Lech Poznań wrócił do żywych  – wstrząs, nadzieja i wiara


Lech Poznań wygrał swój mecz z Koroną i dał kibicom nadzieję, że w końcówce sezonu może być lepiej – kilka wniosków po sobotnim starciu „Kolejorza”

6 kwietnia 2025 Lech Poznań wrócił do żywych  – wstrząs, nadzieja i wiara
Zbigniew Harazim

To był naprawdę przeciętny mecz w wykonaniu Lecha Poznań. Ponownie nie widzieliśmy „Kolejorza”, który zachwycał nas jesienią i dominował nawet najbardziej wymagających rywali. Drużyna Nielsa Frederiksena tym razem zdołała jednak ocalić trzy punkty, które zostają w Poznaniu. Stolica Wielkopolski staje się dzięki temu miastem „miłośników hipotez”, o których rapuje Łona w kawałku „Gdzie tak pięknie?”. Lech Poznań ma swoje problemy, ale zwycięstwo nad Koroną Kielce pozwoliło poznaniakom na utrzymanie choćby iluzorycznych szans na mistrzowski tytuł.


Udostępnij na Udostępnij na

Poznańscy kibice muszą się teraz oglądać na to, jak w lidze będą spisywać się Jagiellonia Białystok oraz Raków Częstochowa. Wydaje mi się jednak, że dopóki matematyka będzie dawać kibicom nadzieję, w stolicy Wielkopolski dominować będzie słowo „gdyby”, które Łona w swoim numerze tak wyklina. Wygrawszy z Koroną Kielce, Lech Poznań mimo wszystkich swoich problemów przedłużył swoim kibicom możliwość wiary w to, że ten sezon wcale nie jest stracony. Gole Alego Gholizadeha i Mikaela Ishaka pozwoliły kibicom Lecha dalej wierzyć w to, że wkrótce Niels Frederiksen zdoła „życia nieco tchnąć w te ospałe tryby”, a słowo „gdyby” zmieni się w wyraz „co ma więcej pulsu, więcej mocy”.

Lech Poznań wygrał z Koroną Kielce 2:0 i pokazał, że potrafi wygrywać, mimo że mecz nie toczył się idealnie. Piłkarze „Kolejorza”, którzy w ostatnich tygodniach zawodzili, pokazali, że na kluczowym etapie sezonu będzie można na nich jeszcze liczyć. Zwycięstwo nad kielczanami dało poznańskiej lokomotywie pewność siebie, której w ostatnich tygodniach tak bardzo Lechowi brakowało. Ta drużyna ma swoje bolączki, ale w końcu znaleźć można w grze „Kolejorza” kilka pozytywnych punktów zaczepienia. Niels Frederiksen znowu może budować.

Desperacki wstrząs

W ubiegłym tygodniu we Wrocławiu Lech Poznań wyglądał fatalnie. „Kolejorz” został stłamszony przez drużynę ze strefy spadkowej. Szczególnie w drugiej połowie, gdy poznaniacy musieli gonić wynik, Śląsk nie pozwolił ekipie Nielsa Frederiksena na stworzenie jakiejkolwiek składnej akcji. To było zwieńczenie bezradnego obrazu, który w 2025 roku kreował sobie kandydat do mistrzostwa. Wydawało się, że gorzej już być nie może. Lech Poznań przegrał w 2025 roku aż cztery spotkania. Szanse na mistrzostwo Polski drastycznie się zmniejszyły.

Ta drużyna ewidentnie potrzebowała resetu i otrzeźwienia. Nikt jednak nie spodziewał się, że Niels Frederiksen zdecyduje się na tak drastyczne kroki. Do wyjściowego składu wrócił Michał Gurgul, a do tego pojawiło się dwóch młodych zawodników, którzy w tym sezonie grali tylko epizody. Na środku obrony Alexa Douglasa na ławce rezerwowych posadził Wojciech Mońka, a na lewym skrzydle Daniela Hakansa i Bryana Fiabemę wygryzł Kornel Lisman, który kilkukrotnie wchodził w tym sezonie z ławki rezerwowych.

Było to zestawienie co najmniej szalone. Niels Frederiksen mógł albo zostać uznany za trenera, który potrafi wstrząsnąć szatnią, albo za szkoleniowca, którego szatnia Lecha trochę przerosła, i wobec tego zaczyna uciekać się do ruchów przesiąkniętych desperacją. Ostatecznie wyszło, że sztab szkoleniowy Lecha miał rację. Zarówno Lisman, jak i Mońka, których obecność w składzie wywołała najwięcej kontrowersji, zaliczyli naprawdę solidne spotkania. Duńczyk podkreślał na pomeczowej konferencji prasowej, że zebrali w ten sposób naprawdę bardzo dużo cennego doświadczenia. Lisman kilkukrotnie ciekawie urywał się na skrzydle, a Mońka nie popełniał błędów na tak newralgicznej pozycji, jaką jest półprawy stoper.

Cudowny duet

W sobotni wieczór przy Bułgarskiej tak licznie zgromadzeni, mimo średnich warunków pogodowych, kibice wreszcie mogli zobaczyć chociaż ułamek tej spektakularnej twarzy Lecha Poznań. Wiosną efektownego „Kolejorza” widywaliśmy dużo rzadziej. Natomiast na tle Korony Kielce bardzo dobrze wyglądał duet Gholizadeh – Walemark. To oni kreowali grę i pokazywali, że są piłkarzami, którzy mogą stanowić o sile tej drużyny.

Niels Frederiksen wreszcie zdecydował się wystawić Irańczyka na pozycji ofensywnego pomocnika, a piłkarz znad Zatoki Perskiej doskonale tę szansę wykorzystał. Potrafił przekuć swoje umiejętności techniczne, krótki drybling i swobodę z piłką przy nodze w tworzenie przewagi w środku pola. Grał nieszablonowo, bardzo często wymieniali się z Walemarkiem pozycjami. Efektem tego była pierwsza bramka po bardzo składnej akcji tego duetu.

Personalne komplikacje

Zarówno Ali Gholizadeh, jak i Patrik Walemark regularnie w tym meczu pokazywali, że są piłkarzami, na których Niels Frederiksen powinien opierać układankę swojego zespołu. Obaj mają możliwości techniczne wyrastające wysoko ponad PKO BP Ekstraklasę. To właśnie na takie indywidualności można liczyć w trudnych momentach. W ostatnich tygodniach nieco poniżej optymalnej dyspozycji prezentował się w szczególności Walemark. Natomiast we wczorajszym meczu z Koroną Szwed zaliczył dwie asysty i przypomniał kibicom, że warto było płacić za niego naprawdę duże pieniądze.

Tak dobra współpraca tej dwójki rodzi jednak kolejny ból głowy. W jaki sposób pomieścić razem na boisku Walemarka, Gholizadeha oraz wracającego po zawieszeniu za żółte kartki Afonso Sousę. Dwójka lewonożnych skrzydłowych była już testowana na lewej flance i zarówno Szwed, jak i Irańczyk wyglądali tam znacznie gorzej. Wobec tego przed Frederiksenem otwierają się dwie możliwości. Albo poszuka Sousie miejsca na lewym skrzydle, by ten mógł schodzić z piłką do środka boiska, albo przesunie portugalskiego pomocnika piętro niżej, by zastąpił on powszechnie krytykowanego Filipa Jagiełłę.

Pierwszy sygnał optymizmu

Z drugiej strony Filip Jagiełło rozegrał całkiem przyzwoity mecz. Do tej pory wydawało się, że będzie to naprawdę fatalny transfer. Wychowanek Zagłębia Lubin bardzo często meldował się na boisku po wejściach z ławki rezerwowych. W Poznaniu wciąż nie wiedziano jednak, jaki jest właściwie jego atut i co on właściwie może dać drużynie. Rozgrywał mecze zupełnie anonimowe.

We Wrocławiu również rozegrał bardzo słabe spotkanie. Wydawało się, że jedyną sensowną opcją jest dla niego ławka rezerwowych. Natomiast we wczorajszym meczu z Koroną Filip Jagiełło dał pierwszy sygnał, że w barwach „Kolejorza” może być jeszcze przydatnym zawodnikiem.

Od pierwszego gwizdka aż do zejścia z boiska Jagiełło bardzo ciężko pracował. Musiał zmierzyć się z zadaniem połączenia linii defensywy z ofensywą i całkiem nieźle się z tego zadania wywiązywał, nie tylko pod względem wolicjonalnym. Przechodziło przez niego dużo akcji „Kolejorza” i radził sobie z wychodzeniem spod pressingu zakładanego przez Koronę Kielce. Napędził tym samym sporo ataków swojej drużyny i raz był bliski asysty, gdy Mikael Ishak zmarnował sytuację sam na sam po jego świetnym prostopadłym zagraniu.

Trudno teraz obwieścić, że jest to przełom w kwestii Filipa Jagiełły w Lechu Poznań. Dalej powinien być uważany za transferową wpadkę. W spotkaniu z Koroną pomocnik pokazał jednak, że ma jeszcze możliwości i ambicję, by ten stan rzeczy zmienić.

Lech Poznań wciąż w grze

To zwycięstwo nad Koroną było dla Lecha Poznań niezwykle istotne. „Kolejorz” nie rozegrał idealnego meczu, wciąż nie potrafił tak spektakularnie zdominować swojego przeciwnika, a i tak poznaniacy zdołali zatrzymać u siebie trzy punkty. Do tej pory wygrywanie po trudnych meczach było dla ekipy Nielsa Frederiksena zadaniem niemalże niewykonalnym. W ten sposób piłkarze Lecha Poznań budują pewność siebie i dają wiarę zarówno sobie, jak i kibicom.

A ci kibice cieszą się raczej z trzech punktów, ale powszechna w Poznaniu jest świadomość, że forma „Kolejorza” wciąż jest daleka od optymalnej. Jesienią poznaniacy potrafili znakomicie kontrolować mecze, wejść w tryb ofensywy totalnej. Wiosną Lech Poznań ma z tym kłopot – nie potrafi podporządkować sobie starcia i zwyciężanie nie jest już tak pewne i łatwe.

Z Koroną Kielce Lech Poznań poszedł na wymianę ciosów. Gdyby piłkarze Korony lepiej wykorzystywali swoje sytuacje, a sędzia Arys podyktował rzut karny po zdecydowanym wyjściu Bartosza Mrozka, wszystko mogłoby się potoczyć inaczej.

To był Lech Poznań, który co najwyżej dawał sygnały, że może być lepiej. Na boisku wciąż za dużo było demonów, które dręczą „Kolejorza” w 2025 roku. Mimo to nóż na gardle, z którym Lech zaczynał rundę wiosenną, nie wrzyna się już głębiej w skórę poznańskiego zespołu. „Kolejorz” musi teraz czekać. Stał się klubem „miłośników hipotez” i wiary w to, że Raków i Jagiellonia mogą się jeszcze potknąć.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze