Ludzie od trawki, czyli jak w Polsce pracują groundsmani (WYWIAD)


Czy aby zajmować się stadionową murawą, wystarczy tylko potrafić obsłużyć kosiarkę?

27 września 2020 Ludzie od trawki, czyli jak w Polsce pracują groundsmani (WYWIAD)

Czego potrzeba do rozegrania meczu piłkarskiego? Z pozoru prosta sprawa. Trzeba przede wszystkim piłki, jakichś sportowych butów, no i bramek, żeby wiadomo było, gdzie celować. A podłoże? W teorii jakoś to będzie. Tylko że najwyższy poziom to już nie są podwórkowe standardy, gdzie kawałek żwiru lub betonu wydaje się wystarczający. Gdy gra się profesjonalnie, boisko też musi być najwyższych lotów. A ktoś o nie musi przecież właściwie zadbać. Jak zatem wygląda praca na co dzień bardzo niedocenianych i zapomnianych groundsmanów?


Udostępnij na Udostępnij na

Stereotypowe myślenie – co można robić w pracy jako groundsman każdego dnia przez osiem godzin?

Pierwsza rzecz – jeśli z tygodnia na tydzień lub co dwa tygodnie jest mecz, to trzeba wykorzystać cały ten czas, żeby doprowadzić murawę do dobrego stanu. Dajmy na to w 3. lidze widać, że trawa jest koszona w miarę regularnie, tylko problem jest taki, że boisko jest nierówne. My pierwsze, co robimy, to zbieramy po meczu wszystkie odpadki murawy, aby nie zaczęły gnić, bo mogą powodować choroby. Po drugie – widełkami łatamy wszystkie dziury. Po trzecie – większe dziury należy korkować [wyrwę w murawie zastępuje się częścią nowej trawy – przyp. autora]. Po czwarte – co drugi dzień murawę trzeba skosić, a to zajmuje przynajmniej trzy godziny.

Żeby skosić całe boisko?

Mniej więcej tak. Zależy, jaki jest pokos i pora roku. Jeszcze dwa miesiące temu trawa rosła niesamowicie szybko z powodu słońca, częstego podlewania, nawożenia. Generalnie my na naszą pracę nie patrzymy w taki sposób, że musimy być w niej konkretnie osiem godzin. Raz jesteś w pracy od 8 do 13, a następnego dnia, jeśli na przykład był trening w tygodniu, możesz w niej siedzieć dłużej, by wyrobić się do meczu. Ostatnio jak grała reprezentacja Polski do lat 21, skończyliśmy pracę tak naprawdę po drugiej w nocy.

Po meczu?

Nie, po samym treningu.

Czyli w dni treningowe nie macie stałych godzin pracy?

To jest tak, że pierwsze, co musisz zrobić, to przygotować murawę na trening, czyli rano ściągasz rosę, później kosisz murawę, by trawa miała taką samą wysokość jak będzie w dniu meczu, malujemy wszystkie potrzebne linie i kółka, by na sam koniec wstawić bramki. Po treningu musimy posprzątać murawę i naprawić wszystkie dołki. I tak, jak było w przypadku młodzieżowej reprezentacji – jeśli następnego dnia jest mecz, to niektóre procedury trzeba zrobić w ciągu nocy.

W trakcie zeszłorocznego mundialu do lat 20 było wiele dni, w które musieliśmy zostać na noc. Bywało tak, że wychodząc ze stadionu, trafiałem na wschód słońca. A następnego dnia niektórzy z powrotem szli na ósmą do pracy, by przygotować murawę do meczu. Jeśli chodzi o te osiem godzin, to nie jest to stały rozkład godzinowy. Gdy mamy jedno boisko do pielęgnacji, sprawnych pracowników do pomocy, to nie musi być to codziennie tyle czasu, ale jednak najczęściej tak to wychodzi, bo często zauważa się coś, co jeszcze trzeba poprawić.

A jak dokładniej wygląda praca w samym dniu meczowym?

Przychodzisz rano i ściągasz rosę. To jest pierwsze, co należy zrobić.

Ale chyba robi się to każdego dnia. 

Tak, każdego dnia. Pierwsza rzecz – ściąganie rosy. Później rozglądamy się, chodząc po murawie, czy jej stan jest dobry. Następnie ją kosimy do wysokości meczowej. A jak długo to będzie trwać, zależy też od tego, ile trawa zdążyła urosnąć.

Mierzycie to jakoś?

