Różnica klas. Tak najkrócej wypada określić to, jak wyglądał mistrz Polski na tle lidera ekstraklasy. Legia Stanisława Czerczesowa zasłużenie zwycięża na terenie swojego największego rywala, przerywając tym samym passę słabych występów przy Bułgarskiej.
Starcie lechitów z legionistami przypominało spotykanie chłopców z mężczyznami. Ryzykowne ruchy Jana Urbana – postawienie na Kamila Jóźwiaka, desygnowanie do gry Nickiego Bille tuż po wyleczeniu urazu czy w końcu Gajos i Jevtić wymieniający się na niepasującym żadnemu skrzydle – zupełnie nie zdały egzaminu. Szczególnie boki obrony „Wojskowych”, które tworzyli Artur Jędrzejczyk i Adam Hlousek, odzwierciedlały różnice w jakości gry obu zespołów.
Do tej pory Lech i Legia były na wiosnę dwoma zespołami, które na powrót przekonywały kibiców o wracającym w Polsce duopolu. „Kolejorz” bazował głównie na indywidualnych przebłyskach, natomiast Legia imponowała pressingiem zakładanym przez cały zespół i wspomnianą jakością w defensywie. Choć w tym samym czasie oba zespoły zdobyły tyle samo bramek, to jednak właśnie piłkarze ze stolicy stracili ich zdecydowanie mniej.
Z drugiej strony boiska Stanisław Czerczesow desygnował do gry jedenastkę, której wszyscy się spodziewali. Udało mu się jednak zaskoczyć Jana Urbana. Lech prezentował się tak, jakby nie spodziewał się takiego oporu ze strony rywala. Ofensywni zawodnicy pochowali się na widok nacierających na nich defensorów (świetnie na wyprzedzenie grał Pazdan), środkowi pomocnicy gubili się w swoich rolach i rozczarowywali brakiem zdecydowania i agresji. Choć to ostatnie może brzmieć dziwnie w kontekście dzisiejszych wyczynów Łukasza Trałki i Abdula Tetteha.
Kapitan mistrza Polski nie wytrzymał ciśnienia w meczu z odwiecznym rywalem, kilkukrotnie zasługując na żółte, a nawet czerwone upomnienie ze strony sędziego Marciniaka. Przed końcem spotkania z prysznica w szatni powinien był skorzystać także i popularny „Bizon”. I to nie tylko za sprokurowanie rzutu karnego, który Nikolić wykorzystał, podwyższając wynik na 2:0. Węgier w końcu odblokował się na wiosnę, będąc dotychczas niejako w cieniu Prijovicia. Przy okazji dorzucił swoje trzy grosze do atmosfery całego spotkania, uciszając „Kocioł” Lecha spopularyzowaną przez Ronaldo „calmą”.
Warszawianie wyjeżdżają z Poznania z głowami podniesionymi wysoko ku górze. Upokorzenie głównego rywala na ich własnym stadionie, połączone z wynoszącą już 18 punktów przewagą, której odrobić nie pomoże już raczej nawet podział punktów. Legia znów lekko oddala się od Piasta i całego peletonu, coraz bardziej potwierdzając tezę, że jeśli w tej lidze może z kimś przegrać, to tylko z samą sobą.
Trener Czerczesow: Jest jeszcze kilku graczy Lecha, którzy będą grali u nas, w Warszawie
— Radosław Nawrot (@RadoslawNawrot) March 19, 2016
Trener Czerczesow: Najgroźniejszy gracz Lecha, który strzelił nam kiedyś gola jest już u nas. Dlatego nie spodziewałem się po Lechu więcej
— Radosław Nawrot (@RadoslawNawrot) March 19, 2016