Liverpool walczy o życie – to coś więcej niż walka o Ligę Mistrzów


Liverpool będzie miał ogromne problemy w przypadku braku awansu do Ligi Mistrzów

7 stycznia 2023 Liverpool walczy o życie – to coś więcej niż walka o Ligę Mistrzów
sportingnews.com

Nikt się raczej nie spodziewał, że harmonijny projekt Juergena Kloppa tak się posypie. Być może sytuacja „The Reds” nie jest beznadziejna, ale sam fakt, że muszą walczyć tylko o Ligę Mistrzów, pokazuje, jak bardzo obniżyli loty. Ta walka to coś więcej niż prestiż gry w Champions League. Tu rozchodzi się o ogromne pieniądze, dalszy rozwój i przyszłość klubu. W innym przypadku Liverpool narobi sobie poważnych kłopotów.


Udostępnij na Udostępnij na

Wszyscy myśleli, że z biegiem sezonu wszystko wróci do normalności. Arsenal gdzieś zatraci swój rozpęd, Newcastle United jeszcze będzie musiało poczekać na swój moment, a Liverpool zacznie punktować jak w poprzednich latach. Ale tak się nie dzieje. „The Reds” nie mogą złapać odpowiedniego rytmu. Mecze przyzwoite przeplatają słabymi. Fakty są takie, że do bariery przyzwoitości, czyli czwartego miejsca, brakuje im siedmiu punktów. Przerażające jest jednak to, że w tym momencie na próżno szukać jakiejś rzeczy, która spowodowałaby dołączenie do Ligi Mistrzów.

Liverpool nie może grać w Monopoly

Każdemu zdarza się słabszy sezon, nawet drużynie, która od pięciu lat niezmiennie jest co najmniej drugim klubem w Anglii. Najważniejsze jednak, żeby jak najmniej odczuć ten sezon, a Liverpool tę słabą kampanię może odczuć niesamowicie mocno. To nie strzał z dziurą przelotową, a uderzenie prosto w kolano, które przeszkodzi zespołowi z Merseyside w szybkim powstaniu.

Liverpool nie słynął w ostatnich latach z dużych sum wydawanych na transfery. Juergen Klopp nie jest fanem wydawania dużych pieniędzy, dlatego na Anfield co okienko nie pojawia się gracz warty powyżej 50 milionów. Umówmy się, aktualnie to nie jest kwota, która robi wrażenie. Już nie tylko zespoły z TOP 6 robią takie transfery. W przypadku braku awansu do Ligi Mistrzów znacząco obniżą się przychody, co oznacza, że Liverpool jeszcze bardziej będzie musiał uważać na rynku.

Już teraz z powodu zmian właścicielskich ogląda się tam każdą złotówkę dwa razy, a w przypadku spadku dochodów będzie trzeba jeszcze bardziej zacisnąć pasa. Juergen Klopp niedawno tłumaczył, że Liverpool na rynku nie może grać w Monopoly i kupować piłkarzy, na których polu stanie. Musi rozważnie wydawać pieniądze. Co zresztą robił przez ostatnie 12 lat. Pozostaną im jedynie promocje jak Cody Gakpo za 42 miliony euro.

Nie ma na kim polegać

Pieniądze Liverpoolowi z pewnością by się mocno przydały, bo obserwując ich poczynania w tym sezonie, można dostrzec, że jedynym niezawodnym punktem jest Alisson. Wszędzie pojawiają się jakieś wątpliwości. Nawet najlepszy gracz ostatnich lat, Mohamed Salah, nie jest sobą w tym sezonie. W obecnej kampanii zdobywa bramkę zaledwie co 215 minut, gdy jeszcze rok temu pokonywał bramkarza średnio co 110 minut. Ale w jego przypadku to nie tylko bramki. Czasami musimy go wypatrywać na boisku z lornetką w ręku jak David Hasselhoff w „Słonecznym Patrolu” topiących się plażowiczów.

Niech znamienne będzie to, że najlepszym zawodnikiem meczu z Brentford był Alex Oxlade-Chamberlain, który w tym momencie walczy jedynie o jak najlepszy kontrakt w nowym klubie i zapewne gdyby pojawiła się jakaś alternatywa, grzałby ławę. Za to zwycięstwa z Leicester nie byłoby bez Wouta Faesa. To zawodnik „Lisów” zapewnił zwycięstwo Liverpoolowi. Plan Juergena Kloppa trochę pewnie popsuły kontuzje Firmino, Diasa i Joty, ale przecież jeszcze niedawno mówiło się, że „The Reds” mają szeroką ławkę.

Być może wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby swoje sytuacje wykorzystał Darwin Nunez. To Urugwajczyk miał piłkę na otwarcie wyniku z Brentford. W statystyce zmarnowanych „big chances” króluje tam razem z Salahem. To ta dwójka jest odpowiedzialna za to, że Liverpool ma najwięcej strzałów w całej lidze, a pod względem bramek wyprzedzają go choćby Newcastle czy Tottenham. Zresztą „The Reds” są jedynym zespołem z czołówki ze wskaźnikiem expected goals wskazującym na to, że zdobyli mniej bramek, niż powinni. Z takimi statystykami ofensywnymi nie da się za dużo ugrać.

