Nie ma częściej używanego w polskiej piłce wytłumaczenia niż problemy fizyczne. Niezależnie czy chodzi o kadrę na mistrzostwach świata, czy o Cracovię w eliminacjach Ligi Europy, problem zawsze jest ten sam. Piłkarz ekstraklasy wyjeżdżający na Zachód też jest nieprzygotowany fizycznie, bo to nie ta intensywność treningu itd. I o ile w każdym tym przypadku są to teorie śmieszne i głoszone przez ludzi nie do końca znających realia współczesnego futbolu, to w tej sytuacji niestety faktycznie tak jest. Lech Poznań ma problemy fizyczne.
Mamy 3. dzień grudnia. Do tej pory Lech rozegrał 20 oficjalnych spotkań. I jeśli mówilibyśmy o normalnym sezonie, ta liczba nie robiłaby aż takiego wrażenia. Ale jeśli przypomnimy sobie, że pierwsze z tych spotkań nie odbywały się pod koniec lipca, tylko sierpnia, a przerwa między ostatnim meczem minionego sezonu a obecnym trwała raptem 27 dni, to sytuacja wygląda już inaczej.
Beztroskie lato
Można by było napisać, że puchary zaskoczyły Lecha jak zima drogowców. Fenomenalny start sezonu, spektakularna gra i kolejne awanse sprawiły, że nikt późnym latem i wczesną jesienią nie martwił się krótką kadrą. Zarówno działacze, kibice, jak i my wszyscy zachwycaliśmy się kolejnymi nieziemskimi zagraniami Tiby i Ramireza. Byliśmy pod wrażeniem zaadaptowania się w Lechu Ishaka czy Czerwińskiego i nieprawdopodobnego rozwoju kolejnych młodych talentów. Nawet Bednarek po trudnym początku doczekał się słów uznania.
Myślenie jednak, że taki stan rzeczy utrzyma się przez cały sezon, było bardzo naiwne. Wszystkim nam zabrakło chłodnego spojrzenia na sytuację. Cieszyliśmy się piękną chwilą, której polski kibic piłki klubowej nie ma okazji za często doświadczać. Wówczas nie zdawaliśmy sobie sprawy, że kolejne tygodnie zmienią wszystko o 180 stopni.
Obecny wyjściowy skład Lecha to obok Legii najlepszy skład w lidze i to nie podlega żadnym dyskusjom. Problem jednak zaczyna się z obsadzeniem pozycji numer 12, 13, 14, 15 itd. Bo o ile przynajmniej w teorii „Kolejorz” ma dwóch piłkarzy na każdą pozycję, to jakościowo nijak pasują oni do pierwszego składu.
Mocna, ale wąska
Lech Poznań i tak ma furę szczęścia, że jest jedną z najmniej dotkniętych przez Covid drużyn w Polsce. Oczywiście były jakieś zachorowania czy to wśród piłkarzy, czy sztabu trenerskiego, ale w porównaniu do innych Lech może mówić o dużym szczęściu. Podobnie rzecz się ma, jeśli chodzi o urazy. Oczywiście była kontuzja Kamińskiego i Tiby. Poza grą jest van der Hart, ale co by Lech zrobił, jakby dopadł go na przykład syndrom Liverpoolu.
Ale to nie tylko problem Lecha. W Polsce, być może poza Legią, która ma naprawdę szeroki skład, każdy miałby identyczne kłopoty na miejscu Lecha. Najgorsza w tym wszystkim jest jednak kwestia nieświadomości dyrektora sportowego Lecha Poznań, Tomasza Rząsy, który w ostatnim czasie stwierdził, że Lech Poznań dysponuje szerokim i mocnym składem. Gdyby nie Marek Jóźwiak i jego absurdalne wypowiedzi o Filipie Lesniaku, to można by to nazwać najgłupszą wypowiedzią rundy.
O ile skład Lecha jest bardzo mocny, to na pewno nie jest szeroki. „Kolejorz” w ostatnim czasie był chwalony za politykę transferową i skauting. Bo ostatnie transakcje naprawdę były jak na polskie standardy wyśmienite. Problem polega na tym, że były to uzupełnienia, a nie wzmocnienia. Ishak przyszedł za Gytkjaera, Czerwiński za Gumnego, Sykora za Jóźwiaka, Ramirez za Jevticia.
Byle nie Muhar
I gdyby Lech nie grał w Europie, pewnie dziś nie byłoby tego tematu, a wszyscy w Poznaniu byliby zachwyceni. Jednak rzeczywistość jest inna i Dariusz Żuraw już zastanawia się, jaką taktykę przyjąć na ostatnie spotkania w 2020 roku. Granie każdego meczu Moderem, Tibą, Ramirezem już pokazuje, że nie jest korzyścią dla drużyny. Gdy ci piłkarze są wypoczęci, naprawdę potrafią wiele. Ale jeśli nogi nie podają, to wygląda to tak jak w poniedziałkowy wieczór w Gdańsku.
57 dni czekał na zwycięstwo w ekstraklasie Lech Poznań. To pokazuje, jaka ulga po tych punktach w Gdańsku. Ale końcówka straszna, sami prowokowali nos takimi nerwowymi zagraniami. Na przełamanie.
— Dominik Piechota (@dominikpiechota) November 30, 2020
A Lech Poznań praktycznie nie ma tu alternatywy, bo albo by musiał wystawić Muhara, albo przedefiniować system grania, co i tak wiele nie da, bo ktoś na środku pola grać musi. Rywalizacja na skrzydłach jest tak duża, że w meczu ze Standardem trener Dariusz Żuraw musiał zmieniać skrzydłowych bocznymi obrońcami. A w formacji obrony również brakuje ludzi. Szczególnie mam tu na myśli środek obrony, gdzie być może jest czterech stoperów, ale jeśli chodzi o jakość, to stan rzeczywisty wynosi 1,5.
Sporo jest w Anglii głosów, że jeden z najbardziej utalentowanych zawodników, Bukayo Saka z Arsenalu, gra za dużo. Sprawdziłem, w tym sezonie rozegrał 1370 minut.
Dla porównania Jakub Moder 1823 minuty.
— Maciej Łuczak (@maciejluczak) December 2, 2020
Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby kontuzji doznał Ishak. Ktoś powie, że to samo mogą powiedzieć w Bayernie w kontekście Lewandowskiego. Jednak Hansi Flick ma całą paletę rozwiązań w drugiej linii i niezawodnego Thomasa Muellera. I to też jest problem Lecha, że nie ma on piłkarzy uniwersalnych, którzy obskoczą więcej niż jedną pozycję.
***
Liczba minut rozegranych przez większość piłkarzy Lecha już bije rekordy w Europie. I to nie jest ich problem, że nie wytrzymują tego tempa. Bo i takie tuzy jak Real, Barcelona, PSG czy Manchester City sobie nie radzą. I gdyby ta sytuacja, która ma miejsce teraz, była tylko jednorazowym kłopotem tego sezonu, to można by to było zrzucić na pandemię, zabójczy terminarz itd.
Ale to dzieje się co roku, że nie potrafimy grać co trzy dni. I nie wynika to z jakiejś naszej mentalności, jak próbują nam wmówić niektórzy, tylko ze zbyt wąskich kadr zespołów. Nie da się skutecznie rywalizować na trzech frontach 13 piłkarzami, tym bardziej w obecnych czasach. Jeśli tego nie zrozumiemy, to wrócimy do tego problemu za rok.