Real Madryt jest w tym sezonie dziwny. Niby gra beznadziejnie, bez stylu, ale z drugiej strony wygrał swoją grupę w Lidze Mistrzów i pozostaje wiceliderem La Liga. Decyzje kadrowe Zinedine'a Zidane'a są jak zwykle zaskakujące i tylko sam Francuz wie, dlaczego udaje mu się wciąż osiągać sukcesy. Jego największą tajemnicą pozostanie motyw wystawiania Lucasa Vazqueza w pierwszym składzie "Królewskich".
Charakterologicznie nic nie można zarzucić Vazquezowi. Hiszpan wydaje się poukładanym człowiekiem, który nie marnuje czasu na głupoty. Do tego wygląda na osobę zaangażowaną – brak mu techniki, umiejętności, warunków fizycznych, ale nie charakteru. Czasami swoje braki nadrabia ciągłą walką o piłkę i chęcią uczestniczenia w akcjach ofensywnych. Do tego ma status wychowanka klubu. Ale czy to nie jest za mało na grę w Realu Madryt?
Brak postępów
Lucas poważniej zaistniał w hiszpańskim futbolu, znajdując się na wypożyczeniu w Espanyolu. Tam zaczął regularnie grać i zbierać pierwsze szlify w dorosłej piłce. Wcześniej miał okazję grać jedynie w Realu Castilla. Po rocznym pobycie poza macierzystym klubem zastał na stanowisku trenerskim Rafę Beniteza. Uznany szkoleniowiec przychodził do klubu dzięki niezłym wynikom z włoskim SSC Napoli. Miał dać „Królewskim” nowe tchnienie po wypaleniu się wizji Carlo Ancelottiego.
To właśnie u Beniteza, a nie u Zidane’a Lucas wreszcie wkroczył do seniorskiej kadry Realu. Nie miał łatwo, bo rywalizował o miejsce w składzie z Garethem Bale’em, Isco i wtedy jeszcze całkiem niezłym Jesé. Co jakiś czas dostawał szansę gry w pierwszej jedenastce. Nie można powiedzieć, że grał słabo, ale i nie robił jakiejś wielkiej różnicy. Grał po prostu nieźle. I wydawał się niezłym uzupełnieniem na wypadek urazu walijskiego skrzydłowego.
Do dzisiaj nic nie ruszyło się choćby o malutki kawałek. Wręcz przeciwnie, być może Lucas Vazquez gra nieco gorzej niż wcześniej. Wydaje się, że jego przyzwoita forma załamała się jeszcze bardziej po chwilowym odejściu Zidane’a. Styl gry narzucony „Królewskim” przez Julena Lopeteguiego zupełnie nie pasował ograniczonemu wychowankowi Realu. Od tamtego czasu wydaje się, że nie zdołał się odbudować, choć po powrocie francuskiego szkoleniowca powrócono do bardziej wyrafinowanego, prostego futbolu. A warto dodać, że opisany okres trwa już około dwóch lat. Nie dziwi więc fakt, że kibice stracili cierpliwość.
Utytułowany zawodnik
Obecnie Zidane do woli rotuje skrzydłowymi. Na bokach boiska można zobaczyć Rodrygo, Viniciusa, Marco Asensio, Edena Hazarda i właśnie Lucasa Vazqueza. Mówimy tutaj o najróżniejszych kombinacjach personalnych. Nie jest to nic nowego – kilka lat wcześniej Francuz również kombinował, posiadając Ronaldo, Isco, Bale’a i właśnie Vazqueza.
Dzięki tym rotacjom Lucas przyczynił się do wszystkich sukcesów obecnego Realu. Trzy razy wygrał Ligę Mistrzów, wykazywał się w rozgrywkach ligowych. Był (i wciąż jest) typowym rzemieślnikiem, na którego zawsze można postawić. Tym bardziej że w decydujących momentach w mniej lub bardziej oczywisty sposób potrafił przyczynić się do przechylenia szali zwycięstwa na korzyść Realu.
Fanatyczni fani „Królewskich” na pewno mają jeszcze w pamięci ćwierćfinał Ligi Mistrzów i dwumecz z Juventusem. Real przeżywał ctrudne chwile, potrzebował bramki. Kto został sfaulowany w polu karnym przeciwnika? Otóż Lucas Vazquez. Kto zapewnił zwycięstwo podczas spotkania fazy grupowej z Borussią? Otóż Lucas Vazquez. A to tylko kilka przykładów z brzegu. W tym sezonie Hiszpan stanowił bardzo ważne ogniwo chociażby w meczach z Interem Mediolan. Wtedy on był jednym z tych graczy, którzy „ciągnęli wózek”. Tak, to nawiązanie do słynnej wypowiedzi Marco Asensio.
Oczywiście nie równa się to zasługom wielkiego Cristiano Ronaldo ani przewrotce Garetha Bale’a z finału Ligi Mistrzów przeciwko Liverpoolowi. Jednak Zidane na pewno ma w głowie, że Lucas w decydującym momencie po prostu nie odstawi nogi podczas walki o piłkę.
Mentalność
– Musisz żyć z presją – tak opisał swoje położenie w wywiadzie dla „The Guardian” hiszpański skrzydłowy. Lucas opowiedział tam też o poprawianiu swoich umiejętności, nieprzejmowaniu się gorszymi meczami i relacjach z Zidane’em. Padło też inne ciekawe sformułowanie. Vazquez stwierdził, że marzy mu się wygranie kolejnej edycji Ligi Mistrzów i będzie do tego dążył. Do tego nazywa Real rodziną.
Być może to jest powód, dlaczego jeszcze oglądamy Lucasa Vazqueza w drużynie „Królewskich”. To na pewno nie jest piłkarz, który wybrzydza. Sergio Ramos krzyczy coś w szatni? Dobrze. Trener skrytykuje? Świetnie, jest konkretny. Lucas nagle dostaje polecenie gry na prawej obronie? No hay problema.
Zidane mimo częstych rozmyślań kibiców jest niezłym taktykiem. Doskonale wie, kto dobrze wykonuje swoje zadania, a kto potrafi pod wpływem adrenaliny złamać formację. Vazquez nie odpala fajerwerków, ale daje pewną stabilizację. Wcześniej nieźle pracował na prawym skrzydle. Ale w obecnym sezonie, kiedy Real bardziej niż zwykle wyczekuje na jeden, decydujący zryw, Francuz znalazł mu miejsce również w defensywie.
Hiszpan stanowi ten często niewidoczny, lecz bardzo ważny element w rotacji „Królewskich”. Przeciwnik nie ma pojęcia, czy będzie musiał ganiać za Rodrygo, czy uważać na walecznego i odważnego, jak to ładnie określił Santiago Solari, Lucasa Vazqueza. Oponent nie wie, czy podczas ataku lewą stroną trafi na znanego Carvajala czy nie do końca jeszcze odkrytego w nowej roli 29-latka.
Czy Lucas Vazquez powinien mieć miejsce w składzie Realu?
Nie da się w pewien sposób nie domyślać się obecności Lucasa Vazqueza w składzie. Wiele przeszedł z Zidane’em, dobrze pasuje do panującej rotacji. Do tego jest graczem niesprawiającym większych problemów, oddanym. Czy nauczyciel w szkole wyrzuciłby z klasy jednego z bardziej statecznych uczniów, który mu nie przeszkadza w prowadzeniu lekcji, a do tego czasem osiągnie niezły wynik w lokalnym konkursie? No raczej nie.
Jednak dla kibica Vazquez na boisku jest często udręką. Wydaje się, że umiejętnościami bardziej pasuje do wcześniej wspomnianego Espanyolu niż Realu. W ostatnich latach z miłego przeciętniaka stał się kimś odstającym poziomem od reszty. Nieokrzesany Vinicius bije go w tej kwestii na głowę, powiedzmy to sobie jasno. Dlatego pojawia się pytanie, co wybrać? Docenić przywiązanie i szacunek zawodnika do klubu czy dokonać zimnej kalkulacji i pozbyć się sportowca, który ledwo utrzymuje się w „peletonie”? Zidane wybrał pierwszą opcję – teraz wielu trenerów docenia psychologię i zdrowe relacje w szatni. Ale nie sposób nie mieć wrażenia, że w ten sposób buduje „beton”, który prędzej czy później trzeba będzie i tak zniszczyć.
Panie autorze,Vazquez nie ma umiejetności?! Niech pan zobaczy, jak zdarza mu się minąć obroncę!!!