Liverpool krok bliżej upragnionego Pucharu Europy


"The Reds" wykonali wielki krok w kierunku półfinału Ligi Mistrzów

10 kwietnia 2019 Liverpool krok bliżej upragnionego Pucharu Europy
justanotherfootballblog.com

Nie było niespodzianki. Liverpool w pierwszym meczu ćwierćfinałowym wygrał z FC Porto 2:0, a bramki strzelali Naby Keita oraz Roberto Firmino. Drużyna Kloppa kontrolowała spotkanie od początku do końca i zasłużenie zdobywa pokaźną zaliczkę przed rewanżem.


Udostępnij na Udostępnij na

Mimo stanowczych słów zarówno Juergena Kloppa, jak i Sérgio Conceição, którzy nie chcieli wracać do wydarzeń z poprzedniego sezonu, nie sposób było uniknąć porównań do zeszłorocznego pojedynku obu klubów. W poprzednim sezonie Liverpool również trafił na Porto w fazie pucharowej LM, ale gładko awansował do kolejnej rundy z bilansem 5:0. Klopp mimo to dosyć kurtuazyjnie wypowiadał się o swoich rywalach, twierdząc, że nie chciał trafić na portugalską ekipę w losowaniu. Z kolei trener Portugalczyków odrzucał jakiekolwiek sugestie, że dzisiejszy mecz będzie zemstą za tamtą kompromitację. Szkoleniowiec Porto mówił:

Jeden mecz nie zmieni charakterystyki naszej drużyny. To, co się stało rok temu, jest przeszłością. Koniec tematu.

Mimo szacunku do rywala kibice zgromadzeni na Anfield wydawali się dość pewni swego. Rozpędzona niedawną wygraną nad Southampton drużyna Kloppa liczyła na pewne zwycięstwo i dobitne potwierdzenie swoich europejskich ambicji. Niemiec mógł na konferencji mówić, co chciał, ale dla czerwonych kibiców Porto miało być tylko koniecznym krokiem do upragnionego półfinału. Do którego jest już bardzo blisko.

Wszystkie oczy na Keitę

Do niedawna mówiło się, że Naby Keita, sprowadzony za wiele milionów do Liverpoolu, jak dotąd nie spełnia oczekiwań. Gwinejski pomocnik rzadko znajdował miejsce w podstawowej jedenastce Kloppa, a nawet gdy grał, nie imponował formą. Wszystko jednak zmieniło się w ostatni piątek, gdy Keita zdobył arcyważną bramkę przeciwko Southampton. Tym meczem były piłkarz Lipska najwyraźniej zyskał zaufanie trenera i wyszedł od pierwszej minuty przeciwko Porto. I trzeba przyznać, opłaciło się.

Keita nie tylko otworzył wynik spotkania już w 5. minucie, ale do tego dołożył dobrą grę na przestrzeni całego meczu. Gwinejczyk nie bał się brać odpowiedzialności za rozgrywanie i można chyba śmiało stwierdzić, że na dobre wkomponował się w drużynę „The Reds”. Dla przykładu zanotował aż osiem odbiorów, co jest najwyższym wynikiem w dotychczasowych meczach fazy pucharowej LM. Razem z Hendersonem tworzą duet, którzy daje Liverpoolowi balans zarówno w ataku, jak i w defensywie. Czyżby Klopp znalazł wreszcie substytut dla ociężałego środka Milner – Henderson – Wijnaldum?

Przemeblowana obrona na 3+

Przed spotkaniem fani „The Reds” mogli z niepokojem zerkać na linię obronną swoich ulubieńców. Z powodu kartek wypadł Andy Robertson, którego zastąpił Milner, a obok Virgila van Dijka miał zagrać Dejan Lovren. O ile absencja Szkota miała zaszkodzić przede wszystkim ofensywie Liverpoolu, tak obecność Lovrena w składzie mogła się odbić na defensywie gospodarzy. Na szczęście dla fanów zgromadzonych na Anfield nawet tak poszatkowana linia obronna nie przeszkodziła ekipie Kloppa w zachowaniu czystego konta.

Duża jednak w tym zasługa napastników Porto, którzy nie grzeszyli skutecznością tego wieczoru. Mimo że generalnie piłkarze Liverpoolu mieli to spotkanie pod kontrolą, to dopuścili gości do kilku znakomitych okazji. Jeszcze przed przerwą Marega dwukrotnie odnalazł się w polu karnym, ale albo świetnie interweniował Alisson, albo Malijczyk fatalnie pudłował. O ile Virgil van Dijk zaprezentował formę, do jakiej już nas przyzwyczaił, o tyle równie udanych recenzji nie może zebrać Dejan Lovren. Chorwat kilkukrotnie łamał linię spalonego, źle się ustawiał oraz miał nieco szczęścia przy nieodgwizdanym zagraniu ręką. Kibice „The Reds” zapewne z utęsknieniem wyczekują powrotu Joe Gomeza do pierwszego składu.

Były kontrowersje

Już sam fakt, iż to spotkanie sędziował hiszpański arbiter, mógł wprowadzić niepokój w szeregi obu ekip. I choć Mateu Lahoz nie popełnił jakichś kardynalnych błędów, to pojawiły się także pewne sporne sytuacje. W szczególności mowa tutaj o zdarzeniu z pierwszej połowy meczu, gdy Trent Alexander-Arnold zagrał piłkę ręką we własnym polu karnym. Sędzia skorzystał z pomocy VAR-u, ale „jedenastki” w tej akcji się nie dopatrzył. Ci, którzy oglądali jednocześnie pojedynek Tottenhamu z Manchesterem City, mogli zauważyć, że w podobnej sytuacji tam został podyktowany rzut karny.

Kolejna kontrowersja miała miejsce pod koniec meczu, gdy Mohamed Salah nadepnął na Danilo Pereirę i nie został ukarany żadnym kartonikiem. Choć na pierwszy rzut oka w tym zagraniu nie można się doszukać premedytacji, to w angielskich mediach pojawiają się głosy nawet o koniecznej czerwonej kartce dla Egipcjanina. Werdykt pozostawiamy czytelnikom.

Tak sprawę komentował były sędzia Premier League, Phil Dowd:

Obejrzałem powtórkę trzy czy cztery razy i w mojej opinii to zagranie zagrażało bezpieczeństwu przeciwnika. Powinna zostać pokazana czerwona kartka.

Porto zawiodło

Trudno oprzeć się wrażeniu, że popularne „Smoki” nie zagrały na maksimum swoich możliwości. Oczywiście w drużynie Sérgio Conceição brakowało kilku ważnych ogniw, bo nieobecni byli Pepe czy Hector Herrera. To jednak nie zmienia faktu, że ofensywa Porto ograniczała się do pojedynczych akcji. Goście dali się zdominować ekipie z Anfield, która pod koniec meczu nie musiała się specjalnie wysilać. Jak już pisaliśmy, Marega zmarnował kilka sytuacji, ale przynajmniej do nich doszedł, czego nie można powiedzieć o jego partnerze z ataku – Soaresie.

Na podobną krytykę zasługuje także obrona Porto, która popełniała mnóstwo prostych błędów. Alex Telles oprócz kilku pojedynczych przerzutów nie miał większego wpływu na grę zespołu, a Felipe wydawał się niezwykle elektryczny w defensywie. Najlepszy piłkarz Porto? Eder Militao. Nowy nabytek Realu Madryt nie ma się czego wstydzić, a swoją pracę wykonał bez zarzutów. Już teraz widać, dlaczego akurat jego Zinedine Zidane wybrał do budowy nowej drużyny „Królewskich”.

Warto wspomnieć także o Ikerze Casillasie, dla którego była to kolejna europejska wizyta na Anfield. Wrażenia? Dosyć mieszane. „San Iker” co prawda wygrał tutaj w fazie grupowej sezonu 2014/2015, ale oprócz tego była sromotna porażka 0:4 z sezonu 2008/2009. Casillas, dla którego to 20. edycja Ligi Mistrzów z rzędu, tym razem nie pomógł swojej drużynie w obronie korzystnego wyniku.

Cenna zaliczka przed rewanżem

Niezwykle korzystne zwycięstwo 2:0 oznacza, że podopieczni Kloppa pojadą na Estadio do Dragao z dużym spokojem. Spokojem, który na tym etapie jest na wagę złota. Liverpool wkracza w decydującą fazę sezonu, a już za trzy dni czeka ich arcyważny pojedynek z Chelsea. Zdecydowanie łatwiej będzie się „The Reds” przygotować do tego starcia z przeświadczeniem, że do półfinału brakuje już tylko małego kroku. I choć już w momencie losowania nazywano Liverpool zdecydowanym faworytem, to sam awans trzeba jeszcze wywalczyć. Ostatnie przecież, czego brakowało Kloppowi, to dodatkowe zmartwienie niepewnym rewanżem na niewygodnym terenie.

Czy można już skreślić Porto z walki o półfinał? Oczywiście, że nie. Estadio do Dragao dało się poznać jako stadion z niesamowitą atmosferą, która często niesie „Smoki” na wyżyny swoich możliwości. Już w tym sezonie Portugalczycy musieli liczyć na odrobienie strat z pierwszego wyjazdowego meczu. Wtedy jednak na drodze stała AS Roma, a nie pretendent do podniesienia Pucharu Europy. Na pocieszenie dla fanów FC Porto Liverpool dużo słabiej radzi sobie na wyjazdach w tym sezonie. Jeśli więc szukać w czymś nadziei, zdecydowanie będzie to atut własnego boiska.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze