Lech wygrywa z Cracovią i rozwiewa wątpliwości


Lech Poznań umacnia się na fotelu lidera i wygrywa w meczu na szczycie – do Poznania powraca spokój

20 października 2024 Lech wygrywa z Cracovią i rozwiewa wątpliwości
Paweł Jaskółka / PressFocus

Lech Poznań pokonał na wyjeździe fantastyczną w tym sezonie Cracovię Dawida Kroczka. W pierwszej połowie wydawało się, że kryzys „Kolejorza” trwa dalej, ale druga część spotkania rozwiała już wszelkie wątpliwości co do formy drużyny z Poznania. Lech po profesorsku odzyskał kontrolę nad spotkaniem i umocnił się na fotelu lidera. Do Poznania wrócił spokój.


Udostępnij na Udostępnij na

W sobotni wieczór Cracovia podejmowała na własnym stadionie Lecha Poznań. Stawką tego spotkania był fotel lidera. Dla Cracovii przynajmniej do niedzielnego meczu Rakowa Częstochowa. „Kolejorz” natomiast musiał udowodnić, że mecze przed przerwą reprezentacyjną wcale nie były początkiem kryzysu w Poznaniu. Szczególnie że przewaga punktowa wypracowana na początku sezonu skurczyła się już niemal całkowicie. Jagiellonia Białystok, Raków Częstochowa oraz właśnie Cracovia cały czas depczą Lechowi po piętach. Wobec tego stawka tego spotkania była naprawdę wysoka dla obu zespołów.

Ofensywny mecz?

Na stadion przy ulicy Kałuży miały wybiec zespoły, które według statystyk z oficjalnej strony PKO BO Ekstraklasy wykreowały do tej pory najwięcej punktów w klasyfikacji xG. Spodziewać mogliśmy się naprawdę wielu bramek, szczególnie że oba zespoły przystępowały do meczu bez swoich filarów defensywy. W Cracovii z powodu urazu wypadł Kamil Glik, a Niels Frederiksen nie mógł skorzystać z Alexa Douglasa. Strata Szweda jest dla poznaniaków szczególnie bolesna, ponieważ Douglas rozegrał w tym sezonie wszystkie możliwe mecze w pełnym wymiarze czasowym. Powracający do składu Bartosz Salamon stał więc przed bardzo dużym wyzwaniem. Mimo że Polak grał w czerwcu w pierwszym składzie na Euro, w tym sezonie w lidze miał epizod tylko na pozycji napastnika na początku sezonu przeciwko drużynie Widzewa Łódź.

Poznańska defensywa stała więc przed bardzo trudnym zadaniem. Bez swojego kluczowego zawodnika miała zatrzymać najlepszy duet napastników w lidze. Benjamin Kallman i Mick van Buren od początku sezonu świetnie się rozumieją. W wyjściowym składzie „Pasów” pojawili się również Filip Rózga oraz Ajdin Hasić, więc ich potencjał ofensywny był naprawdę ogromny. Pytania mogły się w Krakowie pojawić wobec zestawienia defensywy. Dawid Kroczek nie mógł bowiem skorzystać z dwóch stoperów: Kamila Glika i Jakuba Jugasa. Ta formacja aż do pierwszego gwizdka była dla fanów niewiadomą. Kluczem do triumfu Cracovii w tym spotkaniu miał więc być atak.

Ale o tym, jak groźna w ofensywie może być Cracovia, pisałem już tutaj.

Dwie różne połowy

Z pierwszych 45 minut tego spotkania bardzo trudno wybrać najciekawszy fragment. Imponujące było odegranie hymnu Cracovii na pełnym kibiców stadionie. Później zaprzyjaźnieni ze sobą fani obu zespołów urządzili na trybunach pokaz pirotechniki. Z boiska zapamiętać mogliśmy co najwyżej efektowną próbę Ajdina Hasicia z rzutu wolnego. Bardzo niewiele działo się w pierwszej połowie i wobec braku wydarzeń boiskowych kibice poznańskiego Lecha mieli sporo czasu na rozmyślania dotyczącego tego, czy ich drużynę faktycznie dopadł kryzys. Wizualnie „Kolejorz” został bowiem niemal całkowicie zdominowany przez Cracovię. Mimo że statystyki po pierwszej połowie wskazywały, że Lech miał przewagę w posiadaniu piłki. To jednak Cracovia długimi fragmentami zamykała gości na ich połowie, a na dodatek wytrąciła im wszystkie ofensywne atuty. W kontekście kilku ostatnich spotkań w wykonaniu drużyny Nielsa Frederiksena myśli o kryzysie mogły być całkowicie uzasadnione.

