobna do tej, która miała miejsce w Chelsea w 2003 roku. Wtedy właścicielem ekipy ze Stamford Bridge został Roman Abramowicz. Różnica polega na tym, że „The Blues” przed przyjściem rosyjskiego biznesmena już byli jednym z lepszych angielskich klubów. Mieli za sobą grę w Lidze Mistrzów i z pewnością należeli do czołówki ligowych zespołów. Z kolei Manchester City był naprawdę przeciętną ekipą.
Trudne początki
Oczywiście nie jest tak, że w drużynie „Obywateli” w erze „przed szejkami” w ogóle nie grali uznani zawodnicy. Barwy tej ekipy przywdziewali bowiem tacy piłkarze, ja:k Steve McManaman, Nicolas Anelka, David Seaman, Robbie Fowler czy śp. Marc-Vivien Foe. Reprezentowali oni barwy „The Citizens” jeszcze na początku XXI wieku. Jednakże prawda jest taka, że poza Anelką czy tragicznie zmarłym w 2003 roku Foe reszta gwiazd wymienionych przeze mnie, grając dla City, nie zachwycała tak jak kiedyś. Zresztą w 2003 roku z Pucharu UEFA wyeliminował tę ekipę Groclin Dyskobolia, co najlepiej podsumowuje klasę ówczesnego zespołu.
Dlatego też potrzebne były duże zmiany, żeby mocarstwowe plany szejka Mansoura mogły się urzeczywistnić. Tak jak wspominałem wcześniej, wiele osób lekceważąco podchodziło do tej inicjatywy, mało kto wierzył w powodzenie tego projektu. Początek faktycznie był dość komiczny. Nowi właściciele Manchesteru City oferowali duże pieniądze za praktycznie każdą ówczesną gwiazdę.
Jednakże tacy piłkarze, jak: Kaka, Didier Drogba czy Cristiano Ronaldo odmawiali. Co prawda udało się sprowadzić za 32,5 miliona funtów Robinho, ale Brazylijczyk już na pierwszej konferencji prasowej w nowym klubie popełnił sporą gafę. Mianowicie wypalił, że od zawsze marzył, żeby grać w Chelsea. Co więcej, sportowo też było nie za ciekawie. „The Citizens” w pierwszym sezonie panowania nowych właścicieli zajęli dopiero dziesiąte miejsce w lidze.
Coś więcej niż tylko głośny sąsiad
Późniejsze wybory szejka Mansoura były już bardziej trafione i dużo bardziej rozsądne. Postawiono na względnie młodych zawodników, takich jak: James Milner, Aleksandar Kolarov, David Silva, Mario Balotelli czy Jerome Boateng. Co prawda ten ostatni furory w Manchesterze City nie zrobił, ale z jego późniejszej kariery wiemy, że to świetny piłkarz. Do tego w grudniu 2009 roku zatrudniono w klubie Roberto Manciniego.
Te ruchy spowodowały, że w sezonie 2010/2011 w końcu udało się wywalczyć awans do Ligi Mistrzów. „The Citizens” zajęli trzecie miejsce w lidze (rok wcześniej musieli zadowolić się piątą lokatą, awansem do Ligi Europy i pamiętnymi bojami z Lechem Poznań), a do tego wywalczyli pierwsze od wielu lat trofeum. Było to FA Cup. Podopieczni Manciniego mogli świętować wygranie najstarszych klubowych rozgrywek świata po finałowym zwycięstwie 1:0 nad Stoke City. To było pierwsze trofeum tego klubu od sezonu 1975/1976, kiedy to wygrał Puchar Ligi.
Wzrost siły Manchesteru City nieco frustrował legendę Manchesteru United sir Aleksa Fergusona. Kiedy „Obywatele” wykupili od rywala zza miedzy Carlosa Teveza, Szkot powiedział, że City prowadzi politykę finansowego kamikadze. Później kiedy „The Citizens” zaczęli odnosić pierwsze sukcesy, odparł lekceważąco, że to tylko głośny sąsiad. Jeśli opisując obecne City, miałbym trzymać się tej przenośni Fergusona, to powiedziałbym, że dziś ten głośny sąsiad rozkręcił imprezę na cały kraj.
Co ciekawe, szejk Mansour, choć nie szczędzi pieniędzy na wzmocnienia, to na stadionie pojawia się niechętnie. Na Etihad Stadium po raz pierwszy zawitał… 23 sierpnia 2010 roku, czyli dwa lata po przejęciu klubu. Mógł być jednak zadowolony z tego, co zobaczył, bo City wygrało wówczas 3:0 z Liverpoolem. Jednakże taka postawa właściciela, który na stadionie pojawia się od święta, to z pewnością niecodzienna sytuacja.
Mistrzostwa kraju
Po wywalczeniu awansu do Ligi Mistrzów oraz zdobyciu pierwszego od 35 lat trofeum nadszedł czas na mistrzostwo Anglii. Ten cel udało się osiągnąć w 2012 roku, potem także w 2014. Jednakże obu tym tytułom towarzyszyły niezwykle okoliczności. Sezon 2011/2012 oczywiście na zawsze zostanie zapamiętany jako ten, w którym doszło do najbardziej szalonej końcówki sezonu. Przed 38. kolejką stawce przewodziły dwa zespoły z Manchesteru, które dosyć wyraźnie zdystansowały resztę ekip.
Manchester City i Manchester United mieli na koncie po 86 punktów i dosyć łatwe zadanie w ostatniej serii gier. „Czerwone Diabły” mierzyły się na wyjeździe z grającym o nic Sunderlandem, a „The Citizens” podejmowało u siebie walczące o utrzymanie QPR. Dużo lepszy bilans bramkowy miała drużyna Roberto Manciniego, więc rywale musieli liczyć na jej potknięcie, żeby mieć szansę na tytuł.
Manchester City strzelił pierwszego gola, ale później wydarzenia na Etihad Stadium przybrały zaskakujący obrót. QPR strzeliło dwa gole i bardzo długo utrzymywało prowadzenie mimo gry w osłabieniu po czerwonej kartce dla Joeya Bartona. Kiedy na tablicy świetlnej wybiła 90. minuta, wydawało się, że w tych, przykrych dla wszystkich kibiców, okolicznościach „Obywatele” stracą tytuł na ostatniej prostej.
Co gorsza stracą go kosztem rywala zza miedzy. Na dodatek po meczu u siebie z jedną z najgorszych drużyn w lidze, która przez ponad pół godziny występowała w dziesiątkę i mimo to była w stanie strzelić gola na 2:1, grając już o jednego mniej. To wszystko brzmiało jak najgorszy możliwy scenariusz na przegranie mistrzostwa. Wtedy jednak nastąpił ten niesamowity doliczony czas gry.
Najpierw gola na 2:2 strzelił Dzeko. Ta bramka jeszcze nic nie dawała gospodarzom, bo United wygrało swój mecz na Stadium of Light 1:0. City musiało wygrać… i to zrobiło! Chwilę po bramce Dzeko na listę strzelców wpisał się Sergio Aguero, a stadion po prostu eksplodował. Asystę przy golu, który dał „The Citizens” tytuł, zaliczył Mario Balotelli. To była jego jedyna asysta w barwach Manchesteru City.
Czerwona kartka dla Joeya Bartona, która nieco ułatwiła „Obywatelom” wygranie ligi:
Końcówka meczu Manchester City – QPR i gol Aguero, który zapewnił „The Citizens” pierwsze od 44 lat mistrzostwo Anglii:
Dwa lata później Manchesterowi City znowu nie zabrakło szczęścia w kluczowym momencie. Wówczas zawodnicy z błękitnej części Manchesteru toczyli niezwykle wyrównany bój o tytuł z Liverpoolem. Przez większość sezonu to „The Reds” byli na pole position w tym wyścigu. Kiedy w kluczowym meczu na szczycie tabeli Liverpool wygrał na Anfield z „Obywatelami” 3:2, wydawało się, że musi sięgnąć po wygraną w lidze.
Jednakże legendarne i niezwykle symboliczne poślizgnięcie Stevena Gerrarda spowodowało, że losy walki o mistrzostwo przybrały zupełnie inny kierunek. „The Reds”, którzy jeszcze nie doszli do siebie po pechowej porażce z Chelsea, pojechali na Selhurst Park, a tam wydarzyła się kolejna katastrofa. Podopieczni Brendana Rodgersa prowadzili już 3:0 z Crystal Palace, ale roztrwonili to i zremisowali 3:3. „The Citizens” nie omieszkali wykorzystać tych wpadek i sięgnąć po tytuł.
Żadnych większych emocji nie było z kolei w sezonie 2017/2018. Manchester City, po bardzo nieudanym pierwszym roku pracy Pepa Guardioli, kiedy nie wygrał żadnego trofeum, w kolejnej kampanii dosłownie zmiażdżył konkurencję w lidze. Ekipa z Etihad Stadium zdobyła rekordowe 100 punktów i zdystansowała drugi w tabeli Manchester United na odległość 19 punktów. Po prostu deklasacja.
Po zakończeniu ubiegłych rozgrywek mówiło się, że Manchester City może zdominować Premier League na lata. I choć „The Citizens” praktycznie nie obniżyli lotów (jeśli wygrają dziś z Brighton, będą mieć na koniec sezonu 98 punktów), to jednak o tytuł wcale nie było im tak łatwo jak rok temu. Wszystko dlatego, że Liverpool znacząco podniósł poprzeczkę i cały czas trzymał wysokie tempo narzucone przez City.
Przed nami ostatnia kolejka tego pasjonującego sezonu Premier League. Podopieczni Pepa Guardioli mają w teorii łatwe zadanie. Pokonać siedemnasty w tabeli Brighton i przypieczętować mistrzostwo. W 2012 roku było bardzo podobnie. Też w ostatniej serii gier naprzeciwko „Obywateli” stanął siedemnasty zespół w tabeli, czyli wówczas QPR. Pamiętamy doskonale, że tak łatwo wcale nie było. Futbol uczy pokory, o czym przekonała nas Liga Mistrzów.
Niespełnienie w Europie
A skoro mowa o najcenniejszych klubowych rozgrywkach w Europie, to warto nadmienić, że jest to ostatnie niespełnione marzenie szejków, którzy w Anglii wygrali już wszystko i teraz pragną przede wszystkim słynnego pucharu z wielkimi uszami. Mansour zbudował niezwykle silną drużynę i naturalne jest wymaganie od tej ekipy walki o zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Jednakże na razie Pep Guardiola jest niespełniony w Europie, prowadząc Manchester City.
Trzy razy odpadał z Champions League w sytuacji, w której jego zespół był faworytem – najpierw z AS Monaco w 1/8 finału, a następnie dwa bratobójcze pojedynki przegrane na etapie ćwierćfinału kolejno z Liverpoolem i Tottenhamem. Najdalej w Lidze Mistrzów Manchester City zaszedł za kadencji trochę niedocenianego Manuela Pellegriniego. Wówczas „The Citizens” doszli do półfinału, w którym po wyrównanym dwumeczu przegrali 0:1 z późniejszym triumfatorem – Realem Madryt.
Z pewnością wyniki w Europie, które Pep Guardiola osiąga z „Obywatelami”, niezwykle mocno go uwierają. Katalończyk nie spocznie, póki nie osiągnie głównego celu, jakim jest wygranie Ligi Mistrzów. Zresztą on sam nie triumfował w tych rozgrywkach od 2011 roku, a złośliwi już mówią o tym, że bez Messiego Guardiola nie będzie w stanie sięgnąć po Puchar Europy. Menedżer Manchesteru City zrobi wszystko, żeby uciszyć krytyków. Jeśli mu się to uda, to wówczas szejk Mansour będzie spełniony.