Nie, mniej więcej to widać, czy zaczęła szybciej rosnąć, czy nie. Kolejną czynnością jest malowanie wszystkich potrzebnych linii i kółek boiska. Wkładamy bramki oraz chorągiewki na swoje miejsce i mamy gotową murawę do gry. I tyle. Potem już się tylko czeka do meczu, na ewentualną informację od drużyny, czy chce dodatkową bramkę treningową na rozgrzewkę i ile podlać murawę.

I to gospodarz decyduje?

Tak, dostajemy informację od kierownika drużyny, pewnie po wcześniejszym dogadaniu się z przeciwnikami. Najczęściej nam mówią: „Tak zrosić, żeby szybciutko piłeczka chodziła”. W wielu europejskich ligach jest też tak, że w przerwie wychodzą na boisko ludzie z widełkami i największe dziury starają się jak najszybciej załatać, żeby zawodnik nie zrobił sobie o nie krzywdy. To jest nasze najważniejsze zadanie – przygotować murawę w taki sposób, żeby nic się nikomu na niej nie stało. Bo co by nie mówić, duże pieniądze biegają po boisku.

W dobie koronawirusa jakoś Wasze procedury i zadania się zmieniły? Jednak kontakt z piłkarzami większy bądź mniejszy macie. 

Przede wszystkim weszły badania.

Przed każdym meczem?

Mniej więcej co dwa tygodnie. Teraz restrykcje się zmieniają, więc trudno przewidzieć, jak będzie dalej. Kontakt z zawodnikami? Nas w zasadzie łączy tylko murawa. Gdy piłkarze mają trening, to my schodzimy z boiska, więc bezpośredniego kontaktu praktycznie nie mamy. Kiedy wstrzymano rozgrywki, to tyle, że podzielono nas w taki sposób, aby w pracy była jedna czy dwie osoby do skoszenia murawy, w miarę możliwości utrzymania jej w dobrym stanie.

A skąd w zasadzie zamiłowanie do takiej profesji?

Oczywiście za dzieciaka grało się bardzo dużo w piłkę nożną, oglądało najważniejsze mecze. Do tego rodzina w Niemczech zaszczepiła we mnie miłość do Borussii Dortmund. Jeśli chodzi o samą pracę, to połączyłem piłkę nożną z kierunkiem, który skończyłem w technikum, bo po nim mam tytuł technika architektury krajobrazu. Tam to oczywiście nie było mówione stricte to, co robię w pracy, bo mało mówi się na przykładzie piłki nożnej, ale los tak mnie poprowadził, że trafiłem na to stanowisko.

Ostatnio mi szef przypomniał, że gdy przyszedłem na rozmowę o pracę, to powiedziałem na początku, że chciałbym się jej przede wszystkim nauczyć. Nie interesowały mnie zarobki, tylko chciałem zobaczyć, z czym to się je. Z dnia na dzień uczę się czegoś nowego. To nie jest tak nudny zawód, jak się wydaje, bo nawet najlepsi cały czas się go uczą.

Pracujesz z trawą, która jest organizmem żywym, przeżywa choroby. To nie jest tak, że cały czas tylko ją kosisz, podlewasz, dosiewasz i wszystko jest super. Może wejść grzyb, pojawiają się ciemniejsze plamy i musisz wiedzieć, jaka to jest choroba, czym musisz trawę spryskać i jak to zwalczyć. Jak rozmawiam z różnymi ludźmi o mojej pracy, to oni myślą, że groundsmani tylko przychodzą przed meczem skosić i pomalować murawę. Niektórzy też uważają, że sypiemy ją wapnem i po robocie. A tak naprawdę jest zupełnie inaczej.

W tej chwili jesteś zatrudniony przez klub czy miasto?

Przez miasto. Najczęściej w Polsce jest tak, że stadion nie należy do klubu, tylko do miasta. U mnie akurat w mieście są dwa duże stadiony, więc raz mogę pracować na jednym, a innym razem na drugim, gdzie akurat potrzeba większej liczby rąk do pracy.

W branży dziennikarskiej w wielu przypadkach pasja do zawodu jest związana z syndromem niespełnionego piłkarza. Jak jest w przypadku groundsmanów? Poszukiwanie zawodu związanego z piłką nożną?

Pytasz, czy chciałem być piłkarzem? Nie chciałem. Lubiłem bardzo grać w piłkę, podobnie jak w FIFĘ, ale piłkarzem nigdy być nie chciałem, bo szczerze mówiąc, była to dla mnie zbyt duża męczarnia. Dziennikarzem sportowym też nie chciałem zostać. Przede wszystkim jednak chciałem w jakiś inny sposób być blisko piłki.

Piłkarz chce grać dla najlepszego klubu, dziennikarz pracować w najlepszej redakcji. A groundsman? Są większe perspektywy rozwoju?

Tak, nawet, co prawda nieliczne, ale są transfery groundsmanów. Była taka historia, że do człowieka zajmującego się trawą w Arsenalu przylecieli działacze z Madrytu i powiedzieli mu, że go potrzebują, bo na trawę na boiskach treningowych wdarła się jakaś choroba i nic nie pomagało poradzić sobie z problemem. Udało mu się „wyleczyć” murawę, pomógł przy pielęgnacji głównego boiska i gdy miał wracać do Londynu, to zaproponowano mu, żeby został pracować dla Realu Madryt. I to był jeden z najgłośniejszych transferów groundsmanów.

A bardziej przyziemnie?

Też są szanse rozwoju. W im większym klubie pracujesz, tym większą masz odpowiedzialność. A czym więcej od ciebie wymagają, tym bardziej czujesz się spełniony. My jednak generalnie w dziedzinie zajmowania się trawą jeszcze w Polsce raczkujemy. W Anglii można studiować kierunek skoncentrowany bezpośrednio na tym. U nas czegoś takiego nie ma. Są pewne starania, ale ludzie nie są tym w ogóle zainteresowani. Kto chce napisać licencjat o murawie?

W Anglii, nie tylko w Premier League czy Championship, lecz także w niższych ligach, boiska są w naprawdę dobrym stanie, bo mają znacznie więcej ludzi do pracy, którzy znają się na swojej robocie, bo albo pokończyli studia, albo jakieś kursy. U nas coś takiego to rzadkość. My w porównaniu z nimi nie wiemy prawie nic. Oni mają tam też niesamowitą technologię, która do nas jest dopiero pomału przywożona i my się jej od podstaw uczymy. W Polsce nie jest tak, że nagle przyjedzie do mnie ktoś z Legii, Lecha czy Lechii i powie: „Widzieliśmy, jak dobrze pracujesz, chodź do nas”. Są co prawda rankingi w ekstraklasie, pierwszej, drugiej lidze, w których piłkarze oceniają stan danej murawy na stadionie, i po nich można stwierdzić, który stadion ma ją utrzymaną w dobrym stanie, lecz raczej mało ludzi to interesuje.

U nas jakieś kursy czy szkolenia są?

Są, ale według mnie najlepiej człowiek uczy się w praktyce. Być może faktycznie na kursie powiedziano by mi więcej, ale najważniejsze w naszym zawodzie są praktyka, ciągłe obserwowanie i próbowanie. Nie ma w zasadzie lepszej nauki. Ja trafiłem na niesamowitych ludzi, przy których bardzo się rozwijam, bo powiedziałem, że chcę iść w tym kierunku.

A finansowo są duże perspektywy rozwoju? 

Ludzie na co dzień zajmujący się zielenią mogą rozwijać się na wielu płaszczyznach, dajmy na to przy projektowaniu ogrodów. Oni zawsze będą potrzebni. Jeśli chodzi o zarobki, to nie jest źle.

Możesz zdradzić jakiego mniej więcej są one rzędu?

Pensja jest zależna od pracodawcy, lecz na pierwszy raz wielkich pieniędzy nie dostaniemy. Zaczynając, masz trochę więcej niż minimalna stawka. Ale to zupełnie jeszcze nie mając żadnego doświadczenia w zawodzie.

Nomen omen będąc zielonym w temacie.

Tak, ale poznając już cały ten świat i w zależności od liczby muraw, którymi musisz się zająć i obowiązków, jakie przyjmujesz, stawka się zwiększa. Im bardziej potrafisz się jednak pokazać w zawodzie, tym lepiej z czasem będą ci płacić.

W tej pracy można spełniać marzenia o poznawaniu piłkarzy?

W moim przypadku bardziej się tylko z nimi mijamy. Ludzie zarządzający stanem murawy bardziej mogą się poznać z trenerem, gdy na przykład ustalane jest, jak należy przygotować boisko. Wszystko zależy od klubu.

Z czego wynikają takie historie jak na Stadionie Narodowym, gdy murawa była na poziomie B-klasowym?

Przede wszystkim największym problemem Stadionu Narodowego jest to, że nie jest tam na stałe położona murawa. Układana jest dopiero na mniej więcej dwa tygodnie przed meczem. Kładzie się warstwę wegetacyjną, potem murawę, ale ekipa, która się tym zajmuje, ma bardzo trudne zadanie, żeby trawa ukorzeniła się w taki sposób, aby spełniała standardy i sędzia w ogóle mógł dopuścić do meczu. Piach wysypano z tego powodu, że piłkarze zaczęli skarżyć się, że jest za ślisko. Jedyne, co już wtedy można zrobić, to właśnie sypnąć piachem.

Mecz [wygrany ze Słowenią 3:2, wówczas stan murawy był najgorszy – przyp. autora] do tego był rozgrywany na jesień, więc wtedy trawa wolniej rośnie i jest dużo gorsze nasłonecznienie. Anglicy mają do dyspozycji specjalne lampy, dzięki którym w pewien sposób oszukują murawę. Po pierwsze – dają one ciepło, a po drugie – trawa myśli, że jest słońce, dlatego korzeń idzie w dół i ona rośnie. Nas jeszcze nie stać na takie lampy, bo to są kosmiczne pieniądze.

Na Stadionie Narodowym wszystkie niedogodności pogody się nawarstwiły, więc chyba już nie było wiadomo, co robić. Gdy piłkarze powiedzieli, że się ślizgają, to już tylko można było posypać murawę piachem. Murawa jest wykładana z rolki i w tamtym spotkaniu ja dokładnie widziałem, gdzie poszczególne rolki się kończą. Trawa nie zdążyła się w ogóle zrosnąć. Dlatego też takie kwiatki się działy.

Wembley też jest stadionem narodowym, tylko że tam cały czas leży murawa. Jak są koncerty, to scena znajduje się na murawie, więc groundsman po prostu naprawia potem wszelkie niedoskonałości boiska. Najlepszym rozwiązaniem dla Stadionu Narodowego w Warszawie byłoby to, co zrobiono na obiekcie Tottenhamu. Cała murawa może wyjeżdżać ze stadionu. To jest najlepsze, co można by zrobić na Narodowym, ale trzeba by było kupić bardzo dużo powierzchni dookoła, a to po pierwsze, mnóstwo pieniędzy, a po drugie, nie ma dostępnej takiej przestrzeni.

Jeszcze musisz opowiedzieć jakąś anegdotę z czasu, gdy pracujesz jako groundsman, bo z pewnością ciekawych historii trochę było. 

Tyle ich było, że nie wiem, którą opowiedzieć.

Wszystkie, które nadają się do spisania. 

Rok temu były w Polsce mistrzostwa świata U-20. Zwykle jest tak, że FIFA wysyła delegata odpowiedzialnego za nasze działanie. Pojawił się facet w garniturze, oczywiście z logo FIFA, pod złotym krawatem, osoba raczej starsza. Po meczu, w lakierkach i tym bogatym stroju, przyszedł do nas i powiedział, żebyśmy dali mu widełki, bo chce iść pracować z nami. My oczywiście w ciuchach roboczych, w szmatach, brzydko mówiąc, a on poszedł za nami ubrany w garnitur, żeby sprzątać murawę. To był dla mnie szok. Mistrz widełkowania, naprawdę. Cały czas pokazywał nam, jak załatać dziury, które pewnie byśmy po prostu wymienili.

Zdarzały się też takie historie, że po samym treningu reprezentacji młodzieżowych musieliśmy wymieniać ponad 2000 korków na całej murawie. I to jeszcze trzeba robić w nocy. Im późniejsza godzina, tym bardziej byliśmy rzecz jasna zmęczeni. Wybiła godzina pierwsza i każdy każdego już popędzał, żeby skończyć jak najszybciej, bo byliśmy skrajnie zmęczeni.

A w ogóle te korki na następny dzień są w stanie się zrosnąć?

Nie, to jeszcze widać. Gdybym cię zaprowadził na murawę i pokazał, to wiedziałbyś, że to jest korek.

Ale w grze to nie przeszkadza?

Nie, bo on jest na tym samym poziomie co reszta trawy. Trzeba tak zrobić, żeby w żaden sposób to nie przeszkadzało.

Na koniec zawsze musi paść to lakoniczne pytanie: czego Ci życzyć na przyszłość? Jak najmniejszej liczby chorób trawy? Dostępu do szybko i dokładnie działającej kosiarki?

Przede wszystkim dobrej pogody do pracy.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze