Nie było powtórki z 2010 roku. Nie było też takiej kompromitacji jak w latach 2012 czy 2013. Przed 6. kolejką Lech Poznań już wie, że mecz z Rangersami nie zmieni nic, a zespół po tej rywalizacji wróci do rytmu, do którego w ostatnich latach już się przyzwyczaił. Czy możemy czuć rozczarowanie? I tak, i nie. Bo w lipcu sam awans wzięlibyśmy w ciemno, ale już po meczach grupowych oczekiwaliśmy ciut więcej.
Nie było w ostatnim tygodniu wydarzenia, które bardziej „grzało” opinię piłkarską w Polsce niż podejście Lecha Poznań do spotkania z Benficą w Lizbonie. Wypowiedzieli się na ten temat wszyscy i narracja ta miała raczej charakter jednomyślny. Ja mimo że do końca się z nią nie zgadzam, to nie chcę już do tego tu wracać. Bo umówmy się, większość osób przeceniła rolę tego spotkania.
Oczekiwaliśmy takiego meczu jak z City czy „Juve”, ale nawet efektowna wygrana niewiele zmieniłaby w tym kontekście. Syndrom tamtych spotkań jest dlatego tak znaczący, że Lech cały czas był wówczas w grze i koniec końców awansował. W obecnym przypadku trudno realnie marzyć o awansie, gdy przystępujesz do meczu 5. kolejki po jednym zwycięstwie i trzech porażkach.
„Kim wy w ogóle jesteście…”
Koniec pewnego etapu, a taki dziś nastąpi, to oczywiście czas podsumowań. Czy nasze oczekiwania zostały spełnione? Cytując klasyka, nie, bo skąd w ogóle mogliśmy je mieć. Mówimy o zespole, który eliminacje rozpoczynał od 1. rundy i tylko w tym spotkaniu był faworytem. Potem bukmacherzy już do końca większe szanse dawali rywalom. I mimo że możemy się zżymać na przecenianie siły Hammarby czy Charleroi, to takie są po prostu fakty.
Czy możemy oczekiwać też czegoś od zespołu, który w ciągu dziesięciu sezonów raptem dwukrotnie jest w fazie grupowej Ligi Europy? Czy możemy czegokolwiek oczekiwać od piłkarzy, których liczba minut rozegranych w rozgrywkach europejskich na poziomie fazy grupowej przypomina tę z czterech ostatnich sezonów polskich klubów? Czy możemy wymagać czegoś w fazie grupowej Ligi Europy od trenera, który w tych rozgrywkach debiutuje? Czy możemy mieć pretensje do tego zespołu, że nie potrafi wygrać z Benficą?
Oczywiście takimi pytaniami moglibyśmy rzucać dalej. I znaleźliby się tacy, którzy powiedzieliby, że Nagelsmann jako trener w swoim pierwszym sezonie pracy w Lipsku doszedł do półfinału Ligi Mistrzów, piłkarze Ferencvarosu też nie mieli nie wiadomo jak wielkiego doświadczenia w rozgrywkach europejskich, a skoro Benfica jest taka dobra, to powinna grać w fazie grupowej, ale Ligi Mistrzów. A to, że Lech co pięć lat wchodzi do fazy grupowej, to chyba jego wina, a nie innych klubów.
Zgodnie z oczekiwaniami
Sam trener Żuraw pytany o podsumowanie tego etapu mówi tak:
Awans był sukcesem, to przyszło dość niespodziewanie. Tylko w pierwszej kolejce eliminacji byliśmy faworytem, później już raczej nie. Ta nasza dobra gra, te zwycięstwa rozbudziły nadzieję, że w fazie grupowej też będziemy w stanie wygrywać i awansować dalej. Ja realnie oceniam potencjał mojego zespołu. Będąc losowanym z czwartego koszyka i mając takie zespoły w grupie, to może poza meczem w Liege ugraliśmy tyle, na ile było nas stać.
I trudno o bardziej rzeczową ocenę tego etapu. W wielkich klubach, które regularnie grają w rozgrywkach europejskich, często dokonuje się porównań z minionymi sezonami. W przypadku Lecha jedyną możliwością, by dokonać czegoś takiego, jest rok 2015. Bo ile jeszcze razy mamy wracać do mitycznego 2010.
Gdzieś już to widzieliśmy
Sytuacja sprzed pięciu lat bardzo przypomina tę obecną. Lech Poznań również miał w grupie dwa mocniejsze zespoły, również stracił szansę awansu wcześniej niż po ostatnim meczu i również kibice nie mogli w komplecie śledzić spotkań na żywo ze stadionu (UEFA wówczas nałożyła karę na Lecha za obraźliwy transparent z meczów eliminacyjnych).
Co widać na wykresie, obecny Lech jest mniej pragmatyczny niż ten w 2015 roku. Więcej strzela i więcej traci, ale to poniekąd wynika z obecnego stylu „Kolejorza”, który jest bardziej otwarty niż kiedyś. Innym czynnikiem, który odgrywa ważną rolę, jest zmęczenie. Jest ono zdecydowanie na wyższym poziomie niż wtedy. Cała faza grupowa zamknęła się na przestrzeni niespełna dwóch miesięcy, a nie jak wcześniej trzech.
Punktem stycznym obu tych przypadków jest lokata w ligowej tabeli. Dziś Lech Poznań jest ósmy i traci do lidera dziesięć punktów. Wówczas też łatwo nie było. Pracę stracił Maciej Skorża, który kilka miesięcy wcześniej sięgnął po mistrzostwo, a zespół już pod wodzą Jana Urbana zakończył rozgrywki na fatalnym dla siebie 7. miejscu ze stratą 16 punktów do mistrzowskiej Legii, a przecież to były czasy, kiedy dzielono jeszcze punkty po fazie zasadniczej na pół.
Sam skład pięć lat temu nie był lepszy od tego obecnego, ale na pewno był nieco dłuższy. Dziś Lech ma piłkarzy o większej jakości, ale w mniejszej liczbie i pewnie to będzie główny powód takiego, a nie innego wyniku końcowego w fazie grupowej Ligi Europy.
***
Jedyną niewiadomą jest tylko to, czy Lech Poznań zakończy fazę grupową na 3. czy 4. miejscu. Korespondencyjny pojedynek będzie trwać ze Standardem Liege, który na własnym boisku podejmie Benficę. W przypadku takich samych wyników to lechici skończą wyżej ze względu na wynik bezpośredniego dwumeczu.
🎙️ SG: All the teams in the next stage are good teams and we are all focused on the next 90 minutes and aiming to win the group which would be a huge achievement before we focus on the draw.
— Rangers Football Club (@RangersFC) December 9, 2020
Kibice Lecha nie chcieliby, aby ten sezon przypominał ten z 2015 roku. Ostatnie tygodnie nie były dla nich łatwe. Jednak dwa ostatnie spotkania ekstraklasy sprawiły, że wcale nie musi być tak tragicznie jak pięć lat wcześniej. Wynik z Rangersami w tej materii wiele nie zmieni, a to, kiedy następny raz zobaczymy „Kolejorza” w Europie, nie zależy od dnia dzisiejszego, tylko od „jutra”.