Absolutnie nie było widać u „Pasów” tego, że muszą grać w eksperymentalnym ustawieniu obronnym. Otar Kakabadze musiał grać jako półprawy stoper, ale na wahadłach świetnie radzili sobie Olafsson oraz Filip Rózga. Szczególnie ten pierwszy sprawiał duże problemy Joelowi Pereirze. Odkąd uznałem go w artykule za głównego beneficjenta pracy Nielsa Frederiksena w Poznaniu, prawy obrońca wygląda jak cień samego siebie. W obronie nie radził sobie z Olafssonem i nie pomagał Bartoszowi Salamonowi w walce z Benjaminem Kallmanem. Z kolei z przodu również nie potrafił pokazać niczego ekstra. A to jego fantastyczna postawa w ofensywie zazwyczaj marginalizowała jego nieliczne pomyłki w obronie.

Głową w mur

Bardzo niemrawo prezentował się Dino Hotić. W przypadku Bośniaka można już mówić o poważnej obniżce formy i wydaje się, że powtarza się u niego scenariusz z poprzedniego sezonu. Atomowe wejście na początku rozgrywek, a potem coraz gorsze występy. Od ponad miesiąca nie zanotował żadnej liczby, a wizualnie w jego grze również nie widać żadnych przebłysków. Bośniak w niczym nie przypomina piłkarza, który zaczynał sezon na ławce rezerwowych i po wejściach był gwarantem strzelonych bramek. Gorszą informacją dla kibiców poznańskiej drużyny było jednak to, że w pierwszej części spotkania zupełnie niewidoczny był Afonso Sousa. A to wokół tej dwójki kręci się w tym sezonie ofensywa „Kolejorza”. Na dodatek przy wyprowadzeniu piłki było u piłkarzy Lecha zdecydowanie zbyt dużo niedokładności. Trzeba tutaj zaznaczyć, że tę niedokładność regularnie prowokowała Cracovia. „Pasy” w dosyć nietypowym dla siebie stylu atakowały „Kolejorza” wysokim pressingiem. Ta strategia Dawida Kroczka zdawała egzamin.

Lech Poznań w pierwszej połowie nie istniał w ofensywie i nie potrafił znaleźć sposobu na przełamanie linii defensywnych „Pasów”. Próbował szukać długich podań za stoperów gospodarzy, ale „Kolejorz” nie potrafił skopiować stylu gry Cracovii. Natomiast drużyna Dawida Kroczka nie była w stanie przekuć swojej optycznej przewagi w bramki. Bartosz Salamon radził sobie z Benjaminem Kallmanem. Mick van Buren sprawił, że Antonio Milić schodził do szatni na przerwę z żółtą kartką na koncie. Wyjątkowo w tym sezonie Cracovia nie potrafiła być wobec swojego przeciwnika konkretna. I w drugiej połowie się to na niej zemściło.

Powrót

Po przerwie spotkanie Cracovii z Lechem w niemal żadnym stopniu nie przypominało meczu z pierwszej części. Lech Poznań wyszedł z szatni całkowicie odmieniony, choć wątpliwości wobec działań Nielsa Frederiksena było sporo. Na boisku zameldował się bowiem Bryan Fiabema, który do tej pory niczym nie zaimponował na boiskach PKO BP Ekstraklasy. Ale piłkarze w niebieskich koszulkach odzyskali inicjatywę i od początku stwarzali zagrożenie. Od opieki środkowych obrońców „Pasów” uwolnił się Mikael Ishak, a celnym dograniem wreszcie popisał się Joel Pereira. Lech stał się groźny również po rzutach rożnych, których udało się poznaniakom kilka wywalczyć. Stałe fragmenty nie były już tylko szansą na kontratak dla przeciwnika. Wreszcie pokazywać zaczął się Afonso Sousa, a więcej swobody był w stanie sobie wypracować Antoni Kozubal. To oznaczało powrót kreatywności do ofensywy „Kolejorza”.

W pierwszych minutach po zmianie stron Lech zaczął przypominać siebie jeszcze sprzed kilku tygodni. Zarówno pod względem utrzymania kontroli nad meczem, jak i stwarzania sobie okazji. I bardzo szybko zaczął też strzelać bramki tak jak na początku sezonu. Miejsce po lewej stronie boiska znalazł sobie Afonso Sousa, wrzucił piłkę na głowę Mikaela Ishaka i szwedzki snajper z łatwością pokonał Heinricha Ravasa. Element gry, który tak frustrował fanów Lecha podczas spotkania z Motorem Lublin, czyli dośrodkowanie, w Krakowie pozwolił poznańskiej ekipie otworzyć wynik. To bardzo dobry znak. Drużyna Nielsa Frederiksena rozwija się i znajduje nowe sposoby na kąsanie rywali.

Wnioski Lecha Poznań

Bardzo dobrą oznaką rozwoju i faktycznego wyciągania wniosków jest również to, że poznaniacy po zdobyciu prowadzenia postanowili pójść za ciosem. W meczach z Koroną Kielce oraz Motorem Lublin „Kolejorz” nie potrafił utrzymać prowadzenia. Kończyło się to wtedy niepotrzebną nerwówką w Kielcach oraz porażką przed przerwą na zgrupowania reprezentacji na własnym stadionie. W Krakowie Lech nie odpuścił, nie zmienił swojego ofensywnego nastawienia i efektem tego była kolejna bramka Patrika Walemarka. Skrzydłowy zmienił po przerwie pozycję i grał bliżej prawej flanki. To odmieniło grę „Kolejorza”. Kilka minut po uzyskaniu prowadzenia Walemark doskonale odnalazł się na dogodnej pozycji bez krycia żadnego z obrońców rywali i wykończył akcję. Asystował mu przy tej bramce jego rodak Mikael Ishak i można już śmiało twierdzić, że szwedzki duet „Kolejorza” jakością swoich występów dorównuje współpracy Kallmana z van Burenem, która zachwycała kibiców w tym sezonie.

Spokój

Najlepszego wydania tej współpracy napastników „Pasów” kibice nie mogli w tym meczu oglądać. Po zdobyciu dwóch bramek Lech uniknął powtórki z poprzednich spotkań i potrafił utrzymać kontrolę nad spotkaniem. „Kolejorz” po prostu wymieniał podania. Bardzo rzadko tracił futbolówkę i całkowicie dominował Cracovię. W drugiej połowie drużyna Nielsa Frederiksena była piekielnie wyrachowana. Prowadzenie dwoma bramkami zupełnie jej wystarczało i oszczędzając siły, Lech bronił się, nie pozwalając gospodarzom na żaden atak. Po kilku tygodniach niepokoju sympatycy poznańskiego zespołu mogli w spokoju oglądać końcówkę spotkania swojej drużyny. Lech w drugiej połowie wreszcie przypominał zespół, który na własnym stadionie był w stanie rozbić mistrza Polski różnicą pięciu bramek.

Wygrywając z tak dobrze dysponowaną Cracovią, Lech Poznań zażegnał pierwszy kryzys w tym sezonie. Wobec tego wielkie pochwały należą się Nielsowi Frederiksenowi, który potrafił wykorzystać przerwę reprezentacyjną na wprowadzenie odpowiednich poprawek. Docenić trzeba również Bartosza Salamona, który wyszedł na ekstraklasowy stadion po wielu miesiącach i potrafił zatrzymać jednego z najlepszych piłkarzy ligi Benjamina Kallmana.

Lech umocnił się na fotelu lidera, ale nie zatrzymuje się Jagiellonia Białystok ani nie planuje tego robić Raków Częstochowa. W Krakowie „Kolejorz” rozwiał wiele wątpliwości, ale pierwsza połowa, dyspozycja Joela Pereiry oraz Dino Hoticia wciąż dają małe powody do niepokoju.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze