Podopieczni Aleksandara Vukovicia już od początku sezonu byli stawiani w gronie faworytów do zdobycia mistrzostwa Polski. Po blamażu, do którego dopuścili w poprzednich rozgrywkach, wyłączając kilka ostatnich spotkań, nie widać praktycznie śladu. Mówiąc o mistrzowskich poczynaniach Legii, należy jednak pamiętać o tym, jak prezentowała się przez kilka ostatnich sezonów. Patrząc pod tym względem, nie da się nie zauważyć tego, jak bardzo Legia Warszawa zmieniła się na wielu płaszczyznach.
Podążając po czternasty ligowy tytuł, Legia była w stanie osiągnąć znaczną punktową zaliczkę, co nie zdarzyło jej się w latach ubiegłych. Zwykle zdobywała go, walcząc do ostatniego gwizdka przed samym zakończeniem ekstraklasowych zmagań i mając stosunkowo niewielkią przewagę nad rywalami. Obecne rozgrywki są dla niej prawdziwym przełomem, gdyż na trzy kolejki przed końcem zajmuje fotel lidera z ośmiopunktową bonifikatą. Mimo kryzysu formy tylko kataklizm lub czysta matematyka mogłyby sprawić, że nie odniosłaby zwycięstwa w tej edycji PKO BP Ekstraklasy. O tym, czy ekipa z Łazienkowskiej zdoła postawić przysłowiową „wisienkę na torcie”, przekonamy się już niebawem.
Najlepszą obroną jest atak – analiza i historia ofensywy
Nie ulega wątpliwości, że główną przyczyną dobrej postawy „Wojskowych” na krajowym podwórku jest konsekwetnie budowana od lat formacja ataku. Ewidentny dowód tej tezy niejednokrotnie mogliśmy zobaczyć w obecnie trwającym sezonie i to za sprawą kilku wiodących piłkarzy. Najlepszym tego przykładem była jesienna dyspozycja obecnie najskuteczniejszego strzelca Legii w bieżącym sezonie ekstraklasy, napastnika Jarosława Niezgody. Wychowanek warszawskiego klubu w pierwszym półroczu ligi zdołał zapisać na swoim koncie aż 14 bramek, dzięki czemu zdobył uznanie jednego z amerykańskich potentatów. Trafiając do MLS zimą tego roku, opuścił stołeczne szeregi, przez co nie było mu dane powalczyć o tytuł króla strzelców.
Ale to niejedyny zawodnik, który z powodzeniem stanowił o sile linii ofensywnej w zespole aktualnego wicemistrza Polski. Wśród takich graczy znaleźli się również doświadczony skrzydłowy, Paweł Wszołek (6 goli, 8 asyst) oraz pracowity ofensywny pomocnik, Brazylijczyk Luquinhas (5 trafień, 8 ostatnich podań). Nie można również nie wspomnieć o wszechstronnym, bramkowym liderze wśród obecnych graczy, którym jest Jose Kante (10 bramek). Wspomniani tutaj zawodnicy od startu rozgrywek stanowią trzon legijnej ofensywy, która na dzisiaj zgromadziła aż 67 strzelonych goli. Daje to Legii miano najskuteczniejszej drużyny całej PKO BP Ekstraklasy w bieżącej odsłonie (2019/2020).
Spoglądając nieco w przeszłość, można doszukać się wielu boiskowych analogii. Legia Warszawa w kilku ostatnich sezonach dysponowała stosunkowo dużą siłą w ataku, który jednak nie zawsze prezentował się równie efektownie co obecnie. Szczególnie dobrze wyglądał w sezonie (2015/2016), kiedy to jego wiodącą postacią był bramkostrzelny napastnik serbsko-węgierskiego pochodzenia, Nemanja Nikolić. Zawodnik MOL Vidi w premierowym sezonie był w stanie strzelić 28 bramek, co dało mu tytuł króla strzelców elity. Od tamtej pory wspomnianego dorobku nie poprawił w „Wojskowych” nikt, najbliżej był hiszpański napastnik Carlitos, notując w kampanii 2018/2019 16 trafień.
Legia Warszawa „rozdaje karty w ekstraklasie”
– Pozycja Legii w polskiej piłce jest na tyle mocna, że ich kadra zawsze będzie stanowiła dla reszty obiekt większej lub mniejszej zazdrości. Na ten moment największym kłopotem jest tam jednak pozycja bramkarza i środkowego napastnika. Radosław Majecki dawał ogromną jakość, ale pozostała po nim wielka wyrwa, którą trudno będzie załatać. Działacze Legii muszą się mocno wysilić tego lata, żeby znaleźć odpowiedniego zastępcę, ponieważ ani Radosław Cierzniak, ani Wojciech Muzyk nie sięgają do poziomu Majeckiego.
Od odejścia Jarosława Niezgody sytuacja w ataku także jest tam średnia. Jose Kante to niezły piłkarz, ale raczej na bycie graczem drugiego szeregu Legii. Vamara Sanogo na razie ciągle się leczy, a Tomas Pekhart pewnych ograniczeń nie przeskoczy. Fajnie, że w Warszawie pokładają duże nadzieje w młodym Macieju Rosołku, ale on potrzebuje jeszcze trochę czasu – mówi naszemu portalowi Piotr Tubacki, współpracownik redakcji „Katowickiego Sportu”.
– Widziałem niedawno wiele głosów mówiących o tym, że już dawno w polskiej lidze nie było tak wyraźnego mistrza. Cóż, nikt raczej Legii tego tytułu już nie wydrze, ale uważam, że powinna zapewnić go sobie trochę wcześniej. Inna sprawa, że to tylko jakieś matematyczne gderanie, bo chyba każdy gołym okiem widział, kto już od wielu tygodni rozdaje karty w ekstraklasie. I rozdaje je naprawdę w sposób zdecydowany. Ostatnie kilka spotkań nie może rzutować na ocenę całego sezonu, który w przypadku Legii jest po prostu bardzo dobry. I tyle. Trenerowi Vukoviciowi należą się pochwały, bo w wielu spotkaniach potrafił zdystansować swoich przeciwników, wbić im kilka goli, ewentualnie rozpracować taktycznie w taki sposób, że mimo skromnej wygranej nikt nie miał wątpliwości, kto na nią zasłużył – dodaje.
https://twitter.com/majkel1999/status/1280769787551985664
Atak to nie wszystko – przegląd formacji obrony
Legia Warszawa oprócz solidnej postawy w grze ofensywnej od jakiegoś czasu dysponuje także mocną i szczelną defensywą. Jest to wynik odpowiedniego doboru piłkarzy, którzy dzięki sporemu doświadczeniu i wysokim umiejętnościom potrafią ratować zespół w trudnych boiskowych momentach. W tym sezonie główną rolę odgrywali tam dwaj gracze – doświadczony, wszechstronny obrońca, kapitan Artur Jędrzejczyk oraz utalentowany defensor, pomocnik, Michał Karbownik. Pierwszy z nich to zdaniem wielu aktualnie najlepszy obrońca ekstraklasy, który dzięki twardej grze i pozycyjnej swobodzie udanie przewodzi obronnym poczynaniom „Wojskowych”. Drugi natomiast uznawany jest za wyjątkowy talent, występując na nienaturalnej pozycji, jest motorem napędowym zarówno pomocy, jak i defensywy.
Aby jednak w pełni zrozumieć defensywne działania legionistów, należy też wziąć pod uwagę postawę ich solidnych bramkarzy. W bieżącej kampanii rolę strażnika słupków pełnił wychowanek stołecznej drużyny, Radosław Majecki, którego pobyt w Legii niedawno się zakończył. Jak wiadomo, stało się to na skutek bardzo dobrej gry, dzięki której zdobył zaufanie swego obecnego teamu, AS Monaco. Dwanaście czystych kont 20-latka przełożyło się na ochronę wielu punktowych zdobyczy, a dodatkowo przyniosło niespodziewany transferowy rekord klubu i ligi. Wracając do postawy całego zespołu, stracił on zaledwie 33 bramki, a jego obrona zaliczana jest do najmocniejszych ogniw aktualnych rozgrywek.
Radek Majecki już trenuje z Monaco. https://t.co/VLEOwTaAvr
— Łukasz Sobolewski (@red_Sobolewski) July 7, 2020
Cofając się nieco w czasie, nie sposób nie dostrzec trendu, jaki od wielu sezonów panuje w warszawskiej ekipie. Mowa tutaj o skutecznym obsadzaniu posady golkipera przez doświadczonych graczy, którzy w bliższej bądź dalszej przeszłości stawali się gwiazdami „najlepszej ligi świata”. Przykładem takiego zawodnika był Arkadiusz Malarz, który w czasie czteroletniej przygody z Legią (2015–2019) przez większość okresu zachowywał wysoką formę. Nie inaczej wygląda też sprawa wyboru stoperów, z których najlepsze wrażenie robili tacy piłkarze jak Michał Pazdan i Jakub Rzeźniczak. Mówiąc nieco przewrotnie – Legia Warszawa ma patent na swoje defensywne oblicze, które z roku na rok staje się coraz groźniejsze.
„W futbolu liczą się pieniądze”
– Zaczęło się nijako, mdło i ogólnie średnio. Pamiętam, jak wiele pomyj wylewało się na Vukovicia na początku sezonu, gdy gra Legii była kompletnie żadna, a ich drużyna w beznadziejnym stylu po raz kolejny odpadła z europejskich pucharów. Legia w ataku wyglądała słabo, ale za to bardzo dobrze broniła, trudno było strzelić jej gola. Wygląda na to, że Vuković przede wszystkim chciał zbudować fundamenty z tyłu, aby potem skupić się na ofensywie, i to chyba podziałało. Końcem października przydarzyła się demolka Wisły Kraków 7:0, a potem było już tylko lepiej. Serb doprowadził do tego, że nikt nie miał wątpliwości, komu w tym sezonie należy się mistrzostwo Polski, choć oczywiście poprzednie mecze, początek grupy mistrzowskiej i półfinał Pucharu Polski pozostawiły niesmak u stołecznych kibiców – wyjaśnia nasz dzisiejszy ekspert.
🔌🚫 Legia odłączyła rywalom prąd klasyku, 7:0 w #LEGWIS wybraliście Wydarzeniem Października w @_Ekstraklasa_!https://t.co/bvtwSkN1BZ pic.twitter.com/MTSaCv84T4
— PKO BP Ekstraklasa (@_Ekstraklasa_) November 7, 2019
– Sposób, w jaki Legia Warszawa kończyła swoje pucharowe przygody w ostatnich trzech sezonach, to jakiś śmiech na sali i najzwyklejszy wstyd. Jakimś cudem zagrali w Lidze Mistrzów, otrzymali mnóstwo pieniędzy, a potem męczyli się z Luksemburczykami i Gibraltarczykami. Trudno było nie poczuć zażenowania. Jest to żenujące tym bardziej, jeśli sobie przypomnimy, że przecież kto jeśli nie Legia ma awansować z polskiej ligi do europejskich pucharów? W futbolu liczą się pieniądze, czy nam się to podoba czy nie, a warszawiacy mają tej kasy w Polsce najwięcej – przyznaje Piotr Tubacki.
– Na korzyść Legii na pewno zadziała fakt, że po kilku latach w końcu w drużynie pojawiła się trenerska stabilizacja, bo ostatnim, który tyle czasu pracował w Legii, był Henning Berg. Vuković posmakował już gry w eliminacjach do europejskich pucharów, więc jest już bardziej doświadczony. Szkoda jednak, że po raz kolejny polski klub traci swoich najważniejszych zawodników, bo nie ma Niezgody, Majeckiego, wkrótce może nie być również Karbownika. Taka jest niestety nasza pozycja w futbolu, co nie wpływa pozytywnie na wewnętrzną stabilizację sportową drużyny – podkreśla.
Legia Warszawa transferowym gigantem ekstraklasy?
O tym, jak ważną rolę odgrywa warszawski klub w całym ligowym futbolu, świadczy również fakt dokonywanych przez niego transferów. W ciągu niespełna roku sprzedał on trzech kluczowych piłkarzy, bijąc przy tym jeden z ligowych rekordów. Wynikał on z najwyższej w historii zimowej sprzedaży Radosława Majeckiego, za którego Monaco zapłaciło aż 7 milionów euro. Podobną wartość miało (drugie najwyższe w klubie) letnie wytransferowanie Sebastiana Szymańskiego do Dynama Moskwa – opiewało na kwotę 5,5 miliona euro. Nie bez echa odbił się także dokonany zimą ruch transferowy Niezgody do Portland Timbers za 3,8 miliona dolarów.
Niemałym zaskoczeniem wydawał się zakup zdolnego pomocnika Bartosza Slisza, na którego „Wojskowi” przeznaczyli 1,5 miliona euro. Sprowadzenie byłego gracza Zagłębia Lubin miało dla ekstraklasy wymiar niezwykle szczególny, gdyż wiązało się z osiągnięciem finansowego szczytu wewnątrzligowej transakcji. Kolorytu dodawał również przebieg dotychczasowej kariery niedawnego zawodnika „Miedziowych” – przed przyjściem na Łazienkowską miał za sobą zaledwie jedno obiecujące półrocze. Jak na razie Slisz pełni rolę rezerwowego, sporadycznie wskakując do wyjściowego składu w mniej prestiżowych spotkaniach. Patrząc jednak na wiek i jego ogromny potencjał, może się to wkrótce zmienić.
Nie można jednak zapominać, że kilkumilionowe transfery za sprawą Legii pojawiły się na polskim rynku już jakiś czas temu. Jedne z pierwszych takich operacji sięgają lat 2005–2007 i dotyczyły znanych obecnie na całym świecie jej byłych bramkarzy. W ten sposób na szerokie wody wypłynęli tacy klasowi golkiperzy jak Artur Boruc i Łukasz Fabiański oraz napastnik Dawid Janczyk. Co ważne, każdy z wymienionych zawodników przeniósł się poza granice kraju za kwotę nie mniejszą niż 1 milion euro. Biorąc pod uwagę ówczesne ligowe realia, jak również budżety polskich klubów, była to rzecz niespotykana. Jak się później okazało, tego typu sprzedaże Legia przeprowadzała jeszcze wielokrotnie i z powodzeniem dokonuje ich do dziś.
https://twitter.com/Retro_Legia/status/1194324743740100608
„Brak gry w pucharach mocno nadszarpnął fundusze”
– Wiele zależeć będzie od tego, jak bardzo Legii udzielił się koronawirus. Trzeba pamiętać, że mimo różnego przekazu medialnego pandemia się nie skończyła i choć oczywiście wszyscy jesteśmy nią zmęczeni, wirus nadal dręczy świat. Przez wiele tygodni kluby piłkarskie były pozbawione przypływu pieniędzy, co mocno wpłynęło na ich plany transferowe. Nie wiemy, jakie one teraz są i na co taka Legia będzie mogła sobie faktycznie pozwolić. Chociaż jest to najbogatszy polski klub, brak gry w europejskich pucharach mocno nadszarpnął jego fundusze.
Według mnie warszawiacy powinni rozglądać się przede wszystkim za bramkarzem, żeby ubytek po Majeckim został w jak największym stopniu zalany. Przydałby im się też pewnie jakiejś wysokiej klasy napastnik. Co do przyklepanego już Mladenovicia na pewno jest to wyróżniający się lewy obrońca ekstraklasy, który jest jednak transferem „na już”, w końcu zaraz skończy 29 lat. Jeśli jednak odejdzie Michał Karbownik, jego pozycja zostanie porządnie zabezpieczona, chociaż na jakieś najbliższe sezony. Powiedziałbym, że Mladenović razem z Marko Vesoviciem mogą stworzyć kapitalne boki obrony, ale po pierwsze, Mladenović nieco obniżył ostatnio swoje loty, a po drugie Vesović wypadł z gry na wiele miesięcy, więc różnie może być – opowiada nam na koniec dzisiejszych rozważań Piotr Tubacki.