Cudu nie było. Legia Warszawa zakończyła zmagania w eliminacjach do Ligi Mistrzów już na drugiej rundzie. We wtorkowy wieczór wygrała 1:0 ze Spartakiem Trnava, jednak było to za mało na wyeliminowanie mistrza Słowacji.
Katastrofalny dwumecz
Aby pokonać mistrza Słowacji i awansować do kolejnej rundy eliminacji Ligi Mistrzów, Legia musiała pokonać przeciwnika różnicą co najmniej trzech bramek. Efektowne zwycięstwo w znacznie lepszym stylu choć częściowo zmazałoby plamę sprzed tygodnia. Jeszcze przed rozpoczęciem spotkania pukaliśmy się w głowę, gdy zobaczyliśmy wyjściowy skład mistrza Polski. Dean Klafurić zdecydował się na wystawienie Miroslava Radovicia, na ławce rezerwowych usiedli natomiast Carlitos oraz Sebastian Szymański, którzy właśnie w takich spotkaniach mieli stanowić o jakości ofensywy warszawskiej drużyny.
Drużyna, która od lat niepodzielnie panuje w polskiej lidze, w ciągu 12 miesięcy odpada kolejno z:
– mistrzem Kazachstanu,
– mistrzem Mołdawii,
– mistrzem Słowacji.Gdzie my jesteśmy?
— Przemek Langier (@plangier) July 31, 2018
W pierwszej połowie nie było widać gwałtownej poprawy w grze legionistów, którzy jakby sami oczekiwali na cud w Trnawie. Szkoleniowiec na przedmeczowej konferencji powtarzał, że jego piłkarze są świadomi swoich umiejętności, jednak nijak przełożyło się to na murawie. Do tego należy wspomnieć o dwóch zawodnikach – Marko Vesoviciu oraz Domagoju Antoliciu – którzy bardzo utrudniali Legii w odrobieniu strat z pierwszego spotkania w Warszawie. Obaj za liczne (i głupie) przewinienia obejrzeli dwa żółte kartoniki, które skutkowały przedwczesnym opuszczeniem boiska i udaniem się pod prysznice.
Paradoksalnie w drugiej połowie Legia, grając w dziesiątkę, prezentowała się znacznie lepiej niż w pierwszych czterdziestu pięciu minutach. Carlitos, który ostatecznie znalazł się na murawie tuż po przerwie, dwoił się i troił, aż w końcu asystował przy zdobytej bramce przez Inakiego Astiza. Co zdecydowało o tym, że Hiszpan nie wyszedł od pierwszej minuty? Tego nie wie nikt.
Mistrz Polski ostatni raz odpadł w lipcu z eliminacji Ligi Mistrzów w 2009 roku. Pamiętna Levadia Tallin…
— Paweł Gołaszewski (@golaszewski_p) July 31, 2018
Legia była bliska wyrównania rezultatu dwumeczu, jednak brakowało skuteczności i konkretów w polu karnym przeciwnika. Spartak w końcowych fragmentach spotkania, gdy polska drużyna grała w dziewięciu, miał multum sytuacji, w których przebywał na połowie warszawskiego zespołu w przewadze, jednak w jakiś niewytłumaczalny sposób ani razu nie potrafił sprawić, by Arkadiusz Malarz musiał interweniować. Ostatecznie mistrz Polski został wyeliminowany ze zmagań w eliminacjach do Ligi Mistrzów z zespołem, który maluje murawę.
Kolejne finansowe problemy
Porażka na początku zmagań o awans do europejskiej elity przyniesie tylko wymierne straty. A wcale nie jest powiedziane, że Legia zapewni sobie udział w fazie grupowej Ligi Europy. Jeśli piłkarzy Deana Klafuricia drugi rok z rzędu zabraknie jesienią w rywalizacji dawnego Pucharu UEFA, wtedy sytuacja naprawdę przestanie być zabawna. Szczególnie pod względem finansowym.
Koszt bezpośredni tego meczu to minus 22 mln PLN do budżetu. Pośrednio moim zdaniem minus 30 mln PLN. Drugi rok dużych strat Legii jest bardzo prawdopodobny. Jak to ogarnąć? – nie wiem…
— Maciek Wandzel (@MaciejWandzel) July 31, 2018
Obecność wśród europejskich drużyn walczących o mniej prestiżowe klubowe trofeum na Starym Kontynencie dawało solidny zastrzyk gotówki, czyli około 25 milionów złotych. Wśród stale podwyższających się wydatków Legii było to i tak za mało, aby spiąć cały budżet. Dlatego też, aby wyjść „na zero”, trio właścicielskie w składzie Bogusław Leśnodorski, Dariusz Mioduski oraz Maciej Wandzel musiało zarabiać również na transferach zawodników. W ostatnich latach konto aktualnego mistrza Polski sporą dawką gotówki zasiliły sprzedaże takich zawodników, jak: Dominik Furman, Artur Jędrzejczyk, Miroslav Radović, Orlando Sa, Ondrej Duda, Nemanja Nikolić, Bartosz Bereszyński, Aleksandar Prijović, a w zeszłorocznym letnim oknie transferowym Thibault Moulin czy Vadis Odjidja-Ofoe.
Lata 2013-2017 były pozytywne finansowo dla Legii, a jednym z dowodów jest to, że dwukrotnie wzrosła wtedy wartość rynkowa spółki. Sytuacja mogłaby być jednak lepsza, gdyż warszawski klub ma przychody znacząco niższe od kosztów, a lukę musiał pokrywać, grając w fazie grupowej europejskich pucharów, a także sprzedając piłkarzy. Przed dwunastoma miesiącami Legia borykała się z następującym problemem, gdy musiała znaleźć około trzydziestu milionów złotych po tym, gdy przegrała w eliminacjach do Ligi Europy z Sheriffem Tyraspol. Nikt nie chce powtórki z rozrywki, a tym bardziej Dariusz Mioduski, który (najprawdopodobniej) do budżetu musiał dokładać ze swojej kieszeni.
Zmiany tuż-tuż?
Wraz z każdym większym niepowodzeniem pojawiają się głosy o wielkich zmianach. W warszawskiej drużynie w sumie to nic nowego, przecież w zeszłym sezonie zespół prowadziło trzech szkoleniowców. W poprzednim tygodniu „Super Express” podał informację, że Adam Nawałka obejmie zespół już dzisiaj. Dean Klafurić wraz z pożegnaniem się z Ligą Mistrzów miał ponoć małe szanse na dalsze prowadzenie Legii Warszawa. Jak się okazuje, Dariusz Mioduski nie zamierza zwalniać dotychczasowego trenera, tłumacząc się potrzebą stabilizacji w klubie.
W szatni legionistow od 20 minut jest prezes Mioduski… Wsciekly, ale dzis do zmiany trenera ma nie dojsc @przeglad
— Izabela Koprowiak (@IzaKoprowiak) July 31, 2018
– Dziś nie jestem w stanie myśleć o zmianie trenera. My potrzebujemy stabilizacji. Oczywiście mamy też oczekiwania. Jesteśmy teraz tu, gdzie jesteśmy, bo popełniliśmy błędy. Latem nie osłabiliśmy zespołu, było wręcz odwrotnie. To oznacza, że powinniśmy być w innym miejscu. Cele jednak pozostają niezmienione. Droga do nich jest trudniejsza, ale wciąż realna. A trenera Adama Nawałkę szanuję, ale to na dziś nie jest temat – i tyle – powiedział po meczu ze Spartakiem Dariusz Mioduski.
W tym jednak przypadku mamy wrażenie, że nie jest tu ważna kwestia zmiany trenera. Jak mówi powiedzenie, ryba zaczyna psuć się od głowy. Tak, tak, Dariusz Mioduski miał dwa lata, aby udowodnić, że zespół będzie osiągał podobne sukcesy jak kilka lat temu. Że będzie potrafił rywalizować jak równy z równym ze wszystkimi zespołami. Notoryczne błędy popełniane przez właściciela spowodowały, że Legia ponownie skompromitowała się na europejskich boiskach.
Co dalej?
W tym tekście piszemy tylko negatywnie o zespole mistrza Polski. Może niesłusznie, przecież Legia (oraz trzy inne polskie kluby) nadal ma szansę na podbój Europy w mniej renomowanych rozgrywkach. Wtorkową porażką żaden z zawodników nie będzie się przejmować, ba, za kilka dni dzięki nim zespół zdobędzie kolejne trzy punkty w ekstraklasie i o kompromitacji wszyscy zapomną. Nowego rozdziału nie będzie, Dean Klafurić (na razie) pozostanie na stanowisku szkoleniowca. I nie jest to dobra wiadomość, bo trener zawiódł podczas przygotowań do sezonu, a w ostatnich spotkaniach postawił na złe rozwiązania taktyczne oraz wybory personalne. A wcale nie jest powiedziane, że Legia zapewni sobie udział w fazie grupowej Ligi Europy.