Liverpool i rozdarta defensywa

Ofensywa jakoś powinna dojść do siebie. Wrócą kontuzjowani i powinno być lepiej. Sytuacja wręcz dramatyczna jest w defensywie. Pokazał to mecz z Brentford, które z największą łatwością przestawiało obrońców „The Reds”. Ibrahima Konate jeszcze chyba nie wrócił mentalnie z Dohy i wciąż przeżywa porażkę w finale oraz sędziowanie Szymona Marciniaka. To, co Francuz wywinął przy trzeciej bramce i gdy dał się przepchnąć Mbeumo, nadaje się do anatomii głupoty. Zachowanie kardynalne. Nie winimy go już nawet za złe krycie przy rzucie rożnym, który skończył się jego samobójem.

Dochodzi do tego Virgil van Dijk, który w meczu z Brentford zszedł po 45 minutach z kontuzją. Niestety, ale najprawdopodobniej nie jest to zwykłe przeciążenie, a jakiś uraz, który może wykluczyć go na dłuższy okres. Pomijając już fakt, że Holender nie jest już taką bestią jak dwa lata temu. Okazuje się być zwykłym człowiekiem popełniającym błędy. Najlepiej słabość defensywy „The Reds” pokazuje statystyka spodziewanych goli straconych przez 90 minut, którą Liverpool ma wyższą od takich ekip jak Aston Villa, Southampton czy Crystal Palace. Alisson w tym sezonie notuje 3,41 interwencji podczas meczu, podczas gdy w poprzednich rozgrywkach średnio musiał interweniować tylko 2,11 razy na spotkanie.

Problem leży jedniak nie tylko w stoperach. Cały Liverpool broni słabo przy stałych fragmentach gry, a mecz z Brentford był po prostu haniebny pod tym względem. Yoane Wissa przy wrzutkach robił z nimi, co chciał. Defensywa Liverpoolu rozstępowała się przed nim jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. Gdyby nie spalone, to mimo marnej statystyki podań Brentford schodziłoby na przerwę z co najmniej trzema golami zdobytymi po stałych fragmentach gry. Tak grać nie można. Należy oddać hołd, jak Juergen Klopp „Pszczołom”, które wprowadzają chaos podczas rożnych, ale jakoś inne drużyny nie pozwalają im na tak dogodne sytuacje.

Ciągłe kontuzje

Jedną z przyczyn tak słabej gry „The Reds” są kontuzje. Tylko czy w zasadzie nikt nie ma na nie wpływu? Zdarzają się urazy mechaniczne spowodowane ostrymi wejściami, ale Juergen Klopp w zasadzie od przerwy covidowej wciąż musi zmagać się z absencjami zawodników. Można to zrzucić na przypadek, ale jeśli wciąż kogoś ci brakuje i spinasz ten skład na trytytki, to może jest to spowodowane czymś innym?

Liverpool jako pierwszy w Europie zaczął grać na tak wysokiej intensywności. Jest to zabójcze dla przeciwników, ale też dla samych piłkarzy z Anfield. Być może jest to jeden z powodów, przez który tak często wypadają piłkarze Kloppowi. Coś za coś. Problemy te pojawiają się zwłaszcza w linii pomocy. Kiedyś takie bramki i błędy jak te przy trzeciej bramce Brentfordu im się nie zdarzały. Defensywa wydaje się strasznie krucha i jakby nie była przygotowana do tak otwartej gry. Gegenpressing potrafi zdusić przeciwnika, ale przez swoją wieloaspektowość jest dość awaryjny. Tych awarii jest ostatnimi czasy zbyt wiele, żeby to hulało.

Liga Mistrzów przepustką do lepszej przyszłości

Zaczęliśmy od pieniędzy i nimi kończymy. Kadra Liverpoolu stała się po prostu przestarzała. Dopiero po nieudanych występach wszyscy zauważyli, że w Liverpoolu są same syte koty, które zbliżają się raczej do emerytury niż szczytu kariery. W związku z tym potrzebne będą pieniądze na transfery, żeby dodać życia i młodości tej drużynie. Giełda nazwisk została oczywiście uruchomiona. Pojawiają się tam choćby Jude Bellingham, Matheus Nunes czy Manu Kone. Wszystkich łączy to, że są młodymi perełkami.

Na to jednak potrzeba pieniędzy. Ogromnych pieniędzy. Należy się zwłaszcza zastanowić nad obsadą środka pola, gdzie w przeszłości nie trafiono z wieloma transferami. Tylko żeby mieć na to pieniądze, trzeba awansować do Ligi Mistrzów. To jest przepustka do dalszych ruchów. Inaczej Liverpool wpadnie w błędne koło. Koło, z którego wcale nie będzie tak łatwo się wydostać. I raczej nie będzie to koło pędzące do przodu, a błędne koło, które sprawi niemałe kłopoty